"Betelgeza"

 

Gdy późną wiosną 2002 roku Siedmioróg opublikował u nas pierwsze dwa tomy cyklu "Aldebaran", ów wybór zdawał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Realia odseparowanych od ziemskiej metropolii osadników w świecie niby podobnym do naszego, a jednak kompletnie różnym, zdawały się przekonywać naszych czytelników. Swoista fauna i flora, interesujący charakterologicznie bohaterowie, a przede wszystkim intrygujące zjawisko określane mianem Mantrissy sprawiło, że i u nas niniejsza seria zyskała sobie całkiem spore grono zwolenników.

Wrocławski wydawca nie należał może do pierwszoligowych graczy na naszym skromnym rynku, niemniej jego oferta oparta na komiksach frankofońskich cieszyła się - przynajmniej do czasu - niemałym zainteresowaniem. Niestety był to przysłowiowy "łabędzi śpiew" Siedmiorogu na polu publikacji komiksów. Musiało upłynąć kilka lat nim decydenci Egmontu zdecydowali się na podjęcie tego tematu. W marcu 2009 roku doczekaliśmy się w końcu pełnej edycji "Aldebarana" - w nieco zmniejszonym formacie, ale za to jako tzw. integral zawierający wszystkie pięć tomów. Nie dość na tym, zapowiedziano publikację kontynuacji tej opowieści w analogicznej postaci.

"Betelgeza", bo o niej właśnie mowa, kontynuuje wątek tajemniczej istoty znanej jako Mantrissa. Tym samym czytelnik ma okazje ponownie "zwiedzić" Aldebarana, dalece odmienionego w skutek nawiązania kontaktu z Ziemią. To już nie zacofana despocja rządzona metodami policyjnymi, a pełnoprawna kolonia czerpiąca bez ograniczeń z zasobów naukowych nie tak już odległej - za sprawą ponownie nawiązanego kontaktu - Ziemi. Rzecz jasna napotykamy też większość postaci zaistniałych w pierwotnym cyklu: Alexa, Driss, Marc, a przede wszystkim Kim, która wyrasta w niniejszym cyklu na jego centralną bohaterkę. Nie zabrakło też zupełnie nowych osobowości, spośród których przynajmniej część ukazano z niemałą wprawą.

Zasadnicza oś fabuły dotyczy innej ziemskiej placówki zaistniałej na planecie Betelgeza w gwiazdozbiorze Oriona. Warunki zbliżone do ziemskich oraz pokłady intratnych surowców skłoniły inwestorów do sfinansowania wyprawy kolonizacyjnej. Podobnie jak przeszło stulecie wcześniej, także i w tym przypadku łączność z macierzą uległa nagłemu przerwaniu. Nie dość na tym, z zebranych przez tzw. grupę Mantrissy informacji wynika, że ta enigmatyczna istota komunikowała się właśnie z Betelgezą. Zbieżność przypadków? Być może. Niemniej sytuacja jawiła się jako zbyt poważana, by ot tak ją zbagatelizować. Na dowódcę wyprawy rozpoznawczej wyznaczono Kim, co tym samym staje się początkiem przygody pełnej zwrotów akcji.

Wymowa obu cykli do optymistycznych nie należy i z miejsca wzbudza skojarzenia z głośną powieścią Williama Goldinga pod tytułem "Władca Much". Na ich podstawie Léo ukazuje, jak pod wpływem odcięcia od metropolii, niedostatków technologicznych, czy w końcu problemach z adaptacją w nowym środowisku, ludzka społeczność przepoczwarza się w quasi-totalitarną strukturę. Wygląda na to, że wspomniany raczej nie zalicza się do grona zwolenników oświeceniowej tezy o człowieku jako istocie z natury dobrej...

O ile w "Aldebaranie" twórca obu serii pozostawił mnóstwo niewiadomych, o tyle pod tym względem "Betelgeza" zawodzi. Léo nieopatrznie odarł własny twór z magii tajemnicy. Ze zdumiewającą detalicznością wyjawia szczegóły związane z Mantrissą. Jawiąca się w pierwszym cyklu jako niemal półboska istota została tu sprowadzona do poziomu gruntu. Niektóre pomysły z nią związane chwilami wzbudzają śmiech przemieszany z rozczarowaniem. A szkoda, bo wprawnie wkomponowane w tok fabuły niedopowiedzenia często decydują o wyjątkowości danego tytułu. W tym przypadku autor posunął się aż nazbyt daleko de facto deprecjonując "mitologię" Mantrissy.

Rzecz jasna nie mogło zabraknąć oryginalnych gatunków zwierząt i roślinności z pozoru przypominających ziemskie formy zajmujące zbliżone nisze ekologiczne. Niestety chwilami ma się odczucie przekombinowania ze strony autora. Z kolei obecna tu tzw. golizna sprawia wrażenie zaistniałej na siłę, jakby pod wpływem sugestii wydawcy węszącego zwiększone zyski. Niniejsza taktyka przypomina nieco metodę stosowaną przez Serpieriego, znanego przede wszystkim z jego cyklu o Druunnie. Jak zapewne pamiętają osoby zaznajomione z tą serią, wystarczył byle pretekst (np. wzmożona radiacja), by ze szczodrze obdarowanej przez naturę bohaterki "wyeliminować" odzież. Podobnie rzecz się ma z Kim, wzbudzającą momentami nadmierne zainteresowanie męskich bohaterów niniejszej opowieści. Zresztą rzeczona nie stroni od ich towarzystwa, obdarowując swymi wdziękami niejednego z nich... Nie byłoby to tak bardzo problematyczne, gdyby nie fakt generowania przy tej okazji żenujących w swej treści wypowiedzi ("Jak tylko cię ujrzałem, zakochałem się w tobie do szaleństwa")... Choć generalnie od strony dialogowej jest tu zazwyczaj przyzwoicie.

Ilustracyjnie rzecz nie wybija się ponad standard znany nam z macierzystego cyklu. Léo oferuje sprawdzoną, czystą kreskę, nie popełniając przy tym perspektywicznych błędów. Chwilami można mieć wątpliwości co do nie w pełni dopracowanych fizjonomii występujących tu postaci. Za to środowisko i przestrzenie eksplorowanej planety wypadają nad wyraz korzystnie.

"Betelgeza" nie spotkała się z entuzjazmem nadwiślańskich krytyków. Stąd piszący te słowa z obawą sięgał po ów tytuł. Tym milszym zaskoczeniem okazała się lektura tegoż tytułu - bezpretensjonalna rozrywka na zasadzie udanego czytadła do tzw. poduchy. Ograne chwyty fabularne oraz bazowanie na sprawdzonych w poprzednim cyklu rozwiązaniach to zazwyczaj standard w przypadku kontynuacji udanych serii. Także i ta nie jest od nich wolna i ogólnie rzecz ujmując ustępuje swemu pierwowzorowi. Niemniej dla zwolenników frankofońskiego komiksu środka lubujących się w konwencji SF z elementami obyczajowości rzecz powinna stanowić udaną lekturę. Powrót do uniwersum Aldebarana wypada może nie tak udanie, jak by sobie tego życzyli zagorzali fani twórczości Léo, ale też z pewnością nie rozczarowuje.

Przemysław Mazur

 

Luźny kontynuator "Aldebarana". Grupa utalentowanych naukowców rusza na tytułową Betelgezę, by sprawdzić, co się stało poprzedniej ekspedycji, która miała sprawdzić możliwości planety do założenia ludzkiej kolonii. Jest tu miejsce na przygodę, cudaczne maszyny, romanse i elementy obyczajowe. Ciekawa mieszanka, chociaż czytywało się lepsze pozycje science-fiction. Niemniej warto zobaczyć, z jaką elegancją Léo rysuje bezkresne, przestrzenne krajobrazy i osobliwe stwory.

Michał Chudoliński

 

Odkrywanie niezbadanej Betelgezy przypadło mi do gustu znacznie bardziej, niż ciągła ucieczka przed rządem na Aldebaranie. Mimo nieskomplikowanej fabuły, wciąż schematycznych postaci i rysunków pozostawiających sporo do życzenia, trzeba przyznać, że Léo stworzył świat, którego poznawanie sprawia wiele przyjemności, a sam komiks wyjątkowo wciąga.

Mikołaj Ratka

 

Już w "Aldebaranie", na którego finał czekałem dłużej niż początkowo przewidywałem, Léo zaintrygował mnie sposobem opowiadana wciągającej od początku do końca historii w klimatach scence-fiction. "Betelgeza" potwierdza, że mamy do czynienia z autorem doskonale wykorzystującym obraną konwencję, jak również potrafiącym stworzyć bardzo dobry sequel. Brazylijczyk przede wszystkim zachwyca mnie wymyślaniem egzotycznej fauny i flory nowych światów, a co za tym idzie, kierowaniem uwagi czytelnika na proekologiczny charakter swoich komiksów. Tym razem przesadził jednak odrobinę z wątkiem damsko-męskim...

Jakub Syty


"Betelgeza"
Scenariusz i rysunki: Léo (Luiz Eduardo de Oliveira)
Tytuł oryginału: Bételguese
Wydawca oryginału: Dargaud
Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
Przekład z języka francuskiego: Wojciech Birek
Czas publikacji wydania oryginalnego (w wersji zbiorczej): 2006 rok
Czas publikacji wydania polskiego: listopad 2009 roku
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Druk: kolor
Papier: kredowy
Format: 19x26 cm
Liczba stron: 248
Cena: 69 zł