Nahua, Tenochca, Mexica,

czyli krótki esej o "Aztekach"

"Podczas pierwszej ery Ziemię zamieszkiwały olbrzymy.
Jaguary pożarły Ziemię i olbrzymów, a Słońce odrodziło
się jako Quetzalcoatl - Pierzasty Wąż."

 

Świat Azteków nie był przyjemnym miejscem. Słońce każdego wieczoru umierało. Aby przywrócić mu życie trzeba było składać krwawe ofiary. Jednak nawet to zawodziło. Świat zginął już czterokrotnie i za każdym razem jedno z bóstw musiało się poświęcić i stać się kolejnym, odrodzonym słońcem. Aztekowie wiedzieli, że ich świat także zginie. Wiedzieli jak. Wiedzieli kiedy. Ale dopóki płonął święty ogień, a schodami świątyni spływała krew, wciąż tliła się nadzieja na ujrzenie jutra.

Dawno temu (w roku 1111) Aztekowie opuścili Miejsce Czapli - Aztlan (stąd nazwa ludu), podobnie jak Żydzi Egipt. Drogę wskazał im Huitzilopochtli - Koliber Lewej Strony, najwyższe bóstwo azteckie, pod postacią kamiennej głowy. Osiedlili się w Chicomoztoc - Siedmiu Grotach, lecz wywołali gniew Huitzilopochtli ścinając święte drzewo. Za karę bóg zesłał na nich ubóstwo i trudy nowej wędrówki. Tak Aztekowie stali się Cziczimekami - Synami Psów, jednym z wielu ludów mezoamerykańskich przybywających z północy do doliny Meksyku w poszukiwaniu warunków do osiedlenia.

W trakcie tej podróży natknęli się na trzy ciała leżące pośród kaktusów, z rozdartymi klatkami piersiowymi i wydartymi sercami. To Huitzilopochtli pokazywał im, jak należy składać ofiary. Wkrótce dotarli nad jezioro Texcoco, do Coatepec gdzie zbudowali tamy na rzece i znaleźli dostatek pożywienia, jednak Hitzilopochtli nakazał zniszczenie tamy i Aztekowie znów musieli wyruszyć w drogę. Ich ziemia była zalana, zwierzęta zginęły lub uciekły a plony przepadły.

"Ziemię ery drugiego Słońca zniszczyły nawałnice,
a zamieszkujące ją istoty ludzkie, żywiące się żołędziami,
zamieniły się w małpy."

Te początki historii Azteków dość dobrze ukazują walkę o przetrwanie i przygody, jakie uformowały ten dzielny lud, który z roli pogardzanych przybłędów, dzięki nieulęknionym wojownikom i mądrym władcom, zapanował nad niemal całą Doliną Meksyku aż do przybycia jeszcze groźniejszego najeźdźcy - hiszpańskich konkwistadorów.

Właśnie dni poprzedzające przybycie okrętów Hernana Corteza stały się materiałem do opowiedzenia przez Andreasa kilku historii z codziennego życia jednego z najpotężniejszych imperiów w historii ludzkości. Jeśli ktoś oglądał "Apocalypto" poczuje się znajomo, bo wiele motywów jest bardzo zbliżonych, może nie na tyle, żeby zakładać, że Mel Gibson czytał komiks Andreasa, ale wystarczająco, żeby zwrócić uwagę na podobieństwa i nieuniknione różnice.

Podobieństwa to wspomniane już umieszczenie akcji w czasie - oba dzieła kończą się w momencie, gdy przy brzegu Zatoki Meksykańskiej pojawiają się obce statki. Duży nacisk w obu produkcjach położono na życie zwykłych ludzi, wątki obyczajowe, rolę magii w codziennych sprawach oraz okrucieństwo rytuałów z perspektywy Indian składanych w ofierze. Różnice zasadniczo są trzy: po pierwsze Andreas wierzenia Azteków traktuje z tą samą powagą, z jaką odnosili się do nich oni sami. Dlatego karty komiksu zaludniają demony, niewidzialne stwory, magiczne przedmioty a wydarzenia zupełnie nie mieszczą się w konwencji realistycznego świata. Nikt tego chyba nie oczekiwał zresztą po tym autorze.

"Ludzie trzeciego Słońca, ery, w której panował Tlaloc, bóg deszczu,
żywili się nasionami, a kiedy ich świat zniszczyły deszcze i pożary,
zmienili się w psy, indyki i motyle."

Po drugie komiks Andreasa to właściwie rzecz obyczajowa, przedstawia codzienność życia Azteków, ich zajęcia, rozterki, rozmowy, oczywiście także składanie ofiar, jako istotny element kulturowy jest tu obecny, ale wyraźnie nie chodzi o epatowanie przemocą, tylko raczej ukazanie rytuału w sposób możliwie zbliżony do tego, jak odbierali to sami zainteresowani. Nie jest to z pewnością komiks akcji, nie jest to też komiks historyczny, bo autor nie koncentruje się na doniosłych wydarzeniach, tylko zaznacza zbliżający się upadek imperium w świadomości czytelnika.

No i w końcu - wizja Azteków ukazana w komiksie dość diametralnie odbiega od stereotypu krwiożerczego dzikusa przedstawionego w "Apocalypto". Aztekowie tworzą u Andreasa bogatą, pełną kolorytu cywilizację. Ich stolica, Tenochtitalan - oszałamia wspaniałą architekturą i wielkością - nad miastem poprzecinanym siecią grobli i akweduktów górują monumentalne świątynie i postumenty. Warto zaznaczyć, że Tenochtitlan razem z bliźniaczym Tlateloco był pięciokrotnie większy od ówczesnego Londynu! Sami Aztekowie, choć nie posiadali broni mogącej się równać z hiszpańską, ani zwierząt pociągowych, mieli znaczne osiągnięcia na innych obszarach, jak astronomia, matematyka, rzemiosło, metaloplastyka (u Azteków metal był wykorzystywany do produkcji ozdób, nie tworzono z niego broni).

"Chalchiuhtlicue, bogini wody i małżonka lub siostra Tlaloca,
rządziła erą czwartego Słońca. Ziemia został z kolei zniszczona
przez wielką powódź, a jej mieszkańcy zamienili się w ryby."

Aż trudno uwierzyć ile wątków zdołał autor pomieścić w komiksie o standardowej objętości 46 plansz. Głównym bohaterem jest kupiec Xiquipilli, który u schyłku życia opowiada swoje dzieje kapłanowi bogini Tlazolteotl (imię bogini nie pada, ale zgaduję na podstawie rozmowy). Wspomnienia kupca pozwalają na wykorzystanie ciekawego zabiegu konstrukcji opowieści - toczy się ona na trzech płaszczyznach czasowych. W najwcześniejszej chronologicznie, młody Xiquipilli wyrusza na wyprawę handlową, w trakcie której jego opiece powierzona jest mała Malinalli - córka azteckiego księcia skazana na śmierć zaraz po urodzeniu, której matka wbrew obowiązującemu prawu postanowiła ją uratować.

Druga, najważniejsza płaszczyzna czasowa, to ta, w której Malinalli dowiaduje się prawdy o swoim pochodzeniu, a u wybrzeży pojawiają się statki konkwistadorów. Trzecia spina klamrą komiks i nadaje mu spójną konstrukcję.

Postać Malinalli jest niewątpliwie wzorowana na Malintzin - tłumaczce Cortesa pochodzącej ze szlachetnego rodu, sprzedanej w niewolę przez Majów a następnie podarowana Cortesowi. Jej znajomość języka Majów a także nahuatl (języka Azteków) pozwoliła Cortesowi dogadywać się z tubylcami, choć i tak nie było to proste. Malintzin tłumaczyła z azteckiego na język Majów, a hiszpański ksiądz Geronimo de Aguilar, który przebywał kilka lat w niewoli u Majów tłumaczył to na hiszpański. Wygląda na to, że Cortes nie był nadmiernie uzdolniony językowo, albo miał ciekawsze zajęcia niż zgłębianie autochtonicznych języków.

"Piąte Słońce stworzył Tonatiuh,
bóg solarny kojarzony z orłem
i głównym bóstwem Azteków - Huitzilopochtli"

Inni ważni bohaterowie komiksu to m.in. Ollin, jeniec Azteków pochodzący z ludu Tlaxcala, który to lud wspierał potem Cortesa w walce z imperium Nahua; Tolpizin, upadły kapłan Quetzalcoatla, utożsamianego przez Azteków z przywódcą konkwistadorów, Chimalhuatl, wytwórca pióropuszy i jego syn i uczeń Itzcoatl oraz oczywiście Motecuhzoma (czyli Montezuma) - cesarz państwa Tenochca, przedstawiony tu jako mądry, życzliwy władca, zaniepokojony znakami zapowiadającymi nieuchronny upadek imperium.

Obok tych najważniejszych postaci pojawia się cała gama charakterów budujących koloryt komiksu i świetnie kształtujących przestrzeń fabularną, w jakiej odbywają się przedstawione zdarzenia. Jedyny mankament z takiego nagromadzenia osób i wydarzeń jest taki, że brak miejsca by poświęcić wszystkim należytą uwagę, a przez skakanie z jednego wątku do drugiego, komiks czyta się trochę jak ostatniego "Rorka", czyli właściwie dość chaotycznie. Nie zmienia to faktu, że jest to bardzo wciągający komiks i niejednego zachęci do bliższego zapoznania się ze światem Indian południowoamerykańskich. Wtedy na własną rękę czytelnik może weryfikować jak dokładnie odwzorował autor codzienność potężnego plemienia.

"Zgodnie z przepowiednią
świat zastany przez Hiszpanów
będzie tym razem zniszczony przez potwory z nieba."

Aztekowie są namalowani z wykorzystaniem nietypowej techniki. Rysownik nakładał akwarele bezpośrednio na rysunek ołówkiem, bez położenia tuszu. Wykorzystał do tego papier Arches, podobnie jak w komiksach "Arq" i "Coutoo" (precyzyjne informacje dzięki ulotce Delcourt).

Dodatkowo płaszczyzny czasowe wyróżnione są kolorystycznie - najstarsza część jest właściwie pozbawiona kolorów, wszystko oprócz krwi jest w odcieniach fioletu. Natomiast wydarzenia najpóźniejsze są w odcieniach sepii, choć tutaj rysownik korzystał z bogatszej palety. Za to pełnej gamy barw można doszukać się w głównej części fabularnej, tak jakby artysta chciał podkreślić w ten sposób jak wspaniałe było imperium na chwilę przed swoim upadkiem.

Sam Andreas nie był chyba zbyt zadowolony z tego albumu, czemu daje wyraz w nielicznych wywiadach, jakich udzielił:

"Albumy, o których procesie tworzenia mogę opowiedzieć, są często niezbyt dobre. W ten sposób powstali "Aztekowie" dla wydawcy Delcourt, kiedy poprosili mnie o zrobienie czegoś przed-Kolumbowskiego. Album nie wywodził się z mojego własnego pomysłu. Umieściłem tam rzeczy, które chciałem, by się tam znalazły i to wszystko. Nie ma tam nic więcej."
Toon Dohmen, Hans van Soest: "Andreas prefers not to explain everything"

"To wada albumów jak "Aztekowie" czy "La Caverne de Souvenir": wiem rzeczy, które przeczytałem i które historia zakłada, ale czytelnik niekoniecznie czytał te książki i może nie mieć klucza do wszystkich szczegółów."
Yves Lacroix, Philippe Sohet: "Andreas, une Monographie"

Nie zmienia to jednak faktu, że komiks ten czyta się bardzo dobrze a strona graficzna nie pozostawia nic do życzenia. No i wreszcie - Andreas nie zrobił wielu takich "zwyczajnych" albumów. Właściwie tylko dwa - drugi to "Quintos".

Arek Królak

W tekście wykorzystałem fragmenty rozdziału "Religia, Mity, Magia" z książki Brendy Ralph Lewis "Aztekowie", wydawnictwo Wiedza Powszechna, 2002, Warszawa, Kieszonkowa Seria Historyczna. Miałem też fajny artykuł "Ci okrutni Aztekowie" z Polityki z sierpnia 2003 roku, który trzymałem 5 lat specjalnie na tę okazję, ale na tydzień przed napisaniem tego tekstu zniknął on w czasie remontu w niewyjaśnionych okolicznościach. Podejrzewam udział Xipe Toteca.

Azteques
Delcourt (Collection Conquistador)
Paryż, listopad 1992
12,90 Euro
48 stron
kolor