Jarek Obważanek

Komiksowa kawa
Zbyt twarda wyliczanka

 

Patrząc na standard wydawanych ostatnio w Polsce komiksów można by pomyśleć, że wiedzie nam się niebywale dobrze. Coraz więcej pozycji ukazuje się w wersjach wręcz nadmiernie wypasionych. O ile twarda okładka i kredowy papier w "Incalu" czy "Sambre" specjalnie nie dziwi, to już wydanie takiej "Sagi o potworze z bagien" (przykład pierwszy z brzegu) w podobny sposób wydaje mi się nieuzasadnione.

Jednak przywołany na początku Egmont drenuje kieszenie czytelników nie przez kolekcje pokroju "Obrazów grozy", ale w inny sposób: wydając na nowo, tylko lepiej "Jeża Jerzego", "Sin City" czy "Thorgala", albo przygotowując (co prawda na miękko) trzecią edycję "Asteriksa". Po latach katowania nas brzydką niebieską wersją z na siłę dopisanym leksykonem dostajemy wreszcie na nowo białe, tradycyjne okładki. Jak w "Muminkach" z Naszej Księgarni, którymi ekscytowałem się w ubiegłym roku. Fani rozczarowani poprzednią wersją "Asteriksa" sięgną po tę nową niejako z wewnętrznego przymusu i, być może, powtórzą za mną to, co powiedziałem, gdy kupiłem "Muminki": "Dałem się naciąć!"

A przecież lata całe "Asteriks" był jedyną serią, która dostępna była równocześnie w dwóch różnych wersjach. Papier w obydwu był jednakowo paskudny, ale jednak czytelnik mógł sobie wybrać rodzaj okładki. Czy trzecia edycja tylko w miękkiej oznacza, że twardziele sprzedawały się poniżej oczekiwań?

W kontekście przesady dziwnie wygląda wydawanie "Marzi" w pomniejszonym dwupaku. Na twardo, na kredzie, ale poza tym oszczędzamy czytelnikom wydatków. Zupełnie inaczej wygląda pomysł zmniejszenia "Titeufa", bo tu faktycznie cena spada razem z obniżeniem standardu. Napisałbym, że humor dobrze sprzedaje się tylko wtedy, gdy jest tani, ale tu przychodzi mi na myśl "Jeż Jerzy", którego cztery tomy doczekały się utwardzenia. Każdy za cenę trzech i pół "titeufów" albo dwupaku "marzi". Przelicznik do wyboru.

Idźmy dalej. Wyjątkowo twardo zadebiutowała Mucha. "Elektra żyje", dostępna w Stanach w formacie B5 i miękkiej okładce, ukazała się w Polsce w formacie A4 oprawiona na twardo. Wtedy to przyszło mi na myśl: skąd pomysł, żeby w Polsce komiksy wydawać w sposób możliwie najdroższy?

Na to pytanie nie szukałem odpowiedzi, zagadnąłem za to do Timofa w temacie "Blankets". Album ten miał ukazać się w twardej oprawie, jeśli zostanie przekroczony odpowiedni pułap zamówień w przedsprzedaży. Okazało się jednak, że nie zakupiono w ten sposób nawet 10% nakładu i pomysł utwardzania upadł. Teraz Timof dla prawdziwych fanatyków proponuje "From Hell" w twardej oprawie za dodatkowe 40 zł. Szokująca różnica w cenie wynika z nie mniej szokującej metody przygotowania tej wersji. Każdy egzemplarz zostanie ręcznie oprawiony przez introligatora. Taki mechanizm pozwala przyjąć dowolną ilość zamówień, bez wyznaczania dolnego pułapu. A czytelnicy będą mieli wybór - czy wolą zapłacić za twardą okładkę, czy może jednak wolą dołożyć dychę i kupić "Buty".

A skoro już o nich. Warto przypomnieć pomysł Timofa, by opakować "Buty" w pudełko. Intrygująca i dowcipna koncepcja, w praktyce jednak doprowadziła do tego, że niespełna 60-stronicowy komiks w miękkiej oprawie kosztuje 50 zł. Tylko dlatego, że został zapakowany! (swoją drogą wolę nie myśleć, jak to pudełko może znieść empikowe warunki). Pół biedy, gdyby jakość wydania albumu dorównywała jakości samego pudełka. Tu jednak dopieszczone opakowanie przesłania (i to dosłownie) mniej dopracowaną zawartość*.

Ostatnim, a jednocześnie jednym z bardziej jaskrawych przykładów przesady jest album Janka Kozy "Wszystko źle". W moim odczuciu powinien mieć miękką okładkę, bo twarda przeczy idei komiksu brudnego, rysowanego na odwrotach różnych druków, na kartkach starych i poplamionych (czy też imitującego taką technikę). Papier w środku koresponduje z takim zamysłem, okładka już niestety nie. Z drugiej strony uważam, że skrzywdzony został "Berlin" Lutesa. Jego okładka stylizowana jest na podniszczony zeszyt ze skórzanymi (czy podobnymi) wykończeniami, który jest rekwizytem występującym w samym komiksie. Dlaczego więc Kultura Gniewu drukuje go na miękko?

Powyższe przykłady przytaczam w zupełnym oderwaniu od wyników sprzedaży poszczególnych serii. Nawet nie próbowałem ich zdobyć, bo uważam, że nie są miarodajne. Bo popyt na kolejne, lepsze wydania napędzany jest przez hobbystów, którzy są w stanie wydać fortunę, aby zdobyć upragniony przedmiot do swojej kolekcji. Tylko kiedy wydawcy zorientują się wreszcie, że takich fanatyków jest w Polsce po prostu za mało?

Jarek Obważanek, 18.01.2008

* Żeby była jasność: odcinam się tu całkowicie od jakości pracy Joanny Spanowicz! Oceniam wydanie, a nie treść.