Szaleństwo jest ucieczką,
czyli trzy spojrzenia na Frederica Beziana
po raz drugi

"Bezian n'aime pas la lumiere. Son ame, ses vetements
ses livres et ses personnages
sombrent dans un nocturne espoir d'une nuit eternelle.
S'il avait un chateau, celui-ci serait noir.
S'il avait in chien, celui-ci serait mort." i
Lewis Trondheim

Jakiś czas temu głośno narzekałem na niedostępność dzieł Beziana na księgarskich półkach. I teraz przyszło mi uroczyście odszczekać. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Małe wydawnictwa zakupiły prawa do wyprzedanych dzieł autora a on sam też nie próżnuje. Dlatego postanowiłem stworzyć mały suplement do poprzedniego tekstu. Główną przyczyną jest to, że dawno żaden artysta nie przewiercił mnie swoją wizją świata jak czyni to ten niepozorny Belg każdym swoim komiksem. Kolejnym powodem jest chęć podzielenia się z czytelnikami Kazetu najnowszymi wrażeniami z lektur i kto wie - być może wyczyszczenie przedpola przed następnymi albumami.

Ale w tym celu ktoś musiałby wznowić najstarsze albumy rysownika wydane przez Futoropolis i Magic Strip. Albo wydać nowe, jeszcze nie narysowane. Na pewno warto na nie poczekać.

"Archipels"
editions Charette
wydanie drugie
Bordeaux, styczeń 2006
32 strony

"Certaines histoires \dites/ 'sans fin'
ne donnent l'impression d'etre doulouresement courtes
que parce qu'elles se terminent brutalement..." ii

Komiksowa uczta - tak często mówi się o komiksach długich i miałkich. Dla mnie uczta jest wtedy, jeśli po wielokroć mogę delektować się każdym kadrem, każdym dymkiem, wyrazem twarzy i gestem postaci, bez względu na to czy komiks jest długi. A może nawet lepiej, jeśli nie jest....

"Archipelagi" to komiks trudny. Więcej dzieje się tu poza kadrem niż na oczach czytelnika. Szczątki monologów i rozmów dają pewne poszlaki na temat pary bohaterów i sytuacji, w jakiej się znajdują, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko to jest tu tylko tłem dla "tu i teraz". Nieważne, kim są dwaj straceńcy, co robili wcześniej, jak się poznali i co o sobie myślą. Dla odbioru tego mini-albumu wystarczy to, co pokazują oszczędne, ascetyczne kadry, które przy użyciu minimalnych środków wzbijają się na szczyty ekspresji.

O czym więc jest komiks? Dwaj podejrzani osobnicy spędzają nocne godziny pod budką telefoniczną, czekając na telefon. Nie mają wiele do roboty - jeden na przemian czyta Prousta i pisze własną prozę. Drugi wygłasza nerwowe monologi i nieustannie prowokuje swego mimowolnego towarzysza.

Bezian jest mistrzem dialogu. Buduje napięcie przy pomocy mało istotnych fraz. Opanował sztukę daną nielicznym, która pozwala wniknąć głęboko do wnętrza przedstawianego bohatera tylko poprzez jego przefiltrowane słowa, ruchy, mimikę.

Ale nie tylko ludzie mają tu swój charakter. Ma go też samo miejsce - ponure, opuszczone, niebezpieczne. Trwa tu wieczna noc, której mieszkańcy uciekają przed przeznaczeniem w puste godziny oczekiwania.

"...Et vous pretendrez, apres ca, que le temps n'existe pas?
Mais vous etes grotesque, mon pauvre vieux!!...
...tout simplement grotesque!!..." iii

Komiks, po którym można obojętnie wzruszyć ramionami (z tylko delikatną nutką niepokoju), lub - jeśli potrafimy dostrzegać treści pod powierzchnią fabuły -zanurzyć się w odmętach nieprzebranego pesymizmu. Bo Bezian zawsze pisze tylko o jednym. O tobie samym.

"Chien Rouge Chien Noir"
Editions de Tournon - Carabas
wydanie drugie
Paris, czerwiec 2006
88 stron

"Jam bóg i tyś bóg. Obaśmy bogami -
Jeden od głowy, drugi od ogona.
Jaszczury z dwoma chodziły mózgami,
Takoż i ja paraduję z dwoma."
Maciej Maleńczuk

"Czerwony Pies Czarny Pies" to czarny kryminał, którego akcja toczy się głównie w barach, na zaśmieconych ulicach, obskurnych kamienicach w oparach dymu z papierosów nad szklaneczkami z Żubrówką (nazywaną przez Francuzów nie wiedzieć czemu "zubrowska"). Jak zwykle u Beziana - nie wiadomo kim właściwie są bohaterowie. Mogą to być złodzieje, zwykłe rzezimieszki, muzycy z podrzędnych knajp, prostytutki, malarze, urzędnicy. Tak długo jak nie ma to znaczenia dla fabuły autor niczego nie zdradzi, jednak czytelnik ma wrażenie obserwowania żywych ludzi. Bezian wchodzi jakby z kamerą do pubu i nagrywa toczące się rozmowy. Ich uczestnicy robią coś w życiu i są prawdziwi do szpiku kości, jednak nie mówią o tym. Kłócą się, uwodzą, opowiadają historie i zadają pytania. Nie składa się to jednak w jedną spójną opowieść. Bo rzeczywistość też się nie jest spójna.

Główny bohater prowadzi śledztwo, a właściwie prywatne dochodzenie na temat zaginionego muzyka, który 10 dni temu zostawił mu samochód i nigdy nie zjawił się go odebrać ani nie dał żadnego znaku życia. Wydaje się być jedyną osobą zaniepokojoną jego zniknięciem, choć wielu napotkanych ludzi stara się mu pomóc, bardziej z uprzejmości niż z potrzeby poznania odpowiedzi. Wkrótce dołącza do niego pewna nimfomanka, jednak ona też nie kieruje się dobrem śledztwa. Para bohaterów przemierza różne mroczne zakamarki, dokonuje niezwykłych odkryć, poznaje inną stronę miasta. A wokół nich tętni życiem Francja.

Zupełnie zbija z tropu nietypowe zakończenie, jakby autor przekreślił wszystko, co napisał dotychczas ze słowami "niczego nie wiecie, nic nie rozumiecie"... I nie będę rozwijał tego wątku, żeby nie zepsuć zabawy.

Od strony artystycznej - kilka ciekawych rozwiązań. Większa część albumu jest rysowana czarnym tuszem wypełnionym błękitnymi plamami, pojawiają się jednak puste czerwone kadry a nawet całe plansze (spodziewam się, że album był drukowany w pełnym kolorze). Końcówka jest jednak narysowana wyłącznie czerwonym tuszem (nawet bez konturów), jedynie napisy są czarne (żeby w ogóle dało się je przeczytać). Oczywiście te zabiegi wynikają z akcji komiksu i po przeczytaniu całości można je należycie docenić.

"Les Gardes-Fous"
Guy Delcourt Productions
wydanie pierwsze
Tournai, sierpień 2007
80 stron

"Je merite un peu plus de respect, oui?...
...ou non?" iv

Komiks nowy, jeszcze pachnący farbą, przywieziony z urlopu w Nicei. Gdy wcześniej czytałem antologię "Derives" przyszło mi do głowy, że Bezian w komiksie korzysta z podobnych metod, jakie w świecie filmu stosuje Robert Altman. Przedstawiony tam "Crepuscule" mocno skojarzył mi się z popularnym filmem "Gosford Park" ze względu na atmosferę, dialogi i oczywiście kostiumy. Wtedy o tym nie napisałem, bo porównanie wydało mi się trochę nie do końca trafione. Jednak kiedy znów czytałem "Les Gardes-Fous" miałem ciągle przed oczami film "The Player", stwierdziłem wtedy, że to nie może być przypadek. Oczywiście, analiza psychologiczna w wydaniu Beziana jest inna (nie chcę wnikać, czy lepsza czy gorsza), ale wrzucenie akcji w scenerię pisarzy, którzy beztrosko rozmawiają sobie o sprawach zawodowych zupełnie nie przejmując się, czy akcja posuwa się trochę do przodu czy nie, jest zdecydowanie altmanowy. I fajny.

No bo czyż nie znakomity jest dialog:
-Ile wydali twojej ostatniej?
-O nie! Litości! Nie zaczynajmy mówić o literaturze.

Wątek seryjnego mordercy wpleciony w dalszą część komiksu (zapowiedziany z tyłu okładki, więc powiedzmy, że nie spoileruję) mógłby się wydawać dodany na siłę. Ale nie jest. Jak zwykle autor misternie konstruuje tło, po to by na końcu uderzyć puentą między oczy. Choć znów - siła komiksu tkwi nie tylko w końcówce, ale raczej w ilości warstw na których operuje, bo od jego czytania znacznie ciekawsze jest zastanawianie się nad znaczeniami ukazanych sytuacji, zachowaniami postaci, wypowiedzianymi kwestiami.

Mamy tu warstwę środowiskową - genialnie ukazane relacje panujące w świecie zblazowanych, oderwanych od rzeczywistości pisarzy i wydawców. Jest ciekawa przestrzeń obyczajowa, kiedy w willi na odludziu młode małżeństwo próbuje ułożyć sobie życie pod okiem ojca kobiety. Mamy wątek sensacyjny, kiedy grupa policjantów usiłuje osaczyć włamywacza oraz jest też wątek kryminalny, w którym czytelnik pospołu z detektywem Fixem z paryskiej policji próbuje odgadnąć, kto wciela się w postać mordercy.

Ale to co jest najbardziej szokujące, to fakt jak głęboko wszedł Bezian w psychikę psychopaty. Bo właściwie to maniak jest tu postacią centralną. On jest protagonistą, wokół którego toczy się akcja a kilka wypowiedzianych przez niego na końcu zdań nadaje kierunek całemu albumowi. Posunę się dalej - to sam autor mówi - "tak, teraz ja wcielam się w postać tego zboczeńca, spójrz - jestem nim!", a czytelnik to rozumie, bo wobec otaczającego świata postawa bezwzględnego zabójcy nie wydaje się niczym więcej jak nieco zbyt emocjonalną reakcją wrażliwej duszy. A przecież w tej samej chwili kanalia opisuje szczegóły swych odrażających zbrodni.

Po szczególnie krwawym opisie zdradza on: "Popielniczką stłukłem zwierciadło, w którym było moje odbicie. Tego, co tam ujrzałem, nikt nie powinien oglądać" (właśnie od tej niemej sceny rozpoczyna się album).

Ostatnia plansza albumu to epitafium dla nieszczęśnika. Mało może romantyczne, ale zaskakująco prawdziwe: "cokolwiek".

Arek Królak

Ps. Na razie temat wyczerpałem, ale niewykluczone, że wkrótce powrócę pobieżnie do tego ciekawego autora przy okazji kilku antologii Erica Corbeyrana (tak, tego od "Pieśni Strzyg").

iBezian nie lubi światła. Jego dusza, ubrania, jego książki i postacie toną w mrocznej nadziei wiecznej nocy. Gdyby miał zamek - byłby on czarny. Gdyby miał psa - byłby on martwy.
iiNiektóre historie, te pozbawione zakończenia, wydają się być tak łagodnie krótkie tylko po to, by zakończyć się nagle...
iii...A pan utrzymuje, po tym wszystkim, że czas nie istnieje? Ależ jest pan groteskowy, mój biedny przyjacielu! Po prostu groteskowy!...
ivZasługuję na nieco więcej szacunku, tak?... czy nie?