Skażona japońszczyzną

Optimus Prime też jest Superbohaterem

 

Optimus, choć kupą żelaza jest i okazjonalnie zmienia się w niezwykle poręczną ciężarówkę, na pewno też jest Superbohaterem. Jak inaczej wytłumaczyć to, że nawet on posiada coś na kształt lateksowych majtek na "ubraniu"? Jestem też głęboko przekonana, że tak naprawdę ma mnóstwo mięśni i charakterystyczny "kaloryferek" połączony z syndromem średniego ABS*. Jednak nic, ale to nic nie zmienia faktu, że w wieku lat siedmiu kochałam się w nim miłością wielką, głęboką (i tragiczną, jak się można domyślać). Ech, już wtedy można było poznać, że w przyszłości będę w stanie z pełną oczywistością akceptować samurajów przecinających katanami betonowe latarnie.

Jakoś ostatnio nostalgia na duże roboty mnie chwyciła - nie mogłam sobie przecież odpuścić filmu (te "bzium-bzium", kiedy chłopaki się transformują; jakże bym mogła nie obejrzeć, no jak?). Ale film to stanowczo za mało, szczególnie, że należę do osób, które wolą trzymać książeczki w łapkach. Zobaczyłam, co mam na półce i klops, żadnych wielkich robotów. Czemu ja nie mam nic o wielkich robotach? No tak, przecież jeśli jakiś mech się pojawia, to japońska brać zazwyczaj wsadza mu do środka emującego nastolatka albo panienkę z obfitą poduszką powietrzną i nawet jeśli pojawia się u żelastwa cień osobowości, to zazwyczaj w wyniku traumy głównego bohatera tudzież tajemniczych eksperymentów. Dziękuję, postoję, obejrzę "Patlabor TV", gdzie przynajmniej bohaterowie są sympatyczni, a roboty ładne.

Właśnie takie numery z nastoletnią frustracją i buforami na klacie sprawiły, że kategoria "mecha" działa na mnie jak płachta na byka. No, bo jakże to, mam oglądać roboty czy popłakującego chłopysia, okazjonalnie wpadającego w szał bojowy połączony z obłąkańczym śmiechem? Dziękuję, nie przepadam za myślą, że robot może być tylko blaszanym dodatkiem do czyjejś schizy.

Jakoś nigdy nie postrzegałam Optimusa jako maszyny, był pełnoprawnym bohaterem i osobowością (wybaczam mu nawet te metalowe majty). Podobnie jak Usagi nie jest królikiem, tylko samurajem, a Ranma jest facetem, nawet jak jest dziewczyną. Nie rozumiem ludzi, którzy z obrzydzeniem odrzucają coś tylko dlatego, że nie jest realistyczne - mówiące króliki są dla dzieci (podobnie jak jakakolwiek animacja). Pozwolę sobie zrobić dygresję. Koleżanka na mój kontrargument, że w bajkach dla dzieci nie pokazują rozstrzeliwania ludzi, flaków czy scen erotycznych powiedziała: "Bo to są głupie bajki". Ręce opadają, roboty są dla dzieci, rysunki są dla dzieci. Ale potem się dziwią, że ich dziecko ma lepsze pojęcie o honorze i lojalności po przeczytaniu "Batmana" niż po lekturze "Syzyfowych prac". Jak to dobrze, że moi rodzice nie zorientowali się, że rysunkowe nie znaczy dziecinne i pozwalali mi na swobodną lekturę "Thorgala" na ten przykład, a dopiero po iluś tam latach moja mama ze zgrozą wydała cichy okrzyk "tu są cycki!". Hje, za późno, już byłam spaczona. Dobrze, że nie zainteresowały ich też stosy skopiowanych z okładek obrazków przedstawiających pana Prime, bo bym chyba na jakiejś psychoterapii wylądowała...

Głęboko żałuję, że nie zostały mi z dzieciństwa komiksy "Transformers" wydawane w Polsce, w pamięci zostały tylko pojedyncze kadry i przekonanie, że Megatron to świnia. Nie, żebym pamiętała jakieś konkretne dowody jego ześwinienia, niemniej jest dla mnie archetypem niereformowalnego drania. Czasem, kiedy czytam mangę, gdzie główny zły po raz kolejny okazuje się być tak naprawdę po prostu uparty, albo nieszczęśliwy, albo bezdennie głupi, to tęsknię do starego dobrego Megatrona i reszty blaszaków...

Joanna "Szyszka" Pastuszka


*Absolutny Brak Szyi