Paweł Timofiejuk

Komiksowa rzeźnia Pana T,
czyli marudzenie...

... o nijakich idiotach

Do walnięcia tego felietonu natchnęło mnie dzieło pana Jarosława C. z toruńskiej Gazety Wybiórczej (13 kwietnia br.). No więc, jak dowiadujemy się z artykułu, cnotliwy pan redaktor trafił na niezwykłą sensację, wręcz archeologiczną - komiks! A jak już natrafił to nie mógł zaprzestać bić piany i musiał się popisać swoim stereotypowym i ograniczonym widzeniem tego medium.

Już na starcie podzielił się z publiką podnoszącym ciśnienie złamaniem niezbywalnej prawdy, czyli tym, że w komiksie można natknąć się na coś więcej niż na proste historyjki dla dzieci. Przecież panie w szkółce niedzielnej, koledzy, rodzice, sekretarz gminny partii i wszyscy inni od zarania powtarzali, że komiksy to coś dla dzieci. A tu patrzcie, jakieś wydawnictwo lektur szkolnych śmie nas straszyć takim straszydłem dla starszych czytelników. To odkrycie pozwoliło panu redaktorowi podzielić się spostrzeżeniami co też daje się dzieciom do czytania i z lubością przeklepał część komiksu do swojego artykułu - tak dużo, żeby można było większą kaskę zgarnąć w redakcji.

Pal licho pana redaktora, szukanie taniej sensacji to jego zawód. Przyjrzyjmy się lepiej nauczycielom. Pani od wuefu kupująca komiks w hurtowni i zganianie całej winy na hurtowników, którzy zachwalali taki towar. W ten sposób najlepiej wytłumaczyć własną indolencję i stereotypowe myślenie - zganiając na innych. A wystarczyło się przyznać, że nauczyciele w swoim powtarzaniu, że komiks jest dla dzieci, sami zapędzają się w kozi róg i doprowadzają do sytuacji, w której we własnym działaniu kierują się tym samym myśleniem. Pani nauczycielka z premedytacją kupiła komiks dla dzieci, bo przecież komiks to coś dla dzieci. Pewnie nawet nie sprawdziła co jest w środku, tkwiąc w swoim ograniczonym przekonaniu. Przecież nad niezbywalnymi prawdami nawet pochylić się nie warto, a co nawet zamachać nogami (można to oczywiście wytłumaczyć "mnóstwem pracy" - ha, ha, ha!). Jeszcze bym zapomniał o jednym ważnym aspekcie zakupu tego komiksu, który w hurtowniach można dostać za 2 zł, czyli o skąpstwie naszego systemu edukacji, który nie pozwolił na wyższy wydatek na coś tak błahego jak komiks - vide Tytus kosztujący co najmniej 4 razy więcej.

No i oczywiście ograniczeni rodzice, którzy przecież najlepiej wiedzą, że w komiksach nie ma prawa pojawiać się seks, zbrodnia i inne takie. Ma być sielanka, aby gimnazjalista nie doznał takiego uszczerbku na psychice jak po oglądaniu filmów serwowanych w TV, bluzgów rzucanych przed kolegów pod blokiem, bełkotu kapel hip-hopowych, których zapewne nieustannie słucha. Bo przecież komiks nie ma prawa być pełną dziedziną sztuki! On jest dla dzieci!

No i nieszczęsny wydawca, któremu ten Alvin Norge tak wadził, że nie tylko nie skończył serii, ale postanowił pozbyć się jej za bezcen, bo nie taki dobry ten interes na komiksach, jakby wskazywały nakłady Tytusów, Kajków i innych rarytasów z PRL-u. Wydawca, który aż do końca wierzył w niezbywalną prawdę, że komiks to coś dla dzieci i nie zamieścił ograniczenia wiekowego na okładce.

Oczywiście wszystkiemu jest winien właśnie komiks. Obława trwa! Trzeba wyplenić wszystko co w nim kojarzy się z dorosłością, co odstaje od stereotypowego pojmowania tego zjawiska. Trzeba się na nim wyżyć, za śmierć naszych dzieci, za ich demoralizację. Lepiej zwalić na coś bezosobowego zamiast szukać przyczyn w sobie i środowisku społecznym. Ale nie jest tak łatwo proszę Państwa, gdyż sztuka jest autorską wizją rzeczywistości, a komiks ma tę szczególną cechę, że tę rzeczywistość przerysowuje.

I na koniec prośba do wydawców: zacznijcie odpowiednio znakować komiksy, bo inaczej do ciemnogrodu nie dotrze, że nie jest to kolorowanka dla 5-latków!

timof