Skażona japońszczyzną

Radosne ograniczenie czyli mangowcy kontra reszta świata

 

"Dlaczego czytasz komiksy, skoro wokół tyle literatury pięknej?" "Czytasz o życiu, powiadasz? Co obrazki mogą wiedzieć o życiu? Dostojewski. O, ten wiedział, co to życie." "Wolisz formę fantastyczną świata, tak? Hm, o ile Tolkien ujdzie, bo to klasyka, to sam musisz przyznać, że fantastyka jest niepoważna, żeby nie powiedzieć - głupia. Jakieś smoki, potwory, wiedźmini... Po co to komu?"

Pamiętacie? Ja pamiętam dobrze. Pamiętam też, jak bardzo bolała ta niesprawiedliwość. Nie da się ukryć, że komiks nadal w Polsce postrzegany jest jak sztuka niska, śmieci kultury. Cóż, nie siedzi on tutaj zbyt długo i, w przeciwieństwie do ogromu dorobku komiksu zachodniego, jesteśmy dopiero w pieluchach, choć widać, że dziarsko raczkujemy. Komiks zachodni ma ugruntowaną pozycję, przetarł szlaki, wbił się w świadomość społeczeństw jako coś naturalnego. Jest SZtuką przez duże SZ.

Do czego zmierzam? Hm, zobaczmy... "Dlaczego czytasz tylko mangi, skoro tyle jest innych wspaniałych komiksów?" "Czemu się ograniczasz do japońskich pierdołek, zamiast wczytać się w głębię (tu wstaw odpowiednią serię czy artystę)?". "Lubisz opowiastki obyczajowe? To czemu nie czytasz komiksów francuskich?". Brzmi znajomo? Oj, i to jak bardzo znajomo. Najbardziej zaskakujące jest to, że pada to z ust komiksowej braci. Nie jest to wołanie głośne i powszechne, ale gdzieś tam przenika trudna do uchwycenia wyższość, lekka pogarda, dla bandy ograniczonych nipponfilów.

Ja nie zaprzeczam, że komiks francuski, amerykański czy islandzki, czy jaki tam jest dobry. Nie krzywię się z niechęcią, tak samo jak nie odmawiam doniosłości Dostojewskiemu, Szekspirowi czy Witkacemu. Po prostu lubię mangę, dobrze się w niej orientuję, a ilość pozycji i różnorodność gatunków zapewnia mi materiału do czytania na każdy nastrój od A do Z.

Jest kilka rzeczy, które nie-mangowcom chciałabym wytłumaczyć, ukazać moją stronę płotu.
Wbrew pozorom moje "ograniczanie się" jest świadomym wyborem. Może z tamtej strony ogrodzenia moje poletko wydaje się jałowe, dziwaczne i na jedno kopyto, ale pozostańcie ze mną jeszcze chwilę.

Co przemawia za tym, że wolę siedzieć w mangach, a nie szaleć w oceanie komiksu jako takiego? Po pierwsze to, że w mangach o wiele lepiej się orientuję, a ich różnorodność sprawia, że po pięciu latach intensywnego czytania dalej czuję, że nie dotarłam do wielu rzeczy i zagadnień. Na komiksie zachodnim znam się jak kura na pieprzu, bo zwyczajnie nie starcza mi na to czasu. Niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego do całej kupy tytułów, których jeszcze nie przeczytałam muszę koniecznie dodać sobie trzy razy tyle? Nie lepiej najpierw dobrze poznać to, co mnie interesuje? To tak jakby zmuszać początkującego wielbiciela Mozarta do słuchania Wagnera w imię tego, że koniecznie trzeba poznać CAŁĄ klasykę. Niby i to i to muzyka, ale myślę, że wielbiciel konkretnego muzyka wolałby najpierw poznać dobrze swoją działkę. Analogicznie - ja klasykę komiksu znam o tyle o ile, nie jestem kompletnym ignorantem. Niemniej wolę mangę i chcę się właśnie nią dobrze zajmować. Czy to naprawdę takie głupie z mojej strony?

Na Święta postanowiłam zafundować sobie coś z komiksu zachodniego, żeby nie było, że faktycznie się ograniczam. Nie będę tracić czasu na wertowanie magazynów czy sieci, mówiłam, musiałabym posiedzieć nad tym, popytać... Nic, zdałam się na instynkt. Kupiłam "Ronina" Franka Millera, którego prace kojarzę bardzo pozytywnie; klasyk, myślę. Dobra, bierzemy, nawet tytuł tak pod moje gusta, może rzeczywiście znalazłam pomost między Wschodem a Zachodem? Może to jakiś ciekawy eksperyment fabularny? Kupimy, zobaczymy. I zobaczyłam. Do dziś żałuję, bo wydałam na to mnóstwo kasy, a to jest po prostu głupi i brzydki komiks. Fabularnie nie trzyma się kupy, kolorystyka jak koszmar senny daltonisty, nie wiem, może w zamyśle miała to być historia stylizowana na opowieść samurajską, ale wyszło z niej to, co Włochom z westernów. I nie pomogły przekonywania kolegów, że to pierwszy komiks Millera, dlatego może się wydawać niedopracowany. Wybaczcie, ale mam to w nosie. W przypadku mangi RAZ mi się zdarzyło, że mangaka, którego lubię i cenię gniota spłodził, ale nawet ten gniot był interesujący przez pierwsze osiem tomów (mówię tu o porażce fabularnej i estetycznej Rumiko Takahashi i jej "Inu-Yashy", której to manga z tomu na tom robi się bardziej schematyczna i generowana komputerowo na odwal). W przypadku "Ronina" miałam wrażenie, że jest to udziwniona wersja "Usagiego Yojimbo", który nota bene jest świetnym komiksem.

Tutaj wchodzi na scenę drugi argument: w przypadku mangi mogę z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że jeśli coś ma 18-25 tomów to jest spora szansa, że to będzie dobra manga. Jeśli coś zaczyna przekraczać tę magiczną barierę, to albo to jest jakieś koszmarne romansidło albo średniej jakości bitewniak. Niemniej, jeśli się lubi taką tematykę, to dla czytelnika I TAK będzie on interesujący. W przypadku mangi po obejrzeniu kilku obrazków mniej więcej wiem, do jakiego gatunku dany komiks się zalicza, ba, mogę z dużym prawdopodobieństwem określić, czy mi się będzie podobał. I nawet, jeśli fabularnie będzie szwankował, to przynajmniej zadowoli mnie estetycznie (jak w przypadku "Fushigi Yuugi" chociażby - jak to dobrze, że to takie śliczne było). W przypadku komiksów takiego rozeznania nie posiadam, poza tym wizualnie podoba mi się bardziej estetyka mangi niż komiksu zachodniego. Nie rozumiem, dlaczego więc powinnam na siłę przyzwyczajać się do grafiki, która najnormalniej w świecie mniej mi pasuje? To tak jakbym musiała koniecznie zagryzać czekoladę śledziem, bo inaczej nie poczuję zupełnie jej smaku, a przecież jest tyle gatunków czekolady... Mangę wybieram o wiele szybciej i znacznie szybciej mogę się zagłębić w fabułę, a przez co dobrze się bawić. W końcu wielbiciel fantastyki też od razu idzie do "swojej" półeczki w księgarni, a nie przegląda całej beletrystyki.

Co tam dalej... Aha. Komiks zachodni znacznie dłużej funkcjonuje jako osobne "medium" niż manga, ale sama idea historii obrazkowych tkwi w świadomości Japończyków od setek lat. Manga stanęła przed trudnym zadaniem pogodzenia starego z nowym, Zachodu ze Wschodem, powstała w kraju kompletnie zniszczonym wojną i upokorzonym dwoma bombami atomowymi. Musi pogodzić indywidualizm postaci z silnie kolektywistycznym stylem życia. Rysowana jest w kraju, w którym supernowoczesna technika powstaje w biurach, których okna wychodzą na pola kapusty (zasianego pola nie można sprzedać, a cena gruntu rośnie z dnia na dzień). W którym ludzie mający 175 cm wzrostu muszą sobie szyć ubrania na miarę (choć podobno już jest lepiej). W efekcie uzyskujemy niesamowitą rozpiętość problemów, zagadnień, wierzeń, tematów, bogactwo, które potrafi zawrócić w głowie. Z całym szacunkiem dla komiksu zachodniego, ale Francja aż tak bardzo nie różni się od Ameryki i komiks powstały w jednym kraju może zdradzać wiele cech wspólnych zarówno, jeśli chodzi o standard życia jak i realia obyczajowe. Możecie się rzucać z kontrprzykładami, proszę bardzo, na pewno jesteście w stanie mnie zagiąć i znaleźć takie przykłady, że mnie zatka - niemniej w moich oczach oba kraje są bardzo podobne (może chodzi o ten nadęty nacjonalizm, nie wiem), a przez to mniej ciekawe.

Z powyższego wynika inny zarzut, kierowany przez niektórych w stronę mangaków - że tak naprawdę jesteśmy "weebo" czyli "wanna be japanese", nie szanujemy polskiej kultury i główną atrakcją jest dla nas egzotyka. Nie zmyślam, ostatnio wypełniałam ankietkę do pracy magisterskiej dla jakiejś studencinki, jakiejś Izki Grygiel czy jakoś tak, której to ankieta aż piszczała od tendencyjności. "Czy gdyby odwołali pokaz anime, poszedłbyś w zamian na wystawę malarstwa holenderskiego? tak/nie" -to tylko jedno z pytań, które studentka zafundowała w swej ankiecie... A na moją sugestię, że ankieta jest tendencyjna, dostałam maila: "A czy wszystkie ankiety nie są?". Dziękuję za takich "naukowców". Raz na zawsze - NIE CHCĘ być Japończykiem, nie chcę koniecznie mieszkać w Tokyo, uprawiać sztuk walki, nie posiadam kolekcji shurikenów, kuchnia japońska jest ciekawa, tak samo jak włoska, jedzenie pałeczkami to zabawny eksperyment, a nie codzienność (poza tym rzeczywiście lepiej się nimi obraca kiełbaski na patelni). Fascynuje mnie inność kultury, owszem, ale czy w takim razie osoby słuchające zagranicznej muzyki też są zbrodniarzami? Czy wielbiciel opery jest mniejszym patriotą, gdyż znakomita większość oper jest włoska? Czy wielbiciel kuchni francuskiej jest koneserem, a wcinacz ryżu - szurnięty? Uważam, że mężczyzna w hakamie jest interesujący, ale to dlatego, że za tym idzie zazwyczaj mieczor i sprawność fizyczna. Dodam, że interesujący dla mnie są też skoczkowie narciarscy i akrobaci.

Ostatni punkt programu, mój ulubiony - dziecinny upór i ogólny brak powagi. Jest to moja perełka, doprawdy - jeśli zacznę się bronić, wyjdę na płaczliwego dzieciaka, jeśli nic nie powiem, to znaczy, że sie z tym zgadzam, czyż nie? Nic nie stoi na przeszkodzie, by czytelnik uznał, że cały ten tekst jest tupaniem nóżką, jęczeniem sfrustrowanego mangowca. Nie przeszkadza mi to - ba, wręcz jestem zadowolona. Może dlatego, że przeczytałam ostatnio "Genshiken" - uroczą mangę obyczajową opowiadającą o... mangowych maniakach. Co dziwne, nie jest to manga ironiczna, wyśmiewająca się ze stereotypów, przejaskrawiająca i bazująca na tanim humorze. Ot, kawałek dobrej historii o grupce przyjaciół. Nie rzucają się do gardeł, kiedy ktoś mówi o nich z pogardą, nie płaczą po kątach, po prostu robią swoje i czerpią z tego radość. Rezygnować z frajdy w imię bycia "normalnym"? Przecież jesteśmy normalni, tylko mamy hobby, którego ty nie podzielasz, hobby, które wymaga nieco innych zachowań i działań. Czy ty w imię swojego hobby nie wydajesz pieniędzy, nie stoisz w kolejkach, nie śledzisz wszelkich nowinek? Tak? W takim razie nie rozumiem, czemu się czepiasz. Nie? Cóż, w takim razie coś tracisz w życiu, ten dreszczyk emocji, radość osiągnięcia celu, jakąś przygodę... W końcu hobby to nie jest coś logicznego. Jeśli zaczynasz czuć z jego powodu dumę i wyższość nad innymi, to jest po prostu snobizm, a nie hobby...

Dobra, pożaliłam się, popłakałam w kąciku, możecie mnie wyrzucić z pamięci. Tylko zanim znowu zaczniecie narzekać na mangusie, proszę, zastanówcie się, czy nie lepiej pójść po kolejny komiks i spędzić miło czas? Ja ciągle spędzam miło czas, czego i Wam życzę.

Joanna Pastuszka