"Whatever happened to the Caped Crusader"

 

Pewnie wielu z was zapiało z zachwytu na wieść, że duet Neil Gaiman i Andy Kubert zostali zaproszeni do opowiedzenia ostatniej historii o Batmanie. I nie ma w tym nic dziwnego. Rzadko który komiks może się cieszyć taką liczbą pozytywnych zbiegów okoliczności. Jego tytuł jest nawiązaniem do klasycznego "Whatever happened to the Man of Tomorrow" Alana Moore'a i jest zresztą jego duchową kontynuacją. Do jego prac zebrano śmietankę komiksu mainstreamowego, która w czasie roboty rozwijała pomysły napoczęte przez innego znakomitego scenarzystę, Granta Morrisona (aczkolwiek jakość tych pomysłów jest rzeczą mocno dyskusyjną). Wreszcie postacią wziętą pod warsztat jest sam Mroczny Rycerz, przez wielu uznawany za najlepszego superbohatera w historii gatunku. Nasuwa się więc dość intrygujące pytanie - czy to mogło się nie udać?

Brytyjczyk, niczym za czasów "Sandmana", od samego rozpoczęcia opowieści wprowadza czytelnika w głąb surrealistycznej rzeczywistości. Jak nigdy przedtem przemierzamy przez Gotham pełne świateł, reflektorów, oświetlone słońcem. Nie ma ono kompletnie nic wspólnego z gotykiem i posępnością, do którego przyzwyczaiło nas DC Comics, przez co czujemy się trochę nieswojo, niczym we śnie. Wtem docieramy do pierwszego przystanku naszej podróży - baru w odmętach Alei Złoczyńców. Krok po kroku, minuta po minucie zaczynają się w nim zbierać wszyscy ci, którzy byli jakoś szczególnie związani z Batmanem.Jego rodzina, przyjaciele, herosi i wrogowie przybywają do knajpy zarządzanej przez Joe Chilla, aby oddać cześć wielkiemu obecnemu. Tak, to prawda, Batman nie żyje, a zebrani próbują pogodzić się ze swym żalem i smutkiem/satysfakcją (zależne od osoby). Opowiadają więc dość intymne historie o Batmanie tuż nieopodal jego trumny. Każdy z nich przedstawia Człowieka-Nietoperza w zupełnie innym świetle. Dla każdego z obecnych na ceremonii jest/był on kimś innym oraz reprezentuje/reprezentował odmienne uczucia i wartości. Uczestnicy żałoby nie wyczuwają jednak, że wśród nich gości duch Bruce'a Wayne'a, obserwujący całe zdarzenie. On sam nie wie, co dokładnie ma miejsce. Towarzyszy mu zresztą tajemnicza, acz bardzo znajoma osoba...

Jakby nie patrzeć to w tym komiksie mamy właściwie wszystko, co gwarantuje ogólno pojęty sukces. Gaiman robi to, w czym jest profesjonalistą, czyli opowiada w ciekawy i wysublimowany sposób historię szkatułkową. W komiksie można odnaleźć wariację klimatów i tonacji, które dalece się od siebie różnią. Wszystkie postacie przemawiające podczas pogrzebu przedstawiają inny element składający się na wieloznaczność postaci Batmana. Współgra to gładko z umiejętnościami narracyjnymi i graficznymi młodego Kuberta, który udowadnia w tym tytule, że nie boi się bawić różnymi stylami i interpretacjami przewijającymi się przez 70 lat historii Mściciela z Gotham. Mamy tutaj odwołania do dorobku Boba Kane'a, Dicka Spranga, Neala Adamsa czy Franka Millera i Davida Mazzuchelliego. Fani jaj Wielkanocnych i puszczania oka przez twórców będą się czuli tutaj jak w siódmym niebie. Tak więc jest dobrze. A nawet byłoby świetnie...

...gdyby nie okazało się, że Gaiman nie rozumie Batmana.

Słowo daję. Bez odkrywania kart można powiedzieć, że dla Gaimana najważniejszym aspektem Batmana jest fakt jego nieugiętości. Co chwila czytamy, jak to długouchy się nie poddaje. I jeśliby wierzyć autorom, jest to najbardziej unikalna cecha zamaskowanego pogromcy zbrodni. Przepraszam bardzo, ale który bohater się kiedykolwiek poddał Daredevil - Spider-Man - Kapitan Ameryka - Może Superman - Oczywiście żaden. Jasnym jest, że samozaparcie jest czymś tak zwyczajnym u superbohatera, jak woda czy mąka w chlebie. Nie ma w tym nic niesamowitego. Niestety, poprzez jednostajne, monotonne i -prawdę powiedziawszy - nudne ukazanie istoty rzeczy miałem wrażenie, że Gaiman nie stworzył apoteozy Batmana, a chyba to było jego celem przewodnim. Co ważniejsze ( i to jest największa bolączka tego komiksu) nie odzwierciedla czynników sprawiających, że Mroczny Rycerz jest równie inspirujący, jak Człowiek ze Stali czy Steve Rogers. Dla mnie osobiście Batman jest człowiekiem (nie nadczłowiekiem, jak to się dzieje w radosnej twórczości Morrisona, tylko CZŁOWIEKIEM) chcącym znaleźć sens życia po przeżyciu traumatycznej tragedii. Poszukując spełnienia przyjął rolę szlachetnego i idealistycznego rycerza schodzącego coraz głębiej w ciemność. Wraz z nasileniem się posępności i mroku ten krzyżowiec zaczynał się frustrować i popadać w paranoję, przez co częściej się gubił w absurdzie swojej obietnicy. Ale pokładał nadzieję w słuszność swojego postępowania. Cytując tekst piosenki Lao Che "Hydropiekłowstąpienie, "[...] on wierzył. I gdy szedł po gnoju, smród już się go imał". Tego w "Whatever happened..." nie znalazłem.

Z powyższego powodu uznaję omawiany komiks za zmarnotrawioną szansę na stworzenie najlepszego komiksu z Batmanem w roli głównej. W zamian otrzymujemy komercyjny komiks z zakończeniem równie rozczarowującym i żenującym, co te z "Ciekawego przypadku Benjamina Buttona" Finchera. Reżyser ten, podobnie jak Gaiman w stosunku do Batmana, nie zrozumiał przesłania przepięknej opowieści Fitzgeralda, co sprawiło, że znakomity pisarz przewraca się obecnie w grobie. Wracając jednakże do sedna - Gaiman wraz z Kubertem zostali po prostu zatrudnieni do konkretnego projektu, który już został stworzony w głowach szacownego grona edytorów, niedających żadnych możliwości swobody twórczej. Efektem tego jest jedynie dobry warsztatowo komiks, który mnie osobiście srogo zawiódł. I wygląda na to, że będzie to ostatni komiks z Batmanem, jaki przeczytam. To, co się dzieje obecnie w bat-uniwersum, jest przeznaczone dla zupełnie innego odbiorcy, z którym nie wiążę ani poczucia gustu, ani tych samych potrzeb. Gaiman dał mi okazję do powiedzenia "żegnaj" komiksowi, który przez wiele lat był bliski mojemu sercu. I jako taka pozycja się sprawdza. Niemniej... Czy Batman rzeczywiście umarł? W komiksie może tak, ale czy na długo - A film - Animacja - Gadżety - Kubki i pościele przeróżnego rodzaju - Od samej idei jedzie na kilometr najgorszym rodzajem hipokryzji, jaki można sobie wyobrazić.

Na koniec pozostawiam was z fragmentem "Wiedzy Radosnej" Fryderyka Nietzschego, który od razu mi się przypomniał po zapoznaniu się z zakończeniem tego nijakiego komiksu:

"Życie to, tak jak je teraz przeżywasz i przeżywałeś, będziesz musiał przeżywać raz jeszcze i niezliczone jeszcze razy; i nie będzie w nim nic nowego, tylko każdy ból i każda rozkosz i każda myśl i każde westchnienie i wszystko niewymownie małe i wielkie twego życia wrócić ci musi, i wszystko w tym samym porządku i następstwie."

Michał Chudoliński

"Batman #686"
Tytuł historii: Whatever Happened to the Caped Crusader: Part One
Miesiąc wydania: Kwiecień 2009 (USA)
Scenariusz: Neil Gaiman
Rysunki: Andy Kubert
Okładka: Alex Ross; Andy Kubert
Tusz: Scott Williams
Kolor: Alex Sinclair
Liternictwo: Jared K. Fletcher
Ilość stron: 48

"Detective Comics #853"
Tytuł historii: Whatever Happened to the Caped Crusader: Part Two
Miesiąc wydania: Kwiecień 2009 (USA)
Scenariusz: Neil Gaiman
Rysunki: Andy Kubert
Okładka: Andy Kubert
Tusz: Scott Williams
Kolor: Alex Sinclair
Liternictwo: Jared K. Fletcher
Ilość stron: 32

P.S. W lipcu ukaże się wydanie Deluxe Edition "Whatever happened to the Caped Crusader", w której oprócz wyżej opisanego komiksu znajdą się dwa świetne komiksy Gaimana o Batmanie. Pierwszy z nich to specjalne wydanie "Secret Origins", przedstawiające dokumentalistę chcącego zrobić film o ludzkiej stronie najgorszych antagonistów Batmana. Dość powiedzieć, że Brytyjczykowi pomagają tak znamienici twórcy, jak Alan Grant, Matt Wagner i Sam Kieth. Przestawiają oni najlepsze originy Pingwina, Riddlera i Two-Face'a w historii. Drugim komiksem jest "Świat w czerni i bieli" z rysunkami Simona Bisleya, który jest udanym pastiszem Batmana i Jokera. Frank Miller mógłby wiele się nauczyć od swojego młodszego kolegi, szczególnie, jeżeli chodzi o podśpiewywanie się z mitów i budowanie nieoczekiwanych zwrotów akcji.