GTO 13

 

Do serii mangowych wydawanych w naszym kraju nie mam zbyt sympatycznego nastawienia. Większość dzielę na kilka gatunków. Pierwszy to - krótko mówiąc - kupa i nie nadające się do czytania bzdety o magicznych kocich czarodziejko-elfo-smoko-panienkach czy innych popłuczynach po Sailor Moonach i ich (podobno) męskich towarzyszach, którzy mogą być wzięci za kobiety z małym biustem. Gatunek drugi to historie dla egzaltowanych piętnastolatków (albo 30-latków, którzy zachowują się o 15 lat młodziej) płci obojga, które mają problemy z cerą i z własną seksualnością. Rodzaj trzeci, najmniej liczny w naszym kraju (i na zachodzie też niezbyt często wydawany w porównaniu z całym syfem, który się tam wpuszcza na półki z mangami), to kawał dobrego komiksu, który można polecić każdemu, bez względu na to, czy jest frankofilem, czy gościem kochającym superbohaterów zza oceanu. Takimi pozycjami bez cienia wątpliwości nazwę Edena, Lone Wolfa, Akirę czy Blade of Immortal. No i jest jeszcze czwarty typ japońszczyzny w Polsce - Great Teacher Onizuka. Na tyle nie pasujący do powyższych klasyfikacji, że trzeba dla niego utworzyć oddzielną kategorię.

Przyznam, że jest to jedyna manga, która daje mi autentyczną radochę z czytania. To nie Eden, gdzie każda postać właściwie już nie żyje, ale jeszcze o tym nie wie. To nie Akira, gdzie tak naprawdę nie ma podziału na ciemną i złą stronę mocy. Nie. To komiks prosty. Miejscami wręcz prostacki. Nie czyta się go, by doznać czegoś metafizycznego, podszytego oniryczną nicią. Zasiadając do lektury wiadomo, że po pół godziny będzie po wszystkim. To komiks, który można wziąć otłuszczonymi palcami jako czytadło do obiadu, albo jako lekturę na toaletę i nie czuć przy tym, że bezcześcimy jakiś intelektualny majstersztyk. Ale GTO ma tą cechę, której nie posiada masa innych rzeczy wydawanych na naszym rynku: czuć autentycznie, że autor znakomicie bawił się przy jego tworzeniu. Nic nie jest tu wymuszone, nie ma się wrażenia, że niektóre strony zostały wciśnięte, byle zapchać miejsce i przedłużyć agonię czytelnika męczącego się z fabułą.

Naprawdę, czystą radość tworzenia i lekkość ołówka Fujisawy da się wyłapać. GTO nie jest absolutem, szczytem perfekcji, oznaką geniuszu ani scenariuszowo, ani rysunkowo. Snuta tu historia prowadzona jest zgrabnie, logicznie i bez zbędnych zawirowań - krótko, zwięźle i na temat. Poszczególne wątki nie są ciągnięte dłużej niż dwa tomy, i to się w zalewie mangowych telenowel ceni. I pochłania się tę mangę na raz, bez zmęczenia czy znużenia. Lektura łatwa, lekka i przyjemna, taka w sam raz nadająca się na odskocznie od poważniejszych rzeczy, albo idealna do łyknięcia w ramach krótkiego relaksu. I za to należy się plus.

Kreska też nie ociera się nawet o poziom niebios, a jednak nie powiela standardowego schematu spotykanego w większości tego typu tytułów. Styl Fujisawy rozpoznaje się momentalnie, za co też należy dodać punkt. Przyznam z ręką na sercu, że na początku, przyzwyczajony do "typowych" zabiegów w mangowych komediach, jak wielkie krople na czołach, zwężone oczka czy postacie super-deformed, nie mogłem się przyzwyczaić do bogatej mimiki głównego bohatera i zrezygnowania z wymienionych standardów na rzecz charakterystycznych, groteskowych min strzelanych przez postacie i zabawy skojarzeniami seksualno-popkulturowymi. Ale gdy już przyzwyczaiłem się do konwencji, na zwyczajowe "humorystyczne" akcenty w mangach spoglądam z lekkim uśmiechem politowania, bo przecież ileż razy można wałkować tenże sam schemat?

A właśnie, jak już przy tym jesteśmy - odniesienia do szeroko pojętej kultury, zarówno tej z kraju kwitnącej wiśni, jak i tej z zachodu, są nieco kaleczone przez polskie tłumaczenie (ot, choćby w 13 tomie mamy słynną piosenkarkę "Górniaczkę", a z poprzednich zapadł w pamięć choćby Michaś Wiśniewski). Ekipa, odpowiedzialna za przekład nie ma talentu choćby takiego Wierzbięty, poza tym materiał, na którym pracują, nie jest opowieścią dziejącą się "gdziekolwiek, kiedykolwiek", bo w takim wypadku na pewną samowolkę tłumaczeniową pozwolić by sobie można było. Natomiast tutaj każdy czytelnik wie, że rzecz toczy się w Japonii pod koniec lat dziewięćdziesiątych i klimat jest psuty przez rdzennie polskie wtrącenia. Nawet amerykanie, którzy ogólnie za kulturami mniej dla nich zrozumiałymi nie przepadają i tną takowe rzeczy dla samej radości cięcia, akurat w GTO zostawili tzw. easter eggi, nawet te zrozumiałe tylko dla rdzennych mieszkańców Nipponu, i dorzucili przypisy. Cóż, niektórym taki zabieg "upolszczenia" może się podobać, mnie strasznie po oczach kłuje, choć marginalnie przeszkadza w odbiorze całości.

Czy GTO jest komiksem dobrym? Nie. Czy warto go kupić? Jasne! Paradoks? Owszem - bo tak, jak dobrze czytało się pierwszy tom, tak samo miło zasiada się do lektury trzynastego. A że nic z tej lektury nie wyniesiemy? Nie zastanowimy się głębiej nad fabułą? Że przesłanie jest proste - "Say what you say, do what you do, be what you want, take what you take, give what you give, feel what you feel - as long as it's real" (aż sobie pozwolę zacytować przebojowy kawałek Lilly Allen)? I że humor miejscami obraca się w rejonach genitalnych? Co z tego, skoro się to dobrze czyta?

Łukasz "Yoghurt" Gładkowski

Great Teacher Onizuka #13
Scenariusz i rysunek: Toru Fujisawa
Wydawnictwo: Waneko
Wydawca oryginału: Kodansha
Rok wydania: 2006
Format: C5 (tomik)
Oprawa: Miękka, obwoluta
Stron: 192
Papier: offset
Druk: czarno-biały
Cena: 14,50 PLN