"Sandman przedstawia: Furie"

 

 

"Umarł król, niech żyje król" jak zwykli swego czasu rezonować francuscy dworacy. Taka też sytuacja zaistniała w "Przebudzeniu", finalnym tomie "Sandmana", bo po nietypowym "zgonie" Morfeusza jego miejsce zajął syn niejakiej Lyty Hall, pośledniej bohaterki udzielającej się swego czasu jako Fury. I właśnie o niej, a pośrednio także o jej potomku traktuje niniejsza pozycja.

Z oczywistych względów Neil Gaiman to facet wyjątkowo rozchwytywany i ten stan rzeczy nie ulegnie raczej zmianie aż do podjęcia przezeń decyzji o emeryturze. Tymczasem wykreowane za sprawą jego wyobraźni światy, postacie i wątki aż proszą się o rozwinięcie. Toteż nic dziwnego, że jego twórczość doczekała się licznych i zazwyczaj kreatywnych epigonów. Wśród nich szczególne miejsce zajmuje coraz popularniejszy w naszym kraju Mike Carey. Jemu to bowiem powierzono tworzenie scenariuszy do "Lucyfera", serii "odpryskowej" wobec cyklu o Władcy Snów. Ów niegdysiejszy nauczyciel angielskiego okazał się na tyle wprawnym kontynuatorem "linii twórczej" Gaimana, że zarząd DC Comics zdecydował się zaoferować mu rozpisanie "jednostrzałowej" produkcji stanowiącej dalszy ciąg niektórych wątków zaistniałych w finalnym tomie "Sandmana".

Rzecz rozgrywa się niebawem po przejęciu funkcji Władcy Śnienia przez syna Lyty czy raczej esencję jego osobowości (więcej w tym temacie na kartach dwóch tomów "Pań Łaskawych"). Jednak w "Furiach" to nie on odgrywa przysłowiowe "pierwsze skrzypce", bowiem centralną postacią niniejszej fabuły Carey uczynił jego matkę. Pomimo upływu czasu, Lyta wciąż nie otrząsnęła się po stracie małego Daniela. Bezskutecznie usiłuje poskładać w spójna całość zdruzgotaną emocjonalność. W konsekwencji, raz za razem popada w konflikt z prawem brutalnie traktując potencjalnych kochanków. Dzięki korzystnemu obrotowi sytuacji omija ją areszt, a miast tego trafia w szeregi pół-amatorskiej trupy teatralnej planującej inscenizacje "Eumenid" (czyli właśnie Furii) według Ajschylosa. Rzecz ma się zresztą odbyć w pełni adekwatnym ku temu miejscu, bo w Atenach. Prędko okazuje się, że wojaż do Attyki nijak się ma do potulnych filmideł pokroju "Mojej greckiej wycieczki". Lyta staje się bowiem obiektem agresji ze strony Kronosa, niegdysiejszego władcy rzeczywistości zdetronizowanego przez jego syna, Dzeusa. Ów złakniony zemsty osobnik skupia swą nienawiść nie tyle na wyrodnym potomku, co na Lycie, nosicielce esencji Furii, które walnie przyczyniły się do jego upadku. Ta niełatwa dla niej sytuacja prowokuje interwencje nowego Władcy Snów, czyli przeistoczonego Daniela.

"Furie" to niejako "dopięcie" wątków związanych z Lytą oraz jej poczętym w Śnieniu synem. Rzecz jasna prędzej czy później możemy spodziewać się dalszego ciągu perypetii nowego Sandmana, tym bardziej, że postać ta nosi w sobie niemal z miejsca dostrzegalny potencjał. Jest bardzo prawdopodobne, że w takim przypadku role kontynuatora wiecznie rozchwytywanego Gaimana ponownie przejmie Mike Carey. Może nie epatuje on swej erudycji tak, jak ma to miejsce w przypadku Gaimana (zresztą dalece dyskusyjnej, bo ograniczonej w swym zasadniczym trzonie jedynie do literatury anglosaskiej), niemniej i tak potrafi twórczo nawiązać do motywów znanych chociażby z "Metamorfoz" Owidiusza. Jego fabuły noszą w sobie znamiona ambitnych opowieści, niemniej nie wykraczają zbyt dalece ponad standardy oczytania przeciętnego czytelnika produkcji spod znaku Vertigo. I może właśnie dlatego, jego dokonania nie plasują się na pozycjach "kamieni milowych gatunku", niemniej są wciąż chętnie nabywane i czytane. W tym przypadku, pomimo "rwanej" narracji, całość zmierza w kierunku może nie zaskakującego, ale z pewnością przekonującego finału.

Ilustracyjnej strony przedsięwzięcia podjął się John Bolton, plastyk preferujący konwencję fotorealistyczną. Znany u nas z "Ksiąg Magii" oraz pierwszego tomu "Lucyfera" ("Diabeł u progu"), przez jednych postrzegany jest jako zdolny rzemieślnik, przez innych jako autentyczny wirtuoz koloru umiejętnie budujący atmosferę ilustrowanej przezeń opowieści. Mięsiste, barwne kompozycje, umiejętnie "złamane" półmrokiem, doskonale współgrają z mało optymistyczną wymową scenariusza oraz stanem psychicznym głównej bohaterki, wciąż zdruzgotanej po stracie syna. Na szczególną uwagę zasługuję także wizerunek Daniela jako Sandmana w niczym nie ustępujący swemu poprzednikowi. Nieco gorzej Bolton radzi sobie z ukazywaniem postaci w ruchu. Widać statyczne kompozycje stanowią dlań łatwiejsze wyzwanie. Niemniej oprawę graficzną z pewnością można uznać za mocną stronę tej publikacji, co, jak pamiętają czytelnicy publikacji Vertigo, nie zawsze jest standardem...

Zapewne niejeden wymagający wielbiciel twórczości Gaimana z niesmakiem dowiaduje się o podobnych inicjatywach bazujących na skomponowanej przezeń "mitologii Snu". Z drugiej strony dlaczego ograniczać ów mini-wszechświat jedynie do pióra jednego człowieka? To trochę tak, jak gdyby zabronić twórcom tego pokroju co L. Sprague de Camp czy Henry Kuttner rozwijania realiów hyperborejskich, których fundamenty ukształtowały się w umysłowości Roberta Edwina Howarda. A przecież to m.in. dwaj przywołani twórcy tchnęli ożywczy dech w chwilami aż nazbyt płaską osobowość pewnego Cymeryjczyka, tym samym obdarowując czytelników mnóstwem radochy. Być może przywołany przykład nie jest w pełni adekwatny, niemniej w dużym uproszczeniu odpowiada zasadniczej myśli piszącego te słowa. Wszechświat Sandmana (czy może raczej ich konglomerat) nie należy już wyłącznie do twórcy "Koraliny". Żyje własnym życiem, nawet jeśli Caitlin R. Kiernan (jedna z współtwórczyń serii "Śnienie"), czy Mike Carey nie do końca są w stanie podołać czytelniczym wymaganiom. "Furie" nie stanowią może dzieła wybitnego, niemniej nie "gryzą" się z zasadniczymi kierunkami wytoczonymi przez Gaimana na łamach "Sandmana". Stąd wielbiciele Morfeusza/Oneirosa/Lorda L'Zorila mogą spać spokojnie, a tuż po "Przebudzeniu" niech sięgają po "Furie". Raczej nie powinni czuć się rozczarowani, bo zaiste "król nie jest nagi".

Przemysław Mazur

 

Komiks, który przeczytałem i... zapomniałem. Do tego stopnia, że aż sprawdziłem na półce, czy go rzeczywiście posiadam. Historia jest opowiedziana fajnie, graficznie jest również bardzo dobrze - ale "Sandman" to już nie jest. To jest opowieść, którą jak sen, szybko się zapomina...

Robert Góralczyk

 

Carey radzi sobie w "Lucyferze", ale wszelkie spin-offy w postaci mini-serii około-sandmanowych wychodzą mu płytkie. Co do rysunków Boltona niezmiennie mnie irytują i pogarszają odbiór historii.

Damian "Damex" Maksymowicz


"Sandman przedstawia: Furie"
Tytuł oryginału: "Sandman Presents: Furies"
Scenariusz: Mike Carey
Konsultacja: Neil Gaiman
Ilustracje: John Bolton
Tłumaczenie z języka angielskiego: Paulina Braiter
Wydawca oryginału: DC Comics
Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
Czas publikacji wydania oryginalnego: 10.2002
Czas publikacji wydani polskiego: 05.2009
Druk: kolor
Okładka: miękka
Papier: kredowy
Format: 17 x 26
Liczba stron: 96
Cena: 39 zł