Skażona japońszczyzną

"O szaleństwie słów parę"

 

Z metalicznym pogłosem piłka wzbija się wysoko, wysoko w niebo. Zawodnik rzuca kij i biegnie, mając nadzieję, że zdąży przebiec te 30 yardów do pierwszej bazy. Na drugim końcu boiska łapacz rozpaczliwie wyciąga rękawicę, żeby uchwycić piłkę jeszcze w locie... A Szyszka ryczy jak bóbr od początku rozdziału, bo zna odpowiedź na pewne niezadane pytanie, które dręczy głównych bohaterów... a równocześnie wie, że wszystko skończy się dobrze. Czasami ludziom potrzebna jest bajka. Dobra bajka nie jest zła.

Tym razem wzięło mnie na "H2" Adachiego (ponownie), jako że potrzebuję dobrej bajki. Takiej, która podniesie na duchu mimo deszczu za oknem i nawału roboty; sprawi, że szefowa nie będzie się wydawać aż tak upierdliwa. Moje własne, jednoosobowe szaleństwo, mój konik, moja ukochana manga. Zachwyca w pewien naiwny sposób, bo dobrzy są dobrzy, a źli nie do końca źli. Przyznajcie się, kto nie ma takiego swojego małego zakręconego kącika?

Czasem szaleństwo opuszcza cztery ściany i masowo podbija świat. Ot takie"Gwiezdne wojny" - oglądałam je dużo wcześniej niż wiedziałam, co to jest anime i do dziś pamiętam mój zachwyt, kiedy na olbrzymim ekranie śmigały statki kosmiczne, nieuchronnie powodując zeza rozbieżnego. Zupełnie nie przeszkadzało mi oglądanie historii niejako "od środka"; wręcz przeciwnie, dodawało to specyficznego uroku historii, jakiś niezwykły, tolkienowski nastrój końca pewnej ery. Dobra, mądra bajka osadzona w świetnie skonstruowanym świecie - to się nie może nie podobać. Czy można się dziwić ludziom, że pragną być częścią tego świata, częścią tej historii, która porywa prostotą i przekazuje banalną prawdę - dobrzy ludzie w końcu odnoszą zwycięstwo, a zło może mieć wiele twarzy.

Skąd jednak takie zbiorowe szaleństwo? Przyznaję, fajne było, podobnie podobał mi się Tolkien (kiedy go wreszcie przeczytałam), ale nie wiem, czy posunęłabym się do tego, żeby obejrzeć wszystko jeszcze raz, a wcześniejszej chronologicznie trylogii nie obejrzałam do dzisiaj. Nie wiem, może perspektywa konieczności obejrzenia Jar Jara tak na mnie wpływa. Historia zgrabna, ładna, ale ja nie potrafię. Zbiorowe szaleństwo? Nie, dziękuję.

Śmieszne to brzmi z ust osoby, która potrafi przejechać pół Polski, żeby pobyć w jednym pomieszczeniu z ludźmi poprzebieranymi za lolitki, ninja czy inny zestaw koronek i kocich uszek, która na półce posiada (malutką, ale zawsze) figurkę ulubionej postaci z animka i która potrafi obejrzeć jakiś wyjątkowo dobry odcinek nawet pięć razy. Chce mi się krzyczeć, że "to nie tak", że ja lubię więcej niż jedną serię, że jestem lepsza i bogatsza... ale na dobrą sprawę nie czarujmy się - jestem częścią zbiorowego szaleństwa. Sęk w tym, że kiedy siedzi się w środku owego zakręcenia, to człowiekowi jakoś się wzrok zmienia i widzi dużo więcej, niż kiedy jest na zewnątrz. Fanów "Star Wars" znam tylko ze stereotypów, tak samo jak ze stereotypów znam fanów komiksów, meczy piłkarskich i militariów. Tak samo jak ze stereotypów ludzie znają fanów anime i mangi, a ja się pienię, kiedy ktoś mnie pyta, czemu nie oglądam norweskiego kina alternatywnego takim tonem, jakbym popełniała zbrodnię przeciwko ludzkości.

A odpowiedź brzmi zawsze tak samo - bo mnie po prostu nie interesuje taka forma przekazu. W gruncie rzeczy wszyscy szukamy dobrej historii, czegoś, co nas porwie i powie, że wszystko będzie dobrze, że jest nadzieja, wystarczy nie popełniać pewnych błędów, wystarczy popracować nad sobą, nad otoczeniem i wszystko się jakoś ułoży. I nie jest ważne, czy mówi to rosyjska prostytutka jadąca na Syberię z ukochanym na kartach książki, francuska dziewczyna wysyłająca krasnala w daleką podróż, facet machający świetlówką czy emujący nastolatek zamknięty w wielkim robocie. Niech to będzie owłosiony kurdupel z pierścionkiem w łapie, niech to będzie zielony ogr czy facet z uszkami nietoperza. Królewna Śnieżka czy Superman. Tenisista, piłkarz czy kominiarz. Ważne, żeby znaleźć ten kawałek świata, który każdy z nas będzie mógł nazwać swoim własnym.

A ja sobie kupię piłkę do baseballa. Tak w ramach jednoosobowego szaleństwa.

Joanna "Szyszka" Pastuszka