Vagabond 4

Trochę żal, że amerykańskie komiksy schodzą na dalszy plan, nawet u takiego wydawcy jak Mandragora - w końcu od nich zaczynała. Nie wiem kiedy uświadczymy kolejne tomy "Transmetropolitan", "100 Naboi", że o "Hitmanie" nie wspomnę. Mamy za to sporo zeszytowego komiksu niezbyt wymagającego i cieszącego podczas czytania oraz coraz więcej mang. Dosyć jednorodnych tematycznie, ale różniących się konwencją. Trochę mnie to mierzi, ale dopóki czyta się przyjemnie, nie ma co narzekać. Recenzja ta dotyczy właśnie mangi, którą czyta się bardzo przyjemnie.

Wydarzenia ostatniego tomu "Vagabonda" - głównie spalenie szkoły Yoshioka - będą miały swoje konsekwencje, które dosięgną także Takezo. On sam zaś zupełnie nieświadom faktu, że krąg ścigających go osób, pragnących zemsty, powiększył się, wyrusza w podróż po kraju. Nie jest to oczywiście tułaczka bezcelowa, ale mająca pomóc mu stać się silniejszym. Inne postaci występujące we wcześniejszych tomikach także będą miały kilka stron dla siebie.

Mnie osobiście najbardziej ucieszył powrót mnicha Takuana, który do pewnego etapu towarzyszył będzie bohaterowi, starając się czegoś go nauczyć. Musashi niepotrzebujący mistrza, arogancki, starszy niż wtedy, kiedy pierwszy raz go poznaliśmy, zbierze owoce tego spotkania. Takuan zaś, czy to z dobroci serca, czy z jakiejś wrodzonej złośliwości pragnie młokosa (nie wiekiem, ale zdobytym doświadczeniem życiowym) czegoś nauczyć - robiąc to na swój pokrętny sposób. Opowiada o Otsu, rzucając strzępami informacji raz po raz i wyprowadzając tym Miyamoto z równowagi, powoli uświadamiając mu, że co najmniej tęskni i brakuje mu tej dziewczyny... a może nawet kocha ją. Takuan temperujący, prowokujący, podpuszczający, lekko manipulujący uderza w te miejsca serca i umysłu Takezo, których nie potrafi on zrozumieć, ogarnąć. Do których boi się przyznać. Fragmenty te czyta się wyśmienicie. Śmiech, głupstwa, żarty i okraszone mądrością kogoś, kto lepiej rozumie świat.

Nie tylko ten jeden mnich stąpa po świecie. Przekonamy się o tym w dalszej części mangi, w drodze do świątyni Hozoin. Niepozorny starzec wypowie słowa, których nowy towarzysz bohatera nie zrozumie. Nie zrozumie ich również on sam, ale zastanowią go na tyle, że postanowi wrócić i zapytać staruszka o to, co powiedział wcześniej.

Gdzieś tam między tym wszystkim inne postaci przemieszczają się, podążają, szukają swoich dróg. Krzyżują je ze ścieżkami innych, doświadczają złożoność i trudu życia, zdobywają doświadczenie. Miła odskocznia od Takezo. Przecież zawsze dobre jest wiedzieć, co się dzieje u starych znajomych. A dzieje się sporo. Pozostaje tylko czekać na zbliżający się małymi krokami punkt kulminacyjny, w którym ścieżki obrane przez bohaterów tej opowieści w końcu się przetną. To jednak, jak mi się wydaje, odległa przyszłość, niemniej wszystkie pionki są w ciągłym, nieustannym ruchu. Żaden nie pozostaje bezczynny. Dodatkowo, każdy ma swój niepowtarzalny charakter.

Nie obędzie się także bez pojedynków, które są integralną częścią tej opowieści. Pojedynek w świątyni Hozoin zasługuje na uwagę, a to z tego względu, że pokazuje bardzo ładne i zaskakujące przejście, od czegoś na poły zabawnego, od zabawy raczej (chociaż oczywiście prestiżowej i nie pozbawionej konsekwencji) do krwi, strachu i śmierci. Kto jednak będzie walczył, z kim i dlaczego? Nie powiem, przeczytajcie.

Co mnie intryguje i wciąga w "Vagabondzie"? W każdej szkole, mieścinie, mamy ludzi konwencjonalnych, konformistów, którzy nie są sobą, zatracają się w kilku odczuciach, które przejmują nad nimi kontrolę. Gubią gdzieś siebie. Wazeliniarze, akceptujący bez większej refleksji przedstawiane im zasady - bo tak trzeba. Wszędzie jednak, i to o nich jest ta opowieść, znajdują się indywidualiści, którzy szukają siebie, mają wysoko postawiony, czasem wydawało by się, że nawet wykraczający poza możliwości człowieka, cel. Może robią to w niewłaściwy, bulwersujący, głupi i naiwny sposób, ale to właśnie im wszelcy mistrzowie, mnisi starają się pomóc, to w nich zauważają potencjał, to ich karcą, poddają najcięższym próbom. W tym tomiku jest taka scena, kiedy jakiś członek świątyni Hozoin klęczy przy innym, który stracił w pojedynku obie ręce i wypytuje go, chcąc wybadać co czuł, co myślał. Okaleczony mówi, że w pewnym momencie zauważył swoje ręce unoszące się w powietrze. Dość przykre wydawało by się, tym bardziej zaskakuje reakcja wypytującego, który nie popada w zadumę, nie popada we współczucie, tylko zafascynowany pyta : "i co dalej? co jeszcze?" - jak gdyby tragedia współtowarzysza nic dla niego nie znaczyła, jakby liczyło się tylko to, że w ich świątyni pojawił się przeciwnik wart uwagi, niesamowicie utalentowany, godny pojedynku. Właśnie takie postaci jak ten młodzieniec, który ma cel, klęczący przy kalece, strasznie mi się podobają i przypadają do gustu. To oni, podparci tymi, którzy posiedli już godną podziwu mądrość (jak np. Takuan), są trzonem tej opowieści. Dla nich, dla walki o siebie, dla przyglądania się ich poszukiwaniom i odkrywaniu, a później akceptowaniu lub odrzucaniu siebie warto poczytać "Vagabonda".

Nie można oczywiście zapomnieć o wyśmienitych, ciekawych i zaskakujących pojedynkach, całej rzeczy pomniejszych zdarzeń i bardzo dobrym rysunku. Szczegółowy, staranny, spokojny albo dynamiczny - zależnie od sytuacji. Takehiko Inoue naprawdę potrafi rysować i pisać, tego nikt mu nie zabierze. Możemy jedynie czerpać z tego co ten pan tworzy świetnie się przy tym bawiąc. Przyglądać się postaciom, o odmiennych, intrygujących charakterach, pięknym kadrom przedstawiającym przyrodę, uśmiechać się widząc Takezo obcinającego Takuanowi włosy pośród spadających płatków wiśni, niesionych lekkim wiatrem (początek tomu) - świat ogarnięty przez spokój i ciszę, pozwala odpocząć i odetchnąć. Zatrzyma się, a chwilę później ruszy dalej. Takich momentów będzie jeszcze kilka. Łapcie je i korzystajcie.

Na koniec z żalem musze przyznać, że "Vagabond" nie jest arcydziełem... jest po prostu bardzo, bardzo dobrą mangą, od której ciężko się oderwać. Brak iskierki geniuszu nie powinien zupełnie nikomu przeszkadzać. To jeden z ambitniejszych tytułów na polskim rynku w tej tematyce.

Adrian "ffreak" Grabiński


"Vagabond" tom 4
Scenariusz: Takehiko Inoue
Rysunki: Takehiko Inoue
Wydawnictwo: Mandragora
Data wydania: 03.2006
Wydawca oryginału: Kodansha
Liczba stron: 240
Format: 130x180 mm
Oprawa: miękka z obwolutą
Druk: czarno-biały + kolor
Dystrybucja: salony prasowe
Cena: 19,90 zł

Inne opinie:
Wszystko się zgadza - Vagabond jest teraz moją ulubioną serią japońską jaka się ukazuje nad Wisłą, ten tom nie odstaje od poprzednich, czyta się go wyśmienicie. Grafika właśnie taka, jakiej wymaga fabularyzowana biografia mistrza miecza - agresywna, dynamiczna i czytelna. No i muszę zaznaczyć, że Mandragora zaczynała jednak od polskiego komiksu.

xionc