"Vagabond" tom 6

 

Za dużo dobrych mang. Za dużo dobrych słów przelewam ostatnio na wirtualny papier. Co za czasy, heh. O Vagabondzie wiele rzeczy już napisałem. Poprzedni tomik był rewelacyjny, dwie okładki stanowiły kufer dla ogromnej dawki emocji i świetnej akcji. Ten tomik przynosi spokój i zadumę w otoczeniu natury. Co z wynikiem pojedynku, zapytacie. Niestety, nie uświadczycie dalszego ciągu starcia dwóch tytanów, ale szybko się zorientujecie, jak sprawy się potoczyły. Jeśli nie sami, to z pomocą autora.

Takehiko Inoune między poprzednim i tym tomem czyni przejście, które łatwo sobie zobrazować. Doświadczyliście kiedyś takiej sytuacji, kiedy byliście tak zbulwersowani albo zdenerwowani, że słowa same wyrywały się z waszego gardła i krzyczeliście tak długo, aż w końcu zorientowaliście się, że wyrzuciliście już z siebie wszystko, a jedyne co w Was pozostało to spokój? A może znacie piosenkę grupy Happysad "Ja do ciebie" i kojarzycie ten moment ciszy - przejścia między początkową skoczną melodią, a tą spokojną, zupełnie inną, która zapowiada refren "kiedyś kupię nóż..."? Z kolei inni z Was prawdopodobnie znają ten fragment piosenki "Californication" grupy Red Hot Chili Peppers (gdzieś około dwudziestej sekundy czwartej minuty), kiedy mają swoje kilka sekund gitarki? Moment przejścia, moment Zmiany postrzegania wszystkiego, moment magiczny, moment oczyszczenia. "Po latach ten moment właśnie opisze Musashi w swoim "Gorin no Sho" jako Krąg Pustki" - wytłumaczyła mi moja dużo mądrzejsza znajoma (prawdziwa kopalnia wiedzy).

Ten tomik jest jak solówka utalentowanego artysty. Takehiko Inoune pokazuje tutaj, na co go naprawdę stać. Wiemy już, że potrafi doskonale reżyserować pełne napięcia walki. Teraz dowiemy się, jak wyśmienity z niego rysownik. Już wcześniej dało się zauważyć, że czuje się on najlepiej rysując otwarte przestrzenie, a tych tym razem uświadczymy sporo. Co to oznacza? Zachwyt, zachwyt i jeszcze raz zachwyt! Ten pan naprawdę potrafi rysując ukazać piękno otaczającego świata, dawnej Japonii oraz rozlewającej się wokół przyrody.

Do tego wszystkiego należy dorzucić nienachalny styl opowieści, która płynie jak spokojna rzeka. Wyobraźcie sobie, że płyniecie tą rzeką na tratwie, nie musicie nic więcej robić, jak tylko tam być. Płyniecie i podziwiacie. Pogoda wspaniała, woda przyjemnie chłodna, powietrze orzeźwiające. Nic Wam się nie narzuca, nic nie wymusza na Was uśmiechu, dobrego samopoczucia czy zainteresowania. Możecie położyć się do góry brzuchem, posmarować balsamem i zacząć się opalać, a jednak... ani Wam to w głowie. Rozglądacie się z zainteresowaniem, nasłuchujecie, jesteście zaciekawieni, macie dobre samopoczucie, uśmiechacie się mimowolnie i popadacie w kontemplację wraz z tym, co Was otacza. Wszystko zaś odbywa się w tak naturalny sposób, że aż trudno uwierzyć! Ale wierzycie.

Chwila zastanowienia i już wiecie, dlaczego tak właśnie jest. Japończycy lubią pracować nad sobą. Lubią czerpać z przyrody poprzez jej obserwację, aby w ten sposób doskonalić siebie. Praca nad sobą, swoim wnętrzem i zdolnościami jest dużo cięższa niż tak popularne tworzenie nowych urządzeń, które na szeroko pojętym Zachodzie zastąpiło samodoskonalenie. Kolejny raz jestem zmuszony stanąć po stronie bohaterów skośnookich braci, którzy starają się dopasować do otaczającego świata, żyć z nim w harmonii, podczas gdy MY wraz z naszymi bohaterami myślimy tylko o tym, jak świat dopasować do naszych potrzeb i przyjemności. Wieczne poszukiwanie samego siebie i związane z tym rozwijanie samoświadomości oraz hartowanie ducha stanowi magnes, który tak bardzo przyciąga w tej i innych podobnych opowieściach z Japonii. Amerykańscy bohaterowie są zabiegani, pogrążeni w swej krucjacie nie zauważają jej bezsensowności. Nie uczą się (a jeśli nawet to dużo wolniej), gdyż jakże mieliby się uczuć, skoro żyją w świecie pozbawionym ludzi, których Japończycy określali mianem "mistrzów". Stąd podczas gdy w Ameryce mamy wieczne i bezrefleksyjne kopanie tyłków (zazwyczaj tych samych), tak w Japonii większy nacisk położony jest na samodoskonalenie i uczenie się na błędach, ale i na zwycięstwach. To urzeka w tej historii. To zachęca, żeby wysłuchać jej do końca. Jeśli Was też to porywa, to zostańcie z nami. Warto.

Adrian "ffreak" Grabiński

"Vagabond" tom 6
Scenariusz: Takehiko Inoue
Rysunki: Takehiko Inoue
Tłumaczenie: Cezary Komorowicz
Wydawca: Mandragora
Data wydania: 09.2006
Wydawca oryginału: Kodansha
Liczba stron: 216
Format: 12,8 x 18 cm
Oprawa: miękka z obwolutą
Papier: offsetowy
Druk: czarno-biały
Dystrybucja: salony prasowe
Częstotliwość: dwumiesięcznik
Cena: 19,90 zł