"Dragonball: Ewolucja"

 

Gdyby istniało siedem smoczych kul, to pierwsze, o co poprosiłbym Shen Longa, to nigdy, przenigdy żadnej ekranizacji "Dragon Balla", a dzieło Jamesa Wonga wymazać ze światowej kinematografii po wsze czasy.

Pierwsze sygnały, że adaptacja popularnej mangi Akiry Toriyamy to najgorsza ekranizacja komiksu ostatnich lat było można słyszeć podczas pierwszych pokazów, na grubo przed pojawieniem się produkcji w kinach. Twórcy postanowili film przemontować, premierę obrazu przenieść z 2008 na 2009 rok, a także dodać w tytule słowo "ewolucja". Jaki był skutek tych zmian? Marny, bowiem po obejrzeniu (wymęczeniu) tego wątpliwego arcydziełka zastanawiam się, jak wyglądała poprzednia wersja, skoro ta, goszcząca właśnie na naszych ekranach, wygrywa w cuglach wyścig o miano najsłabszego filmu bieżącego roku, wyprzedzając potencjalnych konkurentów o długość kilku boisk do piłki nożnej. Fatalne aktorstwo, bezmyślne, wołające o pomstę do nieba dialogi, tragiczna charakteryzacja, nic nie wnoszące efekty specjalne, a także długość samego utworu (77 minut bez napisów końcowych) plasuje go na półce z produkcjami kina klasy Ż.

James Wong miał olbrzymie pole do popisu, mógł przebierać w historiach i postaciach, które na potrzeby mangi stworzył Toriyama. "Dragon Ball" to świetny materiał na udany film akcji, miks humoru, spektakularnych walk i efektów specjalnych. Nawet dysponując budżetem w granicach 50 milionów dolarów można pokusić się o całkiem przyzwoitą rozrywkę, typowy blockbuster i wakacyjny hit dla widzów. W zamian tego autor serwuje nam infantylne, miejscami głupie i niedorzeczne kino, w którym brakuje tylko pokazania odgłosów walk jako charakterystycznych "pifów", "pafów", "bumów" i "łupów".

Po seansie "Dragonballa: Ewolucji" odnoszę wrażenie, że jego scenariusz zawierał się na dwóch kartkach papieru. Na początku narrator wprowadza nas do filmu, krótko i beznamiętnie opowiadając legendę o dwóch potworach - mistrzu Piccolo (stylizowany na uboższą wersję Sitha) i jego uczniu Oozaru, którzy niegdyś zagrażali Ziemi, ale zostali pokonani. Następnie akcja koncentruje się na Goku, którego poznajemy podczas treningu z dziadkiem. Chłopak nie ma lekko, w szkole jest pomiatany przez rówieśników, a nie może pokazać pełni swoich mocy. Jednak nie zraża się tym faktem, starając się zaimponować swoimi umiejętnościami (a także wyglądem) dziewczynie z klasy - Chi Chi. Kiedy na arenie wydarzeń pojawia się Piccolo pragnący unicestwić świat (to cud, że ta planeta jeszcze istnieje, każdy szaleniec by ją tylko niszczył), Goku wraz z Bulmą wyruszają na poszukiwania smoczych kul.

James Wong i Ben Ramsey spłycili historię do granic możliwości. Na scenariusz składają się pojedyncze wątki brutalnie powyrywane z treści komiksu. Bohaterowie są nieprzekonujący i pozbawieni charakterystycznych cech, którymi zostali obdarzeni przez Toriyamę, np. Yamcha panicznie bał się kobiet, a tutaj bez oporów adoruje Bulmę. Dziadek Goku zginął w trochę innych okolicznościach, jakże istotnych dla rozwoju fabuły mangi, niż te przytoczone przez twórców. Takich przykładów można mnożyć w nieskończoność. W ten sposób powstał obraz, który wielbiciele komiksu będą postrzegać jako oczywistą profanację kultowego tytułu, a laicy uznają za totalną porażkę. Próżno szukać w produkcji typowego dla mangi humoru oraz drobnych detali w postaci obłoku Kinto czy kija długokrótka.

Wyczyny aktorów trudno określić inaczej niż wygłupami przed kamerą. Chow Yun-Fat musiał popaść w poważne tarapaty finansowe, że dał się namówić na rolę w tej produkcji. Zresztą na ekranie partneruje mu eks-pogromca duchów, Ernie Hudson, którego twórcy filmu wyciągnęli chyba z czeluści kina mołdawskiego. O pozostałych aktorach trudno powiedzieć coś pozytywnego, poza odnotowaniem ich występu. Obserwując ich grę na ekranie ma się nieodpartą ochotę wybiec z seansu i zapomnieć o tym koszmarze.

Odgrażanie się twórców dzieła, że już pracują nad scenariuszem sequela to chyba jakaś kpina albo spóźniony dowcip primaaprilisowy. "Dragonball: Ewolucja" to film niewarty obejrzenia nawet na DVD, a co dopiero w kinie. Włodarze studia inwestującego miliony dolarów w kontynuację przygód Goku powinni zastanowić się dwa razy zanim wyrzucą pieniądze w błoto. A może potrzebują siedmiu smoczych kul, aby przejrzeć na oczy?

Marcin Andrys

Tekst powstał dla Magazynu KZ oraz portalu

 

"Dragonball: Ewolucja"
Reżyseria: James Wong
Scenariusz: Ben Ramsey
Obsada: Justin Chatwin, Chow Yun-Fat, Emmy Rossum, Jamie Chung, James Marsters, Joon Park
Muzyka: Brian Tyler
Zdjęcia: Robert McLachlan
Czas trwania: 85 minut