OBLICZA NIETOPERZA: "Arkham Asylum"

Michał "Majkel" Siromski:
Witam! To co, rozmawiamy o "Arkham Asylum"?

Michał "Chudy" Chudoliński:
Tak jak się umawialiśmy.

Majkel: Zanim jednak zaczniemy, ustalmy jedną ważną rzecz. Czytałeś polską wersję tego komiksu?

Chudy: Nie. Mam oryginał ze scenariuszem i szkicami Morrisona.

Majkel: Widzisz, to ciekawe, bo ja też nie.

Chudy: Hahaha!

Majkel: Musimy więc uczynić istotne zastrzeżenie: prowadzimy dyskusję na bazie lektury oryginalnego wydania. Ewentualne cytaty, czy też sens pewnych kwestii może być różny od polskiego tłumaczenia.

Chudy: A tak w ogóle, to z jakiej wersji korzystasz: softcover, hardcover czy rocznicowy hardcover z dodatkami?

Majkel: Kiedyś miałem wersję HC, teraz mam soft.

Chudy: Oki.

Majkel: To na początek pytanie prowokacyjne: Czy Egmont dobrze zrobił wydając teraz "Arkham Asylum" w Polsce?

Chudy: Odpowiem dość kontrowersyjnie: nie.

Majkel: Dlaczego?

Chudy: Składają się na to dwie przyczyny. Po pierwsze, wydanie tego komiksu. Egmont chyba specjalnie dał okładkę z wydania rocznicowego, aby namówić więcej czytelników do kupna tego komiksu. W rzeczywistości okazało się jednak, że za prawie 80 złotych dostajemy wersję hardcover, która pojawiła się dekadę temu... Rozumiem, że tyle mogłaby być warta wersja ze scenariuszem i szkicami Morrisona, ale 80 zł za komiks, który w Stanach kosztuje przynajmiej o 30 zł taniej? Przegięcie. Po drugie, kwestia nakładu. Tak wiem, że cały został wyprzedany itp., ale 1000 egzemplarzy to dość mały nakład, a ja myślę, że fanów tego typu komiksu jest o wiele więcej. Egmont nie musiał robić szopki i wydawać tego dzieła w formacie ekskluziv.

Majkel: W zasadzie masz rację, chociaż Egmont ma prawo mieć własną politykę wydawniczą i jeżeli komiks się sprzedał to znaczy że Egmont miał rację, wg zasady "zwycięzców się nie sądzi".

Chudy: Owszem może, ale chodzi o to, że Egmont podał cenę wręcz zawyżoną! Tak jak niektórzy wydawcy w naszym kraju, tak i Egmont uważa, że Polska to Ameryka i można dyktować ceny jak w juesej. Tylko czy oni zdają sobie sprawę, że u nas zarobki, w porównaniu z tymi z USA, są bardzo małe? [ciekawostka: Financial Times podał niedawno, że wartość nabywcza zarobków wyższej kadry zarządczej w Polsce przewyższa tą w US - przyp. xionc]

Majkel: Zagadza się, jednak to osobny problem, który nie dotyczny tylko "Arkham Asylum", ale w ogóle relacji cen amerykańskich i polskich komiksów.

Chudy: O wiele bardziej bym się jednak cieszył, gdyby "Arkham Asylum" zostało wydane...

Majkel: Wracając do pytania, to moja odpowiedź też brzmi nie, ale z zupełnie innego powodu.

Chudy: Ciekawe.

Majkel: "Arkham Asylum" przez wiele lat było w Polsce komiksem - legendą. Niektóre wydawnictwa podsycały tę legendę powtarzając bez przerwy, że może już niedługo będzie po polsku i tak dalej. Nieliczni szczęśliwcy, którzy od wielu lat mają oryginał podtrzymywali ten mit komiksu niezwykłego.

Chudy: Zaraz zaraz, czyżbyś nie był zadowolony z wydania u nas tego komiksu, bo prysł czar legendy?

Majkel: Chodzi mi o to, że balon oczekiwań przez wiele lat tak nabrzmiał, że kiedy polscy czytelnicy (nie znając wcześniej oryginału) przeczytali wreszcie ten komiks (okupując to makabrycznym na polskie warunki wydatkiem), u wielu pojawiło się rozczarowanie. sam nie raz spierałeś się na internetowych forach. Pamiętasz jakie pojawiały się opinie?

Chudy: Trudno je zapomnieć.

Majkel: "Rysunki jeszcze jeszcze, nienajgorsze, choć wtórne, ale ten scenariusz..., kalka, nuda" itp. Reasumując: ci, którzy chcieli mają ten komiks od dawna w swojej kolekcji pozostali, karmiąc się tak długo obietnicami spodziewali się nie wiadomo czego i rozczarowali się tym, genialnym przecież, komiksem.

Chudy: Okej, ale muszę powiedzieć coś w tej kwestii, bo to jest właśnie nasza bolączka. Większość czytelników nie zdaje sobie sprawy z tego, że ten komiks ma swoje lata i, pomimo geniuszu McKeana, pojawiło się wielu rysowników, naśladujących styl twórcy okładek Sandmana - jako przykład dajmy Kietha, trudno nie zauważyć u niego podobnego klimatu.

Majkel: Zwłaszcza kiedy rysuje Jockera... To bardzo słuszna uwaga: polski czytelnik faktycznie może mieć wrażenie wtórności pewnych rozwiązań; tylko że ten komiks ma 17 lat i kiedy się pojawił to była prawdziwa rewolucja, szok. Okazało się, że tak też można robić komiksy i dla wielu twórców to wzór do naśladowania do dzisiaj.

Chudy: Właśnie. Polskie środowisko komiksowe nie potrzebnie wczesniej zrobiło tyle rabanu w sprawie "Arkham Asylum". Na prawie wszystkich polskich forach komiksowych widziałem pozytywne opinie odnośnie "Arkham Asylum". Jedynie Daniel Gizicki wyraźnie powiedział: piękny komiks o niczym. Ja jednak użyłbym tutaj paradoksu: komiks o wszystkim i o niczym. "Wszystkim": mam tu na myśli komiks psychologiczny - mistrzostwo w tym gatunku. Często podczas lektury sprawdzałem czyj to scenariusz: Morrisona czy Lyncha.

Majkel: A właśnie: upierałem się, żebyśmy wybrali "Arkham Asylum" między innymi dlatego, żeby udowodnić wszystkim forumowym "bluźniercom", że to nie jest komiks o niczym - to genialna przypowieść o wielu znaczeniach!

Chudy: Raczej dowód na to, że komiks superbohaterski może dać nam coś wiecej aniżeli historyjki o ludziach zakładających majtki na spodniach i napierdalanki z łotrami. Takich komiksów jest niewiele, a "Arkham Asylum" wyróźnia sie jako jeden z głównych filarów tego nurtu.

Majkel: Powiedziałeś, że "Arkham Asylum" to komiks psychologiczny. Czy możesz wyjaśnić, co masz na myśli?

Chudy: A no to, że jest to komiks przedstawiający dwie postacie, niby te same, ale inne. Mamy tutaj Batmana i Amadeusza Arkhama - niby tacy sami, ale niczym odległe bieguny. No i sam fakt, że rzecz dzieje się w domu wariatów. O czym to świadczy?

Majkel: O tym, że dom wariatów to zawsze atrakcyjny temat dla scenarzysty?

Chudy: Bo ja wiem? Każdy temat jest dobry dla scenarzysty, o ile dobrze go wykorzysta. Owszem, jest dużo przypadków, kiedy to dom wariatów był pokazany tak, jak należy, ale nie można wykluczyć, że były też przypadki, gdzie podobny motyw wykorzystywany był na siłę. Ale nie da się ukryć: dom wariatów był zawsze dobrym tematem dla scenarzystów. Jest niczym piaskownica z zabawkami dla dziecka, wszystkie chwyty dozwolone.

Majkel: Choroba psychiczna dla laików jest czymś egzotycznym: dziwnym, niebezpiecznym, ale i fascynującym. Ale do tego chyba jeszcze wrócimy. Na razie powiedz, dlaczego dlaczego uważasz, że Batman i Amadeusz tylko pozornie są do siebie podobni, a w rzeczywistości inni? Ja twierdzę, że to postacie identyczne.

Chudy: To dość złożone, ale spróbuję wyjaśnić. Zacznijmy od Amadeusza. Chłopak miał potworne dzieciństwo. Ojciec mu umarł, więc musiał się opiekować matką, widział, jak z ust staruszki spływają robale... Od tej chwili poprzysiągł sobie, że będzie pomagał takim ludziom. Niby wszystko układało się fajnie - rodzina, dom, praca, powołanie. Ale w pewnym momencie dochodzi do kolejnej tragedii spowodowanej przez chorego psychicznie pacjenta. Amadeusz stracił rozum, gdy zobaczył masakrę w swoim domu; wrócę do końca tej historii później, gdyż teraz zająłbym się Batmanem.

Majkel: Proszę cię bardzo.

Chudy: Origin Batmana jest nader podobny - szczęśliwe dzieciństwo, dom, rodzina; tragedia spowodowana przez dwa strzały z pistoletu. Opętany obrazem nietoperza, który ukazał mu się w dzieciństwie w jaskini, też składa przysięgę: chce zwalczyć zło na swiecie. Ale na tym podobieństwa się kończą, bo oto dochodzimy do kresu obu osobowości. Amadeusz przeżywa klęskę, gdy chce unieszkodliwić swój największy lęk, upada gdy poprzez magię i rytuały chce zabić nietoperza, który to nękał jego matkę. A Batman? Pomimo piekła jakie przeszedł w Asylum odniósł zwycięstwo i udowodnił, że nie jest tym, kogo Amadeusz zwalcza.

Majkel: Niestety mylisz się tutaj całkowicie!

Chudy: Czy ma pan coś na obronę swej tezy?

Majkel: Oczywiście! :)

Chudy: Jaka szkoda....

Majkel: Rozmijamy się w momencie gdy twierdzisz, że Batman okazuje się w tym komiksie zwycięzcą; ale żeby to wyjaśnić muszę wrócić do "originu" Amadeusza. W zasadzie wszystko jest tak, jak mówisz: trauma związana z choroba psychiczną matki i brakiem ojca i potem decyzja, czemu poświęcić swoje życie. W tym momencie jednak się mylisz po raz pierwszy. Amadeusz postanowił leczyć obłąkanych żeby im pomóc? Bzdura! oczywiście on tak twierdzi, ale prawda jest taka, że Amadeusz leczy obłąkanych, żeby zwalczyć potworny strach przed nimi. Dodajmy, że z czysto ludzkiego punktu widzenia strach całkowicie racjonalny. Przywołałeś scenę z robakami wypadającymi z ust matki - jedną z najlepszych i najbardziej przerażąjących w tym komiksie. Jezu, czy ktokolwiek, kto tego nie przeżył może sobie wyobrazić, co czuje dziecko w takiej chwili? To trauma, której nie da się wyrzucić z pamięci.

Chudy: Uważasz, ze pacjenci, a nie nietoperz byli jego największą fobią?

Majkel: Nietoperz jest tu tylko pewnym ucieleśnieniem lęku. Nie jest źródłem, a jedynie wizualizacją, symbolem źródła. Tym źródłem jest choroba psychiczna i koszmar który się za nią kryje.

Chudy: No cóż, zgodziłbym sie, że Matka Amadeusza jest przyczyną jego lęku. Mógłbym nawet sprowokować cię twierdzeniem, że Amadeusz choruje na kompleks Edypa.

Majkel: Na pewno, jeśli wychowuje się bez ojca i musi opiekować się swoją matką to jego relacje z matką muszą być zaburzone - nie ma siły.

Chudy: Trudno, by matka była normalna, gdy umiera jej miłość; mało która kobieta wraca do zdrowia psychicznego, gdy umiera jej życiowa miłość... jako kontrargument podam, że Amadeusz chciał zwalczyć Nietoperza, a Batman (zauważ, że nie ma mowy o Wayne'ie) oddaje się temu stworzeniu i tutaj jest cały trik pogrzebany: Morrison ukazuje Batmana jako Bruce'a Wayne'a całkowicie owładniętego obsesją swej krucjaty. Wizja ta jest jeszcze bardziej szalona od tego, co zrobił Miller w "Dark Knight Return".

Majkel: Tak i to dowód mojej tezy, ale pozwól skończyć wątek Amadeusza. A więc Amadeusz fundamentem swojego dzieła (czyli Azylu) uczynił swój potworny strach. On leczy chorych bo się ich boi, nienawidzi ich, brzydzi się nimi. I dlatego właśnie ponosi klęskę, ze strachu nie może wyniknąć nic dobrego. Idea pomagania degeneruje się prędzej czy później, "terapia" staje się coraz bardziej wymyślną torturą - vide przykład Two-Face. A kiedy człowiek poświęca swoje życie czemuś czego tak naprawdę nienawidzi, czeka go tylko samotność i powolne osuwanie się w obłęd. I teraz, jeśli spojrzysz na Batmana wszystko jest dokładnie tak samo! Trauma w dzieciństwie i impulsywna, podświadoma decyzja czemu się poświęcić. Czy Bruce walczy z przestępczością, bo chce czynić dobro i krzewić sprawiedliwość? Bzdura! Walczy z przestępcami, bo się ich boi i ich nienawidzi, Brzydzi się nimi, a ponieważ z nienawiści nie może wyniknąć nic dobrego, krucjata Batmana skazana jest na klęskę. Robi to co robi, płaci za to osamotnieniem, obłąkaniem i strachem, że w każdej chwili może stać się taki sam, jak pensjonariusze Arkham, których nienawidzi.

Chudy: Zgadzam się z tobą, ale muszę powiedzieć tutaj coś bardzo ważnego (chyba najważniejszego). Tutaj znajduje się cała bolączka, słaby punkt "Azylu". Gdyby było tak jak mówisz, to koniec tej historii byłby zupełnie inny. Sądzę, że Cavendish zabiłby wtedy Batmana! Ale stało się inaczej z prostego powodu: Morrison pokazuje Batmana (mimo sceny ze szkłem i gry psychologicznej z panią doktor) jako superbohatera. Koniec psuje cała historię, gdyż Mroczny Rycerz jest ukazany jako nadczłowiek. Taki Amadeusz, Joker, Cavendish... to jedynie podupadłe anioły, nie potrafiące poradzić sobie ze swoją obsesją. Batman radzi sobie, bo jest superbohaterem, a głupia zasada mówi: cokolwiek się stanie, dobro i tak zwycięża. Poprzez takie rozwiązanie "Arkham Asylum" dużo traci, gdyż pod koniec ma sie wrażenie schematyczności i rozczarowania. Satysfakcja z czytania byłaby o wiele większa, gdyby Gacek zginął.

Majkel: No właśnie tu się znowu nie zgadzamy. Twiedzisz, że Batman tu jest bohaterem? A scena w której łamie komuś nogę bez mrugnięcia okiem? Tak postępuje superbohater?

Chudy: Nie, twierdzę, że Batman jest tutaj fundamentem, którego nie można w żaden sposób zniszczyć, pomimo bólu jaki zadają mu inni. To jest właśnie najbardziej niepotrzebna cecha, jaką się nadaje herosowi. Dopiero Moore w "Strażnikach" to zrozumiał, a potem Bendis w "Alias".

Majkel: Ale właśnie. Batman nie jest tu suprbohaterem, jest ideą, która się zdegenerowała, bo wynikała ze złych pobudek. Dlatego Batman wcale tu nie wygrywa: ma świadomość, że tak naprawdę powinien zostać za kratami Arkham, razem z innymi.

Chudy: Nawet sam się do tego przyznaje, pod koniec. Pozwól, że zacytuję: "Arkham was right: Somethimes it's only madness that makes us what we are". Przyznaje się w tej chwili, że szaleństwo go owładnęło i kieruje jego życiem. Ale w odróżnieniu od Jokera, Two-Face'a czy nawet Amadeusza, on to rozumie i nie próbuje wymigać się od prawdy.

Majkel: W tym momencie to przyznaje, ale obłęd kieruje nim od zawsze, od kiedy zginęli jego rodzice. Na jego oczach i z jego winy.

Chudy: A Amadeusza nie? Joker i Two-Face to już zupełnie inna historia, bo ich szaleństwo było spowodowane przez czynniki trzecie. Aczkolwiek można jeszcze na siłę wrzucić tu Harveya, w końcu był katowany przez ojca.

Majkel: W ogóle wątek poczucia winy jest tu bardzo ważny. Bardzo charakterystyczne dla dzieci jest to, że często obwiniają się o chorobę swoich rodziców. Obwiniają się za krzywdę, która spotyka rodziców, obwiniają się nawet za to, że rodzice krzywdzą się nawzajem.

Chudy: Czy zmierzasz do tego, że u głównych postaci poziom emocjonalny ograniczył się do wieku dziecięcego?

Majkel: Nie, zmierzam do tego, że bohaterowie "Arkham Asylum" naznaczeni zostali obłędem już w dzieciństwie; wszystko co było dalej, to już tylko konsekwencje. To ważna cecha odróżniajaca Batmana od innych superbohaterów: jeśli się nie mylę, w zdecydowanej większości przypadków punkt krytyczny następuje w okresie dorosłości, względnie dojrzewania (Spideman, Punisher, Hulk, Fantastic Four żeby nie szukać daleko). U Batmana moment krytyczny następuje w dzieciństwie, wtedy gdy kształtuje się osobowość człowieka. Dlatego Batman jest inny, a motywy jego działań znacznie bardziej złożone.

Chudy: Niedługo to może się zmienić za sprawą Kietha w miniserii "Secrets".

Majkel: Chciałbym jeszcze powiedzieć tutaj o jednej rzeczy, która mnie fascynuje w "Arkham Asylum". Otóż po raz pierwszy przeczytałem tek komiks jakieś 7 lat temu, byłem wtedy na studiach. Moja koleżanka z roku pisała pracę magisterską o szpitalach psychiatrycznych...

Chudy: Masz fajne koleżanki... :>

Majkel: ...i kiedy tak dyskutowaliśmy na ten temat uderzyło mnie to, jak trafnie Morrison zobrazował taki szpital. To znaczy sam obraz szpitala w "Arkham Asylum" nie wychodzi poza jakiś, powielany wielokrotnie w kulturze masowej, stereotyp (notabene całkowicie fałszywy) ale spod tego stereotypu wyłania się obraz instytucji która ma pomagać, leczyć a zamiast tego niszczy swoich pacjentów. Oczywiście przegięciem byłoby twierdzić, że Morrison ukrył w tym komiksie jakąś zakamuflowaną krytykę szpitali psychiatrycznych jako takich, ale zadziwiające jest dla mnie, jak intuicyjnie wyczuł pewne rzeczy. Przyjrzyjmy sie faktom: wszystkie badania pokazują, że szpitale psychiatryczne nie pomagają w dochodzeniu do psychicznego zdrowia. A wręcz przeszkadzają, bo pacjentów niszczy nuda, całkowita bierność, źle dobrane leki, że o zakazanych już obecnie elektrowstrząsach i lobotomiach nie wspomnę.

Chudy: No tak, ale zaznaczmy, że Morrison lubi ten temat. Ile to razy Grant w swoich komiksach powielał tematy psychozy, czy to spowodowanej przez wydarzenia z lat dziecinnych, czy to przez narkotyki czy inne używki? Ale to od "Arkham Asylum" rozpoczęła się jakby jego podróż, podczas której próbuje wniknąć do umysłu chorego człowieka.

Majkel: Ale mi chodzi o pokazanie nie tyle świata osób chorych psychicznie, ile ukazanie szpitala - instytucji, która ma im pomóc. Np. nagminne w szpitalach psychiatrycznych jest faszerowanie pacjentów lekami, podczas gdy w wielu przypadkach leki powinny stanowić jedynie wsparcie dla psychoterapii.

Chudy: To nie jest nic nowego, owe nielegalne metody (elektrowstrząsy i lobotomie) są używane i to częściej niż się zdaje. Poza tym pokazał to kiedyś Milos Forman w klasycznym filmie "Lot nad kukułczym gniazdem" [i Ken Kesey w powieści - przyp. xionc], z którego Morrison czerpał natchnienie.

Majkel: Tak, to bardzo dobre nawiązanie, tylko że w "Arkham Asylum" szpital przeraża znacznie bardziej niż w "Locie...".

Chudy: No tak, gdyż mamy tam prawdziwych popaprańców nie mających żadnych zahamowań.

Majkel: Weźmy genialny motyw z Two-Face.

Chudy: Tak, w scenie z kartami tarota. Widać bezsilność lekarzy, którzy na siłę próbują wyleczyć pacjenta, a przecież nie o to tutaj chodzi - pacjent sam musi tego chcieć.

Majkel: Właśnie! Leczą go, ale bez sensu, bez refleksji, bez świadomości że niszczą tego człowieka.

Chudy: Ba, nawet Batmana nazwałbym lepszym lekarzem. On pomaga Harvey'owi bardziej, oddając mu na końcu komiksu monetę.

Majkel: Bo Batman patrzy przez pryzmat zdrowego rozsądku. Nie jest zaślepiony naukowymi koncepcjami oderwanymi od rzeczywistości.

Chudy: Ja sądze raczej, iż zaślepienie w tym komiksie polega bardziej na tym, że lekarze składali przysięgę Hipokratesa. Myślę, że w tej przysiędze jest zawarte całe zaślepienie, przecież te wszystkie koncepcje leczenia wyszły właśnie z tej starożytnej mowy greckiego filozofa.

Majkel: A ja sądzę, że są ślepi, bo za bardzo ufają swojej wiedzy i nowatorskim pomysłom, zamiast patrzeć na dobro pacjenta. W każym razie w krajach zachodnich jest już koncepcja, żeby odchodzić od szpitali psychiatrycznych na rzecz otwartych czy półotwartych domów. Obecna generacja leków psychiatrycznych, dobrze dobranych, pozwala wielu tym osobom zupełnie normalnie żyć. W szpitalach czeka ich tylko obezwładniający marazm, nuda i zniechęcenie.

Chudy: Dochodzimy więc do tego, że Zachód uczy się czegoś z filmów i nie próżnuje. Ale chciałbym dojść teraz do pewnej tezy: uważam, że "Arkham Asylum" mógł rozpocząć ciekawy okres w historii Mrocznego Rycerza - opowieści o wariatach. Moim zdaniem nie wykorzystano tego odpowiednio; nie chodzi mi o to, żeby całe uniwersum Bata przetransportować do Vertigo, ale przecież mogło się pojawić więcej takich historii jak "Hot House", "Legend of the dark-mite" czy "Idiota". Tymczasem jedynie część scenarzystów skorzystała z tej okazji, ograniczona najwidoczniej edytorami, który obawiali się o gotówkę. Uważam, że Morrison trafił w temat, który jak ulal pasuje do komiksów o Nietoperzu.

Majkel: Tak, zgadzam się zdecydowanie. "Arkham Asylum" pokazał coś nowego, otworzył przed twórcami zupełnie nowe obszary artystycznej kreacji. Względy czysto komercyjne sprawiły ze niewielu poszło tym tropem. Dodam tylko, że gdybym to ja został stałym scenarzystą serii o Batmanie, to uczyniłbym z niego oderwanego od rzeczywistości szaleńca, który żyje we własnym świecie nie rozumiejąc, że jego postępowanie kłóci się z elementarnymi zasadami porządku społecznego. Bo też powiedzmy sobie wprost: z psychologicznego punktu widzenia każdy normalny człowiek okupiłby taką drogę życiową psychiczną chorobą. Tyle, że za takie pomysły szefowie DC wywaliliby mnie na zbity pysk po dwóch numerach...

Chudy: Brakuje właśnie ostatnio takich depresyjnych historii. Zakończenie "Arkham Asylum", pomimo zwycięstwa Batmana, napawa pesymizmem. Czytelnik myśli, iż Batman udowodnił, że jest zdrowy, ale mamy na końcu Jokera, który ostrzega nas: krucjator może zwątpić po nieudanej misji, a koszmar prędzej czy później powróci. Nawet Moore nie jest tak ostry w "Killing Joke".

Majkel: No i jeszcze ostatnia scena! Jeśli ją dobrze rozumiem, to Batman wychodzi cało tylko dlatego, że Two-Face miał akurat taki kaprys!

Chudy: Właśnie to jest dla mnie ten fabularny mankament: dlaczego Batman ma zawsze niewyobrażalne szczęście? Ile to razy wychodził cało z opresji w ostatniej chwili. Ba, McKean nawet piorun narysował, aby uwidocznić namaszczenie Batmana. Dar od siły wyższej?

Majkel: Ale czy nie sądzisz, że to jest właściwie porażka Nietoperza? Ocalał nie dlatego, że jest bohaterem, że jest odważny, silny, mądry i że działa w słusznej sprawie. Nie - jest taki sam jak jego przeciwnicy i tak naprawdę zdany jest tylko na ich łaskę. Dla mnie właśnie taki finał odziera Batmana z płaszcza superbohaterstwa, pokazuje, że jest on tylko marionetką w rękach losu (przeciwników? bogów?)

Chudy: Raczej chyba męczennikiem z wyboru. W końcu to jego decyzją było przywdzianie stroju Nietoperza. Nikt go o to nie prosił. A w scenie z oddaniem monety Batman przypomina mi niemal Jezusa, który oddaje siebie w ręce rzymskich legionistów. Coś w tym jest, że Batman pokazuje swoją.... hmmm... miłość do chorych psychicznie przebierańców? No bo po co ich wsadza do Arkham? Wiem, że są psychicznie chorzy, i że tak ich osądzać nie można, ale nie zauważasz tutaj elementu troski?

Majkel: No nie, chyba nie twierdzisz ze Batman pakuje ich tam bo ich kocha?!

Chudy: Z jednej strony nie, ale z drugiej... kim byłby Batman bez nich? Dwa przeciwne ładunki elektryczne przyciągające się do siebie...

Majkel: Ja widzę to inaczej. Azyl to wysypisko, na które zrzuca się ludzkie śmieci, z którymi nie wiadomo co zrobić. Tam są zamknięci, można o nich nie myśleć, udawać że ich nie ma.

Chudy: Każdy szpital dla wariatów jest takim koszem na śmieci.

Majkel: Właśnie chciałem to powiedzieć! Zadziwiająco często do szpitala psychiatrycznego trafiają osoby zupełnie zdrowe, których np. rodzina chce się po prostu pozbyć, wyrzucić.

Chudy: Albo osoby nie pasujące do otoczenia, robiące rzeczy, które nie podobają się innym. Mają często nowatorskie pomysły, ale ludziom to nie odpowiada.

Majkel: To kolejny dowód na to, co powiedziałem wcześniej: że Morrison pokazał - co prawda w bardzo krzywym zwierciadle - ale jednak rzeczywisty problem takich szpitali.

Chudy: I niebezpieczeństwo dla ludzi tam pracujących.

Majkel: Ale też trzeba być na to przygotowanym, żeby naprawdę pomagać tym ludziom.

Chudy: Popatrz na panią doktor, czy ona wróci kiedyś do normalności po zabiciu cavendisha?

Majkel: Nie sądzę, ale czy sama już nie popadła w chorobę wcześniej?

Chudy: Obsesja na punkcie wyleczenia pacjentów? Metafora współczesnych lekarzy psychiatrów? Nieeeeee. Cavendish jest takim odbiciem. Wierzył aż za bardzo i pozwolił na przeobrażenie. Typowy przykład upadłego człowieka, który wierząc we własne ideały stoczył się.

Majkel: Ale trzeba pamiętać, że twórcą tego całego potwora o nazwie "Azyl Arkham" jest Amadeusz Arkham. Jak mówiłem poprzednio, to jego błąd zniszczył całą ideę. Chcąc pomagać obłąkanym bał się ich i nienawidził. To grzech pierworodny, który kładzie się cieniem na wszystkich pracowników Arkham i na sam szpital.

Chudy: Dochodzimy więc do pewnego porozumienia. Azyl to opowieść o upadku idei, która niczym wieża Babel miała prowadzić do Boga, a jednak marzenia przerosły architektów

Majkel: Otóż to. I w zasadzie motto tego komiksu mógły napisać mistrz Yoda: "nie możesz bać się swoich pacjentów, bo strach prowadzi do nienawiści, a nienawiść wiedzie na mroczną stronę mocy" ;) Kiedy pierwszy raz czytałem ten komiks ta właśnie myśl była dla mnie jak objawienie. Dla mnie jako psychologa to coś więcej niż wskazówka; to prawdziwe memento.

Chudy: Pomimo, iż jestem wielbicielem romantyzmu, muszę przyznać, że psychologia to nauka z góry skazana na porażkę. To ludzki agnostycyzm, nigdy nie da się w pełni wytłumaczyć, dlaczego człowiek staje się szalony i jak z tego szaleństwa go wyleczyć. Tak jak nie da się udowodnić, że Bóg istnieje.

Majkel: Oczywiście jako reprezentant psychologii nie mogę się z tobą zgodzić. Ale to chyba temat na inną kłótnię :)

Chudy: Właśnie.

Majkel: Ale masz rację w tym sensie, że psychologowie często przeceniają znaczenie różnych symboli czy wydarzeń. Zamiast szukać najbardziej oczywistych wyjasnień grzebią w człowieku bez sensu. I tu znowu "Arkham Asylum" jest świetną ilustracją, pokazuje psychologów i psychiatrów, którzy tak się zapamiętali w rozszyfrowywaniu symboli, że kompletnie stracili kontakt z rzeczywistoscią.

Chudy: W ogóle jednym z silnych atutów hsitorii o Batmanie jest ośmieszanie największych wad współczesnego świata.

Majkel: Nic nie mówimy o rysunkach?

Chudy: Po co mówić o czymś, co jest genialne i mówi samo za siebie? :) A na poważnie, by mówić o wartości rysunków trzeba najpierw powiedzieć parę słów o "Arkham Asylum" zanim McKean wziął się do roboty. Otóż okazuje się, że Morrison chciał zrobić opowieść trochę bardziej łagodną. Wyobraź sobie, że miał być... Robin.

Majkel: Na szczęście go nie ma.

Chudy: Gdyby nie McKean "Arkham Asylum" straciłby przynajmiej 45% z tego, czym jest. McKean nadał opowieści mroku, alegoryczności, tajemniczości. Gdyby nie on wyczytanie wszystkich symboli w komiksie nie byłoby takie trudne.

Majkel: A propos, czy nie wydaje ci się, że ten komiks został przeładowany graficznymi symbolami?

Chudy: Gdy Joker otwierał drzwi do Azylu na samym początku, miałem uczucie zawrotu głowy. McKean chyba napił się za dużo kawy wtedy ;)

Majkel: Początkowo myślałem że McKean po prostu przesadził, ale teraz sądzę, że to świadomy zabieg potęgujący ogólne wrażenie paranoi.

Chudy: Esencja domu wariatów? Dom niechcianych pomysłów?

Majkel: Raczej dosłowna ilustracja tego o czym pisałem przed chwilą - że personel Arkham stracił kompletnie kontakt z rzeczywistością zatapiając się w niekończących interpretacjach nic nie znaczących, tak naprawdę, symboli. Zajmują się swoimi urojeniami zamiast pacjentami.

Chudy: McKean używa w "Arkham Asylum" specyficznej dla siebie techniki. Robi z komiksu mozaikę, dzięki czemu mamy wrażenie, że komiks jest czasami snem. W ogóle często nie mamy tu pewności, czy dany moment to sen czy jawa, czasem jedynie kolory sprawiają, że jesteśmy w stanie to ocenić.

Majkel: W ogóle, niesamowita jest ilość technik plastycznych wykorzystanych w tym komiksie.

Chudy: Tak, aczkolwiek nie zauważyłem scratchboardu. Zakochałem się w tej metodzie, gdy ujrzałem prace Leśmiana i Otta.

Majkel: No, ba

Chudy: W ogóle scratchboard zrobiłby furorę w Batmanie. A wracając do tematu, z dzisiejszej perspektywy najbardziej chyba zadziwiające w "Arkham Asylum" jest to, że McKean zrobił takie ilustracje bez użycia komputera.

Majkel: Słusznie, dziś już chyba rzecz nie do pomyślenia.

Chudy: W każdym bądź razie argumenty, moje i twoje, nie są na pewno w stanie opisać w pełni "Arkham Asylum". Za każdym razem, gdy czytam ten komiks mam wrażenie, że odkrywam w nim coś nowego. Trzeba mieć naprawdę dużą wiedzę, aby odnaleźć wszystkie motywy i symbole, które ukryli autorzy. Oby komuś się udało to wielkie przedsięwzięcie.

Majkel: Niezła puenta... No to jesteśmy zgodni jak nigdy!