"John Constantine. Hellblazer" tom 3: "Chora miłość"

 

"Chora miłość" to następny, "rozliczeniowy" zbiór opowieści z Johnem Constantinem w roli głównej. W poprzednim ("Strach i wstręt") cwany magik rozstał się z kolejną "kobietą jego życia", w efekcie czego załamany i kompletnie "spłukany" stoczył się na przysłowiowe dno. Jak to zazwyczaj u Gartha Ennisa, nie mogło zabraknąć zaprezentowanych tu w mało wyszukanej formule wampirów oraz kiczowatej odmiany szatana, w którą bezproblemowo mógłby wcielić się wiecznie skacowany David Caradine, tudzież młodsza wersja Ricardo Montalbana.

Na przykładzie niniejszej fabuły z miejsca da się dostrzec wtórność scenarzysty odpowiedzialnego za zaistnienie tegoż komiksu. Mamy tu bowiem do czynienia ze standardowym i do znudzenia sztampowym zestawem motywów charakterystycznych dla twórczości Ennisa. Obowiązkowe, płaskie w swej wymowie obrazoburstwo, tytułowy bohater na przysłowiowym dnie, a zarazem u progu nowego etapu życia, oraz tło, w którym nie mogło zabraknąć odniesień do irlandzkich realiów. Czyli standard w jego wydaniu. Tylko pytanie, ileż można raczyć znudzonych czytelników identycznymi schematami? Widać trochę jednak można, skoro ci od lat głosują portfelem na komiksy sygnowane nazwiskiem Ennisa. Knajpiane wstawki według modelu obecnego m.in. w "Barze u McCarty'ego" również nie ratują sytuacji, wiejąc przy tym nudą. Kilka całkiem udanie rozpisanych postaci epizodycznych (nieśmiały Neil, Sean) nie ratują całości w sytuacji, gdy główni bohaterowie (zwłaszcza Kathy) porażają swoją bufonadą. Podobną zresztą sytuację da się zaobserwować także w "Kaznodziei", gdzie "wszystkowiedzący" Jesse Caster wygłasza żenujące w swej treści " życiowe" pseudo-złote myśli. Podobnie jak w "Niebezpiecznych nawykach", także i tu zdumiewa łatwość, z jaką Constantine radzi sobie w bezpośrednim starciu z istotami pokroju Lucyfera czy tzw. króla wampirów. Zapewne na etapie wczesnych lat dziewięćdziesiątych tego rodzaju fabuły stanowiły istotne novum, zwłaszcza na tle główno-nurtowych produkcyjniaków typu "The Darkstars" czy "Black Condor". Od tamtej pory czytelnikom dane już było widzieć dużo więcej; stąd "Chora miłość" przez te kilkanaście lat niemało straciła na swej wymowie.

Czy Garth Ennis to istotnie z pozoru tylko utalentowany twórca bazujący na ustawicznym powtarzaniu kilku identycznych schematów? Na to niestety wygląda. Rzeczony scenarzysta prawdopodobnie zbyt prędko zyskał status cenionego twórcy. Tymczasem kolejnego jego dokonania wskazują, że pomimo upływu lat w zasadzie nie wydobywa się on poza formułę wypracowaną przezeń w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Ciekawe jak długo jeszcze sprawdzi się ten "odgrzewany kotlet"...


Z drugiej strony wypada przyznać, że gdy Ennis wyzbywa się do znudzenia przezeń eksploatowanych motywów, nieraz udaje mu się wygenerować opowieści o wciągającej i przekonującej narracji, a do tego ze sporą dawką nastrojowości. Tak jest w przypadku epizodu "Najwspanialsza chwila", stanowiącego faktyczny epilog "Chorej miłości" (zamykający tom "Konfesjonał" to samodzielna, nie związana z resztą fabuła). Na jego kartach scenarzysta z wprawą przeplata losy Constantine'a z ostatnimi chwilami życia niejakiego Jamie'ego Kilmartina, młodego pilota RAFu, który "(...) nigdy nie spał z kobietą. Zestrzelił dwóch przeciwników". Ta lekko i wprawnie rozpisana historia, zarazem stanowiąca kolejny punkt zwrotny dla tytułowego bohatera serii, stanowi dosadny dowód na to, że przy odrobinie wysiłku oraz napływie weny twórczej Ennisa stać na oryginalność dalece przerastająca produkcyjniaki pokroju "Ghost Ridera" (w Polsce opublikowany przez Mandragorę) czy "Thora".

Stylistyka Steve'a Dillona z łatwością daje się rozpoznać za sprawą m.in. charakterystycznie ujmowanej fizjonomii. Na przykładzie "Strachu i wstrętu" oraz późniejszych jego dokonań w "Kaznodziei" czy marvelowskiej serii "The Punisher" da się w niniejszym komiksie zaobserwować ewolucje jego metodyki graficznej. Wyraźnie bowiem dążył on do syntetyzacji rysunku (co prawdopodobnie wymuszone było pospiesznym trybem pracy), stopniowo ograniczając podkreślanie rozrysowywanych przezeń obiektów drobną kreską. Na kartach "Chorej miłości" jest tego mniej niż we wzmiankowanym chwilę temu wydaniu zbiorczym, choć wciąż bez porównania więcej niż na dalszym etapie jego twórczości (inną sprawą jest wpływ na efekt końcowy całości osób odpowiedzialnych za położenie tuszu). Wypada przyznać, że oschła, realistyczna kreska doskonale portretuje ponury, wyzuty z chociażby drobnych akcentów piękna świat Johna Constantine'a, gdzie co bardziej szlachetne uczucia rozmywają się w przytłaczającej masie zwyrodnień. Cyniczni dorobkiewicze, drobne cwaniaczki, nadęte, zadowolone z siebie babiszony. W takim towarzystwie dla nudnych w swej zwyczajności osobników po prostu brak miejsca. Z drugiej strony poetyka miesięcznika "Hellblazer" od zawsze oscylowała w kierunku ukazywania właśnie takiej wizji rzeczywistości z reguły wyzbytej akcentów normalności. John Constantine (a wraz z nim jego fani) po prostu zaziewałby się w tzw. normalnym towarzystwie. I prawdopodobnie m.in. ta tendencja zapewniła poświeconej mu serii najdłuższy, póki co, żywot w dziejach imprintu Vertigo.


Cieszy okoliczność sukcesywnej prezentacji wydań zbiorczych "Hellblazera" na naszym rynku. Niemniej piszący te słowa już wypatruje momentu, gdy mimo wszystko decydenci Egmontu zdecydują się na publikacje dokonań nie tylko Ennisa, ale też chociażby Jamie'ego Delano i coraz popularniejszego w Polsce Mike'a Careya.

P.S. Niebawem po rozpisaniu niniejszego tekstu podczytałem recenzje "Chorej miłości" na jednym z serwisów tematycznych. Zabawne, bo jej autor pozytywnie ocenił motywy, które pozwoliłem sobie wskazać jako chybione i wtórne. Widać zatem, że model fabularny zaproponowany przez Ennisa sprawdza się i wciąż znajduje coraz to nowych czytelników. Toteż z jego twórczością chyba nie jest tak źle...

Przemysław Mazur

"John Constantine. Hellblazer": "Chora Miłość"
Tytuł Oryginału: "John Constantine Hellblazer: Tainted Love"
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Steve Dillon
Kolory: Tom Ziuko i Stuar Chaifetz
Okładki wydań zeszytowych i zbiorczego: Glenn Fabry
Tłumaczenie z angielskiego: Paulina Braiter
Wydawca oryginału: DC Comics
Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
Data wydania amerykańskiego: lipiec 1998 roku
Data wydania polskiego: maj 2009 roku
Okładka: miękka lakierowana
Druk: kolor
Papier: offsetowy
Format: 17 x 26
Liczb stron: 176
Cena: 59 zł

Pierwotnie opublikowano na łamach miesięcznika "Hellblazer" nr 68-71 (sierpień-listopad 1993 roku) oraz "Hellbalzer Special" nr 1 (wrzesień 1993 roku)