Tajfun

 

Są takie pozycje wydawnicze, które po prostu chce się mieć. Kiedyś trzeba było mozolnie szukać w antykwariatach, dziś są aukcje internetowe i wyszukiwarki. Gorzej, jeśli to czego szukamy nigdy nie zostało wydane, wtedy trzeba liczyć na dobrą wolę wydawców. Tak właśnie było z "Tajfunem" Tadeusza Raczkiewicza.

"Tajfun" to obecnie legenda polskiego komiksu SF. Tak naprawdę, poza "Funky Kovalem", nie mamy poważnych osiągnięć w tej dziedzinie. Nawet teraz, w okresie komiksowej prosperity, twórcy wybierają raczej tematykę fantasy, która jest znacznie mniej wymagająca pod kątem konstrukcji świata, ale też niestety stawia znacznie większe ograniczenia.

Dawniej było jeszcze gorzej, bo komiksy musiała akceptować cenzura, nie tylko ta prawdziwa, narzucona przez Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk, ale także ta obyczajowa i zwyczajne widzimisię kulturowych decydentów. Czyli jeśli ktoś ważny nie uznał, że coś jest wartego publikacji, to pomysł mógł nigdy nie ujrzeć światła dziennego. To wyobraźmy sobie ile wpływowych osób mogło uznać za wartościowe komiksy. I to w dodatku komiksy science fiction.

Kiedy w roku 1982 Fantastyka zaczęła drukować w odcinkach przygody Funky Kovala, było to wydarzenie, które mogło ukształtować polski rynek komiksowy na długie lata na równi z pracą Grzegorza Rosińskiego nad Thorgalem na zachodzie.

Dwa lata później na łamach Świata Młodych pojawia się pierwszy odcinek przygód Tajfuna. Ci dwaj bohaterowie mają wiele wspólnego, niewykluczone, że sam Raczkiewicz zalicza się do licznej grupy czytelników Funky'ego. Oczywiście podobnie jak Fantastyka i Świat Młodych były skierowane do innego odbiorcy, tak Koval i Tajfun mocno się od siebie różnią. Jednak wyjątkowość obu bohaterów na tle szarości ówczesnej oferty pozwala na potrzeby tej recenzji pisać o nich razem.

Ciekaw byłem jak po latach będę odbierał ten komiks, adresowany - bądź co bądź - do młodszych czytelników. I oto niespodzianka: okazuje się, że czyta to się bardzo płynnie, durnoty scenariusza nie przeszkadzają zupełnie, bo występują w zgodzie z przyjętą konwencją. Rysunki budzą respekt u czytelnika, ponieważ artysta doskonale sobie radzi z anatomią, konstrukcją kadru, drugim planem i tego typu aspektami absolutnie kluczowymi w odbiorze grafiki. A pomysły scenariusza są wprowadzane w sposób, który pozwala zabłysnąć rysownikowi podczas ilustrowania fabuły. Bo do czego innego mogą służyć sztuczne skorpiony, samuraj czy wielka małpa (chwilowo jeszcze nie wydana).

Kilka pomysłów ma taką nośność, że pamiętałem o nich do tej pory po jednorazowym przeczytaniu komiksu dwadzieścia lat temu. Agentki Kris i Maar - mój pierwszy kontakt z kobiecymi imionami nie kończącymi się na literę "a"; scena porwania Tajfuna zawiniętego w dywan; wizerunek tajnego agenta przyszłości pasujący raczej do piłkarza z lat siedemdziesiątych (no i te ultraobciachowe wąsy).

Mankamentem wydania może być dość wysoka cena. Funky wydany przez Egmont (komplet trzech tomów) kosztował 29,90 zł. Gdyby wydanie Mandragory zawierało komplet czterech tomów Tajfuna opublikowanych przez Świat Młodych w latach osiemdziesiątych, cena o 50 zł wyższa nie byłaby aż tak rażąca. Druga sprawa to kolory. Prawdopodobnie nie było możliwe wykorzystanie oryginalnych barw z gazety. Kolorysta starał się utrzymać klimat pierwowzoru, ale jednak różnice są widoczne. No i koszt przygotowania materiałów musiał przez to znacząco wzrosnąć.

Jednak mimo tych niuansów nadal uważam, że zbiorcze wydanie Tajfuna to wielkie komiksowe święto i że ten bohater nie zestarzał się nawet o rok. Z niecierpliwością czekam na wydanie brakującego "Monstrum" i jeśli dobrze pójdzie - kolejne przygody detektywa. Raczkiewicz wciąż rysuje, dowodzi tego data na rysunku na okładce albumu.

Jeśli ktoś chciałby poczytać więcej o archiwalnych wydaniach Tajfuna, pełny opis znajduje się tutaj.

Arek Królak

TAJFUN: WYDANIE KOLEKCJONERSKIE
scenariusz: Tadeusz Raczkiewicz
rysunki: Tadeusz Raczkiewicz
wydawnictwo: Mandragora
oprawa: twarda
kolorystyka: pełny kolor
objętość: 144 strony
data wydania: wrzesień 2006
cena: 79.9 zł