Exit

Na wydawnictwo pokroju Exit warto było czekać, zbierać pieniądze, męczyć wydawcę kiedy i czemu tak późno. Takie komiksy, jak ten autorski zbiorek Thomasa Otta, ukazują się u nas niezwykle rzadko, żeby nie napisać, iż jest to wręcz towar deficytowy. Dzieje się tak, ponieważ rynek szeroko pojętego komiksu offowego mimo stałej, wiernej liczbie odbiorców, traktowany jest przez większość wydawców wciąż po macoszemu. Do tej pory w tejże materii prym wiódł, i wiedzie z powodzeniem zresztą do tej pory, krakowski Post. Fani komiksu alternatywnego (snobistyczne to trochę, ale cóż zrobić) zostali na przestrzeni ostatnich miesięcy podwójnie błogosławieni. A stało się to za sprawą powoli zmieniającej profil z polskich punkowo-undergroundowych pozycji Kultury Gniewu, która prócz niżej przedstawionego albumu wydała jeszcze znakomite Pixy oraz Deszcz. Do nich dołączył przebojem Timof. "Enfant terrible" komiksowego fandomu wystartował z "Blakim", zapowiadając przy tym chęć poszerzenia oferty wydawniczej o komiksy obcojęzyczne. Mojej skromnej osobie nie pozostaje nic innego, jak tylko zacierać ręce z zajawki wywołanej zaistniałą sytuacją, wierząc, że niedługo będę mógł zapomnieć o adresach sklepów internetowych zza oceanu. Jak to mawia pewien mój ziomek: dużo dobrego.

Słowo o autorze. Urodzony w Zurychu, Thomas Ott to istny człowiek - orkiestra. W kręgu jego zainteresowań znajdziemy tworzenie animacji, karykatur, grafik czy udzielanie się wokalnie w zespole The Playboys, gdzie także akompaniuje na gitarze. W ogóle Szwajcara mocno trzymają się inspiracje muzyczne, gdyż wśród jego natchnień można znaleźć właściwie wyłącznie kapele (taken from his official website). Tu zaś panuje pełen synkretyzm, bo obok tuzów amerykańskiego podziemia, czyli Dinosaur Jr., albo niemieckich indie-elektro pejzażystów z Notwist, znajdziemy raczej niskich lotów headbangerów z Sepultury czy rzeźników z White Zombie. Do tego dochodzą serialowe oddziaływania w stylu "Tales from the Crypt" czy "Weird science" ("Dziewczyna z komputera", ktoś to pamięta jeszcze?) oraz zamiłowanie do horrorów raczej C-klasowych i niżej. Zestaw wydawałoby się raczej toksyczny, nie sprzyjający wykrzesywaniu komiksowych diamentów. Otóż jak fajnie jest się czasem mylić.

Słowo o wydaniu. Albo nawet dwa słowa. Jest zajebiste. Udało się po raz pierwszy chyba zaprezentować komiks w czerni i bieli na takim papierze, który nie tylko sprawia miłe dotykowe wrażenia, znajome z obcowania z kredą, ale także zadbać o pozbawienie klasycznych dla tak wydawanych komiksów wad. Jako, że Exit jest albumem czarno białym, z dość mocnym naciskiem położonym na czerń właśnie, wydawca wraz z drukarnią zadbali o to, by kontakt z kartkami nie kończył się nieestetycznymi odciskami palców na stronach, pokrywając każdą specjalnym lakierem. Tak też tomik nam się nie przyklei do sąsiadów na półce, nie będzie nosił papilarnych znamion używania, o profesjonalnym zszyciu całości wspominać w zasadzie nie trzeba, bo do tego Holcman i spółka zdążyli już nas przyzwyczaić. Efekt końcowy jest świetny, zaspokajający potrzeby każdego estety nieznanymi dotąd wrażeniami z pogranicza fetyszu. Do tego dochodzi pewien ciekawy "błąd" drukarni (w zasadzie do usunięcia poprzez przetarcie szmatką strony, tylko po co?) który sprawił, że mikroskopijne ścinki papieru osiadły na papierze, uwidaczniając się jako małe, siwe opiłki, przywołujące na myśl charakterystyczne celuloidowe skazy starych filmów niemego kina.

Bo dzieło Otta nie ma praktycznie tekstu w klasycznym ujęciu, znanym z dymków i dialogów weń zawartych. Niekiedy tylko (dwukrotnie, dla ścisłości) znajdziemy oszczędną narrację pod ilustracjami, zdanie, dwa, które wspomagają ilustracyjny kunszt szwajcara. To, co pozostaje, to czysta wizualizacyjna struktura, w której porusza się z giętkością i wprawą prymusa zuryskiej szkole filmowej. Nie pozostawia przy tym zbyt szerokiej swobody interpretacyjnej. Wszystko jest owszem, często dość przewrotne, jednak dosłowne w swej wymowie. Siłą rzeczy przyciąga uwagę graficzny majstersztyk autora. A ten daje nam powody do podniet, operując grafiką niepokojącą, niesamowicie przy tym plastycznie, korzystając wielokrotnie z emocjonalnie naładowanych, godardowskich close up'ów, budując nań specyficzny klimat miniatur. W kresce Otta można doszukiwać się influencji Crumba czy grafik Brunona Schulza. Efektywność mocy odbioru zawdzięcza technice scratchboardu, wydrapując na czarnej powierzchni kartki sugestywne, graficznie perfekcyjne rzuty (o tej formie i decyzji o jej wyborze można poczytać w wywiadzie zawartym na końcu albumu - rzecz mała, a cieszy).

Pomysły Otta to swoisty grand guignol, przekrój poprzez szereg inspiracji i osobliwości. Szwajcar w zasadzie nie podejmuje żadnych nowych tematów, nie stawia się w roli innowatora czy moralisty. Siłę jego prac stanowi mistrzowskie przetwarzanie, nawiązywanie i poruszanie się pomiędzy motywami, które czerpie z najlepszych. Historie te to czysta literatura wrośnięta w filmowe kanony, Ott zaś, na każdym kroku popisuje się opanowaniem misternej żonglerki języka komiksu, na który przełożył wszystkie swoje inspiracje. Mamy więc kadry żywcem wyjęte z dzieł Hitchcocka w "The Millionares", opowiadaniu fabularnie czerpiącym z klasyki kryminału noire Chandlera. Jest historia z motywem wziętym niczym z "Dnia świstaka" w "Goodbye". "The job" z kolei, porusza się pomiędzy specyficznym kiczem filmów sci-fi Carpentera, a psychodelicznymi projekcjami Kindreda Dicka. Opowiadanie "Wrinkled tragedy" to oczywista inspiracja motywami serialu ze znanego fanom horroru Krypt Keeperem. "Breakdown" zaś ewokuje znany homerowski motyw z Odysei, "10 ways to kill your husband" natomiast mogłoby powstać z kolaboracji Crumba z Vonnegutem. Wszystkie te, jak i inne historie, są niezwykle spójne narracyjnie, co sprawia, że brak dymków jest właściwie nieodczuwalny. Kartkując, nieśpiesznie przechodząc z jednego opowiadania ku następnemu, starałem się objąć mnogość odniesień zatopionych misternie w tym graficznym bursztynie. Et in Arcadia ego. Istne śniadanie mistrzów.

Jak dotąd Exit wśród komiksów wydanych w tym roku znajduje się na najwyższym stopniu podium. Wydaje się być trochę anachroniczna taka sportowa systematyka, ale jeśli nikogo nie przekonały te kilogramy cukru w akapitach powyżej, to może taka wykładnia skłoni go do zakupu. Bo nieczęsto z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że naprawdę warto wyłożyć te niecałe 40 zł. Cena właściwie przy tak dobrym komiksie nie powinna odgrywać większej roli, ale została ustalona na takim pułapie, że Exit jest osiągalny właściwie dla każdego. Przewaga jakościowa zarówno pod względem wydania jak i treści nie powinna zostawiać większych wątpliwości. Kultura Gniewu wytyczyła sobie śmiały szlak i jeśli będzie konsekwentnie nim podążać, to nie pozostaje nic innego jak tylko zawołać mazel tov! i liczyć na więcej pozycji z tej trochę wyższej półki, dla tych, co nosem kręcą i marudzą trochę częściej. No i czekać na kolejne komiksy Thomasa Otta, które są zapowiedziane jeszcze na to półrocze. Ostatnia strona bowiem to zwiastun "Cinema Panopticum". Cieszycie się?

Suchy

Zakup w