"Marvels" - nareszcie w Polsce!

 

Na ten moment przyszło nam czekać zaiste długo! Bowiem od premiery tegoż tytułu minęło, bagatela, czternaście długich lat, a przedstawiciele Egmontu zapowiadali publikację jego polskiej wersji późną jesienią 2003 roku. Mało kto spodziewał się, że upłynie jeszcze pół dekady wystawiania na próbę czytelniczej cierpliwości. W końcu jednak doczekaliśmy się. Legendarne dzieło Kurta Busieka i Alexa Rossa - "Marvels" - nareszcie po polsku!

Pochmurny dzień wczesną wiosną 1940 roku. Gdy w Europie naziści szykują się do podboju Skandynawii i najazdu na Francję, mieszkańcy Nowego Jorku stają się świadkami osobliwej sceny. Oto bowiem niespodziewanie pojawia się enigmatyczna, płomienna istota. Wśród świadków tegoż niecodziennego zajścia znajduje się młody fotograf, Phil Sheldon i to właśnie on uwiecznia swym obiektywem moment debiutu postaci znanej jako Human Torch. Niebawem na dziejową scenę wkraczają kolejni nadnaturalni herosi: wywodzący się z podmorskiego królestwa książę Namor i najsławniejszy spośród ich grona - Captain America. Ta trójka dała początek pierwszej supergrupie Marvela (wówczas jako Timely Comics) zwanej Invaders, a o jej skuteczności już niebawem mieli przekonać się żołnierze państw Osi, wszelkiej maści sabotażyści i przy okazji także pośledni opryszkowie. Nic zatem dziwnego, że spektakularne wyczyny rzeczonych postaci prędko znalazły się w orbicie zainteresowań mediów. Stąd w dzieje formującego się uniwersum Marvela scenarzysta wplótł postać wspomnianego fotoreportera i to właśnie z jego perspektywy, niczym niewyróżniającego się "zjadacza chleba", mamy okazję przyjrzeć się przeszło trzem dekadom perypetii nadnaturalnych istot wykreowanych dzięki wyobraźni m.in. Joe Simona, Jacka Kirby'ego i oczywiście Stana Lee.

Ów zabieg okazał się autentycznym strzałem w dziesiątkę. I chociaż miał już swój precedens (np. na łamach "Daredevila vol. 1"), to jednak dopiero Kurt Busiek zdecydował się podjąć ów temat na taką skalę. Stąd pomiędzy spektakularnymi wydarzeniami pokroju ataku monstrów Mole Mana, obserwujemy reakcje typowych nowojorczyków spanikowanych pod wpływem podobnego rodzaju zjawisk. Takie potraktowanie tematu pogłębia poczucie realizmu, ku czemu przyczynia się wprowadzenie w tok fabuły postaci pozornie mniej znaczących, a w rzeczywistości świetnie znanych z łamów marvelowskich miesięczników. Nie zabrakło zatem Bena Uricha, dociekliwego dziennikarza badającego szczegóły powiązań korporacji Tony'ego Starka z Avengers. W tym kontekście zaistniał także wiecznie pretensjonalny J. Jonah Jameson, a w nieco dalszym tle młodociany Danny Catch (postać świetnie znana fanom Ghost Ridera). Niemniej komiks traktuje przede wszystkim o superbohaterach, tytułowych "Marvels", dlatego jest tu ich cała chmara - począwszy od wspominanych Invaders, a na wiecznie zatroskanym o wypłatę Peterze Parkerze skończywszy. Wbrew obawom zespół realizacyjny doskonale poradził sobie z ich natłokiem, dzięki czemu rozwój fabuły z pewnością nie nuży. Zaistniałe w poszczególnych epizodach zróżnicowanie pod względem czasu akcji (od schyłkowych lat trzydziestych po pełne lata siedemdziesiąte) skutecznie urozmaica tę opowieść. Przyczynia się ku temu także wprawnie ukazane tło obyczajowe - moda, architektura, normy zachowań - wszystko to, co czyni każdą z czterech odsłon "Marvels" na swój sposób unikalną.

Jednakże to nie tylko w zgrabnie ujętej fabule tkwi główny urok tegoż albumu. Bowiem najważniejszym jego atutem są imponujące stopniem dopracowania kompozycje malarskie autorstwa znanego u nas z "Kingdom Come" Alexa Rossa. Aż trudno uwierzyć, że w chwili premiery "Marvels" ów plastyk miał zaledwie 24 lata! A mimo to nie sposób odmówić mu dojrzałości warsztatowej przejawiającej się w postaci hiperrealistycznych ilustracji wykonanych techniką akwareli. Jeszcze nigdy uniwersum Marvela nie wyglądało tak przekonująco i realistycznie. Nawet Green Goblin, łotr o wizerunku, co tu kryć, kuriozalnym, za sprawą wspomnianego twórcy jawi się jako postać w pełni namacalna. Dodatkowy smaczek stanowi ukazanie w tej konwencji licznych scen znanych z klasycznych komiksów wspomnianego edytora. Tym samym po raz kolejny stajemy się świadkami m.in. debiutu Fantastycznej Czwórki, tragicznej śmierci Gwen Stacy, czy przybycia Galactusa wraz z jego ówczesnym heroldem Silver Surferem. A wszystko to w olśniewającym swą formą ujęciu Alexa Rossa. Nie dziwi zatem, że "Marvels" stało się przepustką do wielkiej kariery rzeczonego (nie bójmy się tego słowa) artysty, który obdarował nas takimi dokonaniami jak wspomniane "Kingdom Come", "Justice" oraz okładkami do licznych serii (m.in. "Astro City", "JSA" i "Justice Society of America"). Trudno wyobrazić sobie lepszego ilustratora w tej roli. To właśnie dzięki niemu na kartach tej opowieści uniwersum Marvela niemal dosłownie budzi się do życia. Warto zaryzykować tezę, że nawet osoby sceptycznie ustosunkowane wobec superbohaterskiej konwencji akurat w tym przypadku powinny być mile zaskoczone.

Określenie "Marvels" mianem klasyku to najzwyczajniejszy truizm. W ojczyźnie superbohaterów ów album jest wznawiany po dziś dzień i nic nie wskazuje by czas, jaki minął od chwili pierwodruku cokolwiek uszczknął z jego jakości. Teraz, dzięki wydawnictwu Mucha, "Marvels" nareszcie ukażą się w polskiej wersji językowej!

 

 

 


Przemysław Mazur

"Marvels"
Scenariusz: Kurt Busiek
Ilustracje i okładki: Alex Ross
Wydawca oryginalnej wersji: Marvel Comics
Wydawca polskiej wersji: Mucha Comics
Czas pierwotnej publikacji w formie czterech zeszytów: 1994 rok
Czas polskiej publikacji albumowej: listopad 2008 roku
Przekład:
Druk: kolorowy
Oprawa: twarda, matowa
Papier: kredowy
Format: 17 x 26
Liczba stron:
Cena wydania amerykańskiego: $19, 95
Cena wydania polskiego: