Marvel Knights

Jaki jest cel tworzenia imprintów?

Pytanie to staje się zasadne zwłaszcza na Amerykańskim rynku komiksowym, chociaż i europejscy wydawcy stosują takie zabiegi. Superbohaterski komiks wymaga stworzenia uniwersum, w którym ścierać się będą bohaterowie ze swoimi wrogami. Powoduje to jednak stworzenie przez wydawnictwo świata, w którym nie każda konwencja będzie się sprawdzać. Chcąc wydawać komiksy dla różnych grup czytelników, a jednocześnie ułatwiając im wybór dzieląc uniwersum na małe "podświaty", wydawnictwo tworzy małą grupę wydawniczą o określonym charakterze i klimacie.

Jedną z wielu dobrych cech imprintów jest to, że zazwyczaj twórcy nie są skazani na przestrzeganie wszystkich obowiązujących zasad i dzięki temu zyskują umiarkowaną wolność twórczą. To właśnie w imprintach amerykańskie molochy wydawnicze próbują przepchnąć komiksy bardziej ambitne, nie skierowane do szerokiego odbiorcy.

Stworzenie imprintu Marvel Knights nie jest pierwszą próbą połączenia w jedna grupę wydawniczą bohaterów, którzy ani nie są ratującymi świat Avengersami, ani walczącymi o swoje prawa mutantami. Ich trudny do jednoznacznej oceny sposób działania oraz brak oporów, gdy czasem trzeba pobrudzić sobie ręce, sprawia, że nie pasują oni do innych superbohaterów. Jeszcze lub, aż siedem lat temu, gdy uniwersum Marvela było rozczłonkowane na rodziny bohaterów, istniała już grupa zwana Marvel Edge i jak sama nazwa wskazuje łączyła komiksy, które opowiadały historie znad krawędzi, poruszające tematy, które rzadko pojawiają się w typowych superbohaterskich komiksach.

Co spowodowało ze ruszający we wrześniu 1998 roku imprint uzyskał taką rzeszę wiernych fanów? Czynników jest wiele.

Na pewno należą do nich bohaterowie wydawanych w tym imprincie tytułów. Daredevil, Punisher, Wolverine, czy Elektra nie są postaciami, które można jednoznacznie sklasyfikować. Niektórych z nich moglibyśmy nazwać przestępcami, a już na pewno większość porusza się na granicy prawa. Paradoksalne może się wydawać, że nazwa imprintu wskazuje na bohaterów nieskazitelnych, rycerzy w lśniących zbrojach, lecz dalekie jest to od prawdy. Są oni z pewnością bliżsi nam, niż ubrani w spandexowe wdzianka członkowie Avengers, czy X-Men; działają w otoczeniu zwykłego człowieka i zajmują się sprawami nam najbliższymi.

Drugim i nie wiadomo, czy nie o wiele ważniejszym czynnikiem, wpływającym na popularność tych tytułów są ludzie, którzy tworzą historie w nich prezentowane. Nawet najbardziej zakorzenieni w amerykańskiej rzeczywistości bohaterowie nie utrzymają swojej popularności, gdy nie są aktorami dobrej sztuki. To właśnie przyciągniecie znanych nazwisk do tworzenia komiksów spod szyldu Marvel Knights spowodowało taką ich popularność. Przez wiele tytułów przewijają się jedne i te same nazwiska, ale jak mówi powiedzenie, z którego Amerykanie zbyt często korzystają: `if it ain`t broken don`t fix it` co w wolnym tłumaczeniu znaczy `jeśli coś nie jest zepsute, to po co to naprawiać`.

Na początku oczywiście był pomysł który zrealizował Joe Quesada wraz ze swoimi wypróbowanymi współpracownikami. Teraz już jako szef wydawniczy (editor in chief) po sukcesie Marvel Knights zawiaduje całym światem Marvela, wprowadzając zmiany także i do innych pozycji.

A teraz trochę przydługa lista tytułów.

Daredevil

Jest to najdłużej wychodząca seria spod tego szyldu i tak naprawdę będąca koniem pociągowym całego przedsięwzięcia. Cykl, który liczy już blisko 50 numerów, w ciągu tego czasu miał wiele ciekawych momentów. Swoje pomysły w tej serii prezentowali Kevin Smith, David Mack, Bob Gale oraz Brian Michael Bendis i właśnie ten ostatni jest tym, który z powodzeniem serię kontynuuje. Nie trudzili się oni wcale w znalezieniu sposobu na zwiększenie atrakcyjności komiksu. Sposób był jeden ale zarazem genialny: tak uprzykrzyć Mattowi Murdockowi żywot, żeby było o czym pisać.

Daredevil należy do tych postaci, których życie nigdy nie rozpieszczało, nawet w porównaniu z innymi superbohaterami. W ciągu tych kilkudziesięciu numerów spotyka go jeszcze więcej nieszczęść związanych z jego wybrankami oraz z jego sekretną tożsamością. Obrywają także inne bliskie mu osoby.

Arch nemezis Daredevila zawsze był Kingpin i także jego życie nie jest teraz łatwe. Przedstawiony jest jako druga strona medalu, której pierwszą jest Matt Murdock. Ten komiks jest tak samo o nim, o tym dlaczego jest tym, kim jest. Dzięki temu seria staje się mroczniejsza.

Od strony rysunkowej również nie jest najgorzej, aby nie powiedzieć, że jest świetnie. Serię rozpoczął sam Quesada w swoim bardzo "komiksowym" stylu. Dalej widzimy ciekawe, eksperymentujące z medium prace Davida Macka. Obecnie dyżurnym rysownikiem, a raczej artystą jest Alex Maleev i mam nadzieję, ze tak jeszcze długo pozostanie. Ten człowiek wprowadził prawdziwy mrok do serii, odważnie kładąc czerń w panelach, dokładnie wiedząc, jak wprowadzić właściwy klimat i robi to naprawdę dobrze.

W wielu historiach widać dążenia do dorównania czasom, kiedy za sterami serii stał Frank Miller, ale nie wiem czy porównywanie jest w tym momencie zasadne, gdyż moim zdaniem obecne historie, tak jak i te stworzone przez Millera przechodzą obecnie do klasyki komiksu amerykańskiego.

Dodatkiem do głównej serii są dodatkowe mini-serie.

I tak Daredevil: Ninja to trzyczęściowa seria opowiadająca o poszukiwaniach skradzionego kija mistrza DD: Sticka, w której jest mnóstwo i jeszcze raz mnóstwo zabójców Ninja. Jest to pozycja autorstwa Briana Michaela Bendisa, w której na przekór swojej naturze rezygnuje z większości dialogów na korzyść akcji, co nie do końca się w tym wypadku sprawdza.

Daredevil/Spider-Man to czteroczęściowa seria autorstwa Paula Jenkinsa i Phila Winslade'a, mająca za zadanie połączyć dwóch, najbardziej popularnych bohaterów Marvela. To, czy udaje się to twórcom w sposób wiarygodny to już inna sprawa, ale zawsze dobrze widzieć tych dwóch superbohaterów pracujących razem.

Trzecią mini-serią opowiadającą o Daredevilu jest oczywiście Daredevil: Yellow autorstwa Jepha Loeba i Tima Sale. Dzięki wciągającemu scenariuszowi Loeba oraz ekstrawaganckim rysunkom Sale zostają nam na nowo opowiedziane początki Matta Murdocka i to w sposób świeży i nie powielający schematów.

Elektra

Jedną z najważniejszych postaci świata Daredevila była jego ukochana. Była ona również zabójczynią Ninja, a zginęła z rąk jednego z wrogów Daredevila. Na fali popularności Marvel przywrócił ją jednak do życia.

Już kilka serii próbowało przywrócić Elektrze chwałę i popularność, którą miała za czasów Franka Millera. Także, gdy Daredevil z Marvel Knights zyskał na popularności stworzono serię, która mimo popularności swej bohaterki nie może powtórzyć sukcesu tamtych opowieści. I to mimo tego, że tytułem tym zajmowali się jedni z lepszych: Brian Michael Bendis i Greg Rucka.

Pierwszy próbował skierować Elektrę na nowe szlaki czyniąc z niej szpiega i ograniczając jednocześnie motywy Ninja. Greg Rucka inaczej, pragnął powrócić do korzeni z podążającą za swym celem bezwzględną zabójczynią. Chociaż obu scenarzystom nie udało się dorównać mistrzowi, seria ta jest bardzo popularna i sprzedaje się dobrze. Zmieniają się teraz twórcy więc zobaczymy co będzie dalej.

Z powodu mnogości rysowników jacy przewijali się przez ten tytuł najlepiej nie wspominać o żadnym i nie czynię tak z powodu ich słabej klasy. Elektra należy do takich komiksów zeszytowych, których okładka przyciąga niespotykaną wręcz siłą. Piękne okładki Grega Horna przedstawiające zazwyczaj tylko Elektrę spowodowały, że z całej wizualnej sfery zapamiętuje się prawie tylko same "covery", co przyciąga czytelnika, ale też ma negatywny wpływ na to co zastajemy w środku zeszytu. Zawsze jednak miło popatrzeć.

Mini-serią odpryskową od serii Elektra jest czteroczęściowa Elektra: Glimpse & Echo. Jest to ciekawa pozycja chociażby z tego powodu, że w całości jest malowana w bardzo uproszczony - animowany, a z drugiej strony artystyczny sposób, przez Scotta Morse`a, który jest również autorem tekstu serii.

Black Widow

W imprincie Marvel Knights zostały wydane dwie mini-serie o Nataszy Romanowej, czyli Black Widow. Pomysłem na powrót Black Widow jest pojawienie się Yeleny Belowej, która jak się okazuje też korzysta z pseudonimu czarna wdowa. W odróżnieniu jednak od swojej starszej poprzedniczki nie zdradziła ona swej `matki Rosji`, jest jej dalej wierna i za wszelką cenę chce udowodnić swą wyższość nad swoja poprzedniczką.

Pierwsza mini-seria autorstwa scenarzysty Devina Graysona i Rysownika J. G. Jonesa, który naprawdę pięknie rysuje kobiety, opowiada do znudzenia typową, zimno wojenną historię.

Jest to mało oryginalna, sensacyjna opowieść z wieloma bójkami, strzelaninami, wybuchającymi samochodami i helikopterami, czy ucieczkami i pogoniami, gdzie biorący górę zmienia się z minuty na minutę. Jest to doskonały komiks sensacyjno-szpiegowski o rozrywkowym charakterze i to wystarcza by go właściwie określić.

Druga mini-seria jest opowieścią inspirowaną scenariuszem i niektórymi scenami żywcem wziętymi z filmu `Bez twarzy` (Face-off). Romanowa zamienia się twarzą ze swoją następczynią, w celu pokazania jej w jakim świecie żyje i pozbawić ją jej ślepej wiary w ojczyznę. Znowu ucieczki i pogonie oraz strzelaniny, może teraz trochę bardziej wyrafinowane. W tej serii do scenariusza Grega Rucki plusem są malowane panele Scotta Hamptona o bardziej przygnębiającym wyrazie, niż te typowo komiksowe i wielobarwne autorstwa Jonesa.

Mimo tego, że czarna wdowa wydawana jest czasem w formie mini-serii, odbywa się to teraz nie w ramach Marvel Knights, a w innym imprincie - Max Comics, który przeznaczony jest dla bardziej dorosłego czytelnika.

Black Panther

Jeszcze jeden z mniej poważanych i dosyć starych superbohaterów zostaje przemodelowany, by dopasować się do naszych czasów i zainteresować czytelnika. Król afrykańskiego państwa Wakanda musi opuścić wraz ze swoją świtą swój kraj i przyjeżdża do Ameryki, by oczyścić swoje dobre imię ze skandalu w jaki został wplątany. W czasie jego nieobecności władzę w Wakandzie przejmuje szaleniec, jednakże król nie może wrócić, dopóki nie zmyje plamy z swojego honoru. Dwie tak odrębne sprawy okazują się jednak powiązane, co jeszcze bardziej zatrzymuje T`Challe w Nowym Jorku. Dodajmy, że w sprawę zamieszane są siły nadprzyrodzone z Mephisto na czele.

Czarna Pantera znajduje się w środowisku nie będącym jego własnym, ale z drugiej strony tym, które poznał bardzo dobrze jako Avenger. Dwoistość postaci potęgowana jest jego rolą; niedostępnym królem Wakandy chronionym przez immunitet dyplomatyczny i samotnym mścicielem skaczącym w przebraniu pantery po dachach.

Dwoistość tą i rozdarcie między dwoma światami, dzięki ciekawej narracji obrazuje we wspaniały sposób Christopher Priest. Mankamentem tej serii jest zmieniająca się obsada etatu rysownika i dość duże różnice w ich stylu. Poszczególne zeszyty rysowali np. Mark Texeira, Joe Jusko, czy Mike Manley.

Po zakończeniu jednej sagi Black Panther przestał być tytułem wydawanym pod szyldem Marvel Knights, ale jest serią wydawaną aż do teraz.

Punisher

Podejść było kilka, a dokładnie trzy. Trzy mini-serie były potrzebne, aby wskrzesić Franka Castle.

Przed paroma laty kilka wydawnictw opowiadało historie z jego pamiętnika wojennego, jednak czytelnicy mieli już dość Franka i odszedł on w zapomnienie. Pomysł na wskrzeszenie był prosty. Punisher musi być inny, niż wcześniej. A co sprzedaje się teraz tak dobrze, jak nie siły nadprzyrodzone? Frank więc na swojej drodze spotyka siły nieba, które obdarzają go niebiańską bronią i mocą, za co ma służyć w ich szeregach, by odkupić swoje winy. Na czole ma świecący znak, a jego głowę bardziej zaprzątają sprawy egzystencjalne i walka z demonami, niż zwykłe łubudubu. Sami oceńcie, ale dla mnie to, co zafundowali nam panowie Tom Sniegoski i Christopher Golden jest totalną bzdurą. Taka sytuacja trwała dwie mini-serie: dwie czteroczęściowe, z których druga, rysowana przez Pata Lee w stylu mangowym gościła także Wolverine`a (Wolverine/Punisher. Revelation).

Po tych eksperymentach ze swoją ikoną, Marvel postanowił sięgnąć do korzeni, zatrudniając najlepszych specjalistów od komiksów, gdzie krew leje się strumieniami, a ludzie zabijani są w dziwaczny sposób, czyli Gartha Ennisa i Steve Dillona. Znowu Punisher używa pistoletów i broni maszynowej, bomb i noży po to, by zaprowadzić porządek na ulicach, a co do aniołów, to Frank powiedział im po prostu by sobie #$@&^! Jak to w komiksach Ennisa bywa, wśród przestępców pojawiła się grupa najbardziej zakręconych i zboczonych osobników, jakich widziały karty tej serii, zaś Punisher rozwiązuje sprawy w najmniej oczekiwany sposób.

Po udanej, 12 częściowej mini-serii z biegu rozpoczęta została pełnometrażowy cykl. Mimo tak wymarzonej pary autorów nie jest to komiks o poziomie Kaznodziei, ale wszystko jest na dobrej drodze.

W duchu Origin i Truth powstaje cykl traktujący o przeszłości Castle'a. W te wakacje do sklepów trafi czteroczęściowa seria Born opowiadająca nieznane historie z życia Franka. Mają one przybliżyć wydarzenia, poprzedzające jego przemianę w Punishera. Autorami serii są Garth Ennis i Darick Robertson.

Dosyć ciekawym dodatkiem dla fanów Punishera jest pojedynczy albumik Punisher/Painkiller Jane z tekstem Gartha Ennisa i malunkami Joe Jusko. Jest to dziwaczna (jak to na Ennisa przystało) historia miłosna powstałej dla zemsty z grobu Painkiller Jane i Punishera. Dziwna para na samym początku ma już jedną cechę wspólną i nie jest nią bynajmniej umiłowanie do przestępców.

ciąg dalszy na następnej stronie