Krzysztof Lipka Chudzik

KoLeC na obrazku
Marvel Masala

Od pewnego czasu z niepokojem przyłapuję się na tym, że komiksy zaczynają mnie nudzić. I sam się zastanawiam dlaczego. Czyżby przesyt obrazkową materią? A może odwrotnie - wyposzczenie? Może po prostu od dłuższego czasu nie trafiłem na nic, co by mnie powaliło na kolana i wytrzaskało po twarzy? Nieee, bez przesady - kupiłem ostatnio "Jinx" Bendisa i "A Small Killing" Moore'a i Zarate, więc nie jest pod tym względem aż tak źle (pomijam już kasę wywaloną na "The Complete Metal Gear Solid" Ashleya Wooda, bo to bardziej efekt ułańskiej fantazji, niż cokolwiek innego). Powód jest całkiem inny. Wszystko przez to, że znalazłem sobie nowy nałóg i na kilka miesięcy zapomniałem o bożym świecie. O komiksach także. Stałem się uzależniony od zjawiska, któremu na imię Bollywood.

Już widzę Wasze sarkastyczne uśmieszki: KoLeC zwariował! Ogląda telenowele z przyśpiewkami! Otóż nieprawda. Wbrew obiegowemu stereotypowi kino z Indii jest na tyle różnorodne, że każdy, naprawdę każdy, znajdzie w nim coś dla siebie: od komedii, przez dramaty gangsterskie, po fantastykę (jak zaliczycie "Company", "Omkara" "Sarkar" czy "Yuva", wtedy możemy porozmawiać). Bollywood to zdecydowanie coś więcej, niż tylko "Czasem słońce, czasem deszcz" - podobnie zresztą jak komiksy to nie tylko Garfield i superbohaterowie. Myślę zresztą, że akurat Czytelnikom KZ nie trzeba tego udowadniać.

No dobrze, ale czy to znaczy, że na rzecz smakowitych "masala movies" trzeba porzucać dawne, ukochane hobby? Oczywiście, że nie. Dlatego właśnie, żeby pogodzić ze sobą obydwa uzależnienia, zacząłem doszukiwać się punktów stycznych pomiędzy opowieściami rysunkowymi a Bollywoodem.

Pierwsze spostrzeżenie: Hindusi mają jakiś dziwny fetysz na punkcie Supermana. Wizerunek przybysza z Kryptona mnóstwo razy pojawia się w filmach bądź to jako fragment ubioru (krawat w "Jestem przy tobie", T-shirt w "Kabhi Alvida Naa Kehna", majtki w "Salaam Namaste"), bądź jako element dziecięcych zabaw (synek jednego z bohaterów "Dona" paraduje w kostiumie Supka). Nie mam pojęcia, czym to tłumaczyć, poza oczywistym stwierdzeniem, że popularność Kal-Ela przekracza największe nawet bariery kulturowe.

Spostrzeżenie drugie: niektóre filmy dość otwarcie nawiązują do komiksowej poetyki. Na przykład w "Hum Tum" głównym bohaterem jest rysownik publikowanego w "Times of India" cyklu "stripów" pod identycznym tytułem (w ramach promocji "HT" powstał nawet autentyczny obrazkowy serial). W jednej ze scen "Dhoom 2" dwójka włamywaczy (Hrithik Roshan i Aishwarya Rai) pojawia się w maskach, które natychmiast kojarzą się z Batmanem i Catwoman. Z kolei "Krrish" to już superbohaterszczyzna pełną gębą. Reżyser Rakesh Roshan powołał do życia autentycznego "nadludzia" obdarzonego supermocami oraz - a jakże! - podwójną tożsamością. Tytułowy heros biega, fruwa, skacze po dachach budynków, bije się z niedobrymi ludźmi no i, oczywiście przy okazji, ratuje świat od zagłady. Skąd my to znamy?

Spostrzeżenie numer trzy: zamiast wynajdywać komiksowe ślady w bollyfilmach, można też poszukać bollytropów w historyjkach rysunkowych. I też można się natknąć na ciekawe znaleziska. Ja już nie mówię o wydawanym w Singapurze zeszytowym serialu pod wymownym tytułem "Bollywood". Nie wspominam nawet, że "Vimanarama" Granta Morrisona i Philipa Bonda pełnymi garściami czerpie z dorobku indyjskiego kina rozrywkowego. Wszystko to mały pikuś w zetknięciu z graficzną opowieścią, która w moim przekonaniu stanowi idealny przykład syntezy Bollywood i komiksu. Mowa o "Spider-Man: India" Jeevana J. Kanga, Suresha Seetharamana i Sharada Devarajana.

Na pozór to jeszcze jeden zwyczajny "elseworld", czyli alternatywna wersja losów superbohatera. W "SM: India" Peter Parker nazywa się Pavitr Prabhakar, Mary Jane - Mara Jane, Norman Osborn to Nalin Oberoi, a zamiat wujka Bena i cioci May występuje małżeństwo: Bhim i Maya. Fabuła w znacznym stopniu powiela wydarzenia znane z oryginału: śmierć Bena, poczucie winy Petera, pojedynki z Green Goblinem i Doktorem Octopusem. Wic jednak polega na tym, że opowieść o Człowieku-Pająku z Bombaju została niesamowicie przełożona na język indyjskiej obyczajowości. Koledzy śmieją się z Pavitra, bo ten przychodzi do szkoły ubrany w dhoti (tradycyjny strój, który nosi się głównie na wsi); uliczni gangsterzy, zamiast samochodów, jeżdżą trójkołowymi motorkami; bohaterowie co chwila wplatają w dialogi słowa w hindi (dla mnie "Alvida, sucker" brzmi równie dobrze, jak "Hasta la vista, baby"). A do tego jeszcze aż gęsto w tym komiksie od nawiązań do bollyfilmów. Kiedy Prabhakarowi po raz kolejny nie wychodzi rozmowa z Marą Jane, mówi do siebie: "No cóż, Shah Rukh Khan to ty nie jesteś" - nie trzeba mieć doktoratu, by wiedzieć, iż jest to obecnie największy bollygwiazdor w Indiach. Trochę gorzej jest za to, gdy Pająk bije się z bombajskim odpowiednikiem Octopusa i mówi: "Bahut jaan hai in hathon mein, Thakur" (Ileż siły w twoich ramionach, Thakurze). Nie sposób pojąć, o co chodzi, bez znajomości kultowego curry westernu "Sholay" z 1978 roku. W jednej ze scen, wypowiadając te słowa, bandyta Gabbar Singh odcina obie ręce prześladującemu go stróżowi prawa.

" Spider-Man: India" to historyjka skierowana zarówno do tych, którzy kochają Bollywood, jak i do tych, którzy uwielbiają superbohaterów. Marvel udowodnił, że można połączyć jedno z drugim i osiągnąć znakomity efekt. Ten komiks to gotowy materiał na wybuchowy "masala movie", nie gorszy wcale od "Krrisha" - aż by się chciało, żeby jakiś przedsiębiorczy reżyser z Bombaju przeniósł tę opowieść na ekran. Oczywiście trzeba tylko wstawić do scenariusza pięć czy sześć piosenek, bo kto to widział: film bez muzycznych przerywników?

Ech, pomarzyć dobra rzecz. A tymczasem wynurzam się powoli z krainy pachnącej cieciorką na ostro, chicken biryani i słodkimi ciasteczkami ladoo i wracam do normalnego świata. Choć przyznaję, bollywoodzki bakcyl nie odpuszcza tak łatwo. Nawet jeśli człowiek postanowi odpocząć na chwilę od indyjskich smakołyków, one pojawiają się tuż przed nosem w najmniej spodziewanym momencie. Przykład? Całkiem niedawno, po lekturze "Ghost World" Clowesa, postanowiłem obejrzeć ekranizację w reżyserii Terry'ego Zwigoffa. Włączam... i co? Na dzień dobry przywitał mnie skoczny twist z bollyfilmu "Gumnaam" z 1965 roku. Indyjskie kino jest już wszędzie. Nawet w komiksach.

Krzysztof "KoLeC" Lipka - Chudzik