"Vagabond" tom 2

 

Obejrzałem ostatnio film "Zatoichi". Wyłonił mi się z niego taki oto obraz Japończyków (XIX-wiecznej Japonii): prawie każdy kto nosił przy sobie jakiś rodzaj broni, chociażby zwykły kij, czuł się dzięki temu kimś. Czuł władzę, siłę i potęgę... dopóki nie trzeba było zmierzyć się z oponentem potrafiącym się trzymanym w ręku orężem posługiwać. Kiedy chodziło o kobiety, starców i bezbronnych, wszyscy byli pewni siebie (i można się było naciąć trafiając np. na kunoichi, czyli babskiego ninję; ale to nie w tym filmie), ostentacyjnie demonstrowali swą 'siłę', kiedy zaś przed nimi pojawiał się przeciwnik posiadający odrobinę umiejętności, wylewała się z nich mieszanina strachu i zdumienia. Niewielka, ale zauważalna. W takiej sytuacji na scenę wkraczała "kupa", bo w niej tkwi siła. Im więcej, tym lepiej. Gdy zaś i to nie pomagało, i chodziło do sytuacji, w której mimo przewagi liczebnej oponent dawał sobie radę, cwaniaczków dopadało rozchybotanie kończyn, dolnych i górnych, opadała też (już tedy zupełnie) ich, zwykle z takim rozmachem demonstrowana, pewność siebie i butność... Tylko miecze i pałki pozostawały w górze, wymierzone w przeciwnika jakby chciały powiedzieć "Odejdź przecz, demonie!". Wszak nie tych idiotów wina, że są idiotami, którzy złapani w pułapkę przez przeciwnika zamieniali siebie w bydło idące na rzeź. Taki obraz Japończyków (chociaż nie tylko ich to dotyczy), jako idiotów pozostających w stosunku wiernopoddańczym do innych, upojonych większą władzą idiotów, zarysował się przede mną, oglądającym wyżej wspomniany obraz filmowy.

Jaki ma to związek z Vagabondem przedstawiającym Japonię o kilka wieków młodszą? Otóż już na na wstępie narzuca mi się podobne wrażenie, że gdzie człowiek nie spojrzy, to na dziewięćdziesiąt procent natknie się na idiotę. Takezo oczywiście ma o sobie lepsze mniemanie, uważa się za kogoś więcej, za kogoś, kto nie zna strachu, za człowieka, którego jedynym celem jest posiąść jak największą siłę i rozgłos, ale.... jest brnącym po trupach do celu głupcem. Wiedząc o nim tak niewiele i aż tyle, pierwsze kilkadziesiąt stron drugiego tomu będziemy czytać z niesmakiem, znudzeniem i bez entuzjazmu. To jak ścinanie kataną trawy dla Europejczyka. Niby robota prosta, ale męcząca dla ścinającego i nudna dla obserwującego. Ścigany przez idiotów, którzy z myśliwych bardzo łatwo zmieniają się w zwierzynę, bez większych zdolności, ale ślepo wykonujących rozkazy wyższego rangą głupca - kapitana Aoki. Krwawa łaźnia. Normalka, a jednak w chociażby "Usagim Yojimbo" mi to nie przeszkadzalo. Inne ujęcie, inna konwencja, ale ostatecznie to samo. Może to ten przeklęty Zatoichi mną tak zamieszał i poprzewracał? Może. Pojawia się jednak myśl, że gdyby tak miała wyglądać całość przygód Takezo, to z miejsca przekląłbym ten tytuł. Na szczęście, zupełnie niespodziewanie pojawia, się w tej opowieści pewien nietuzinkowy mnich - Takuan - postawny, radosny, gadatliwy, opanowany, niezachwianie pewny siebie, władny nad swoim życiem i otaczającym go zakłamaniem, pychą i obłudą. Początkowo zakrada się na karty Vagabonda sporadycznie, ale ze znaczną śmiałością. W pierwszych rozdziałach uwaga autora skupia się na pościgu, ale właśnie przeplatające się z tą ganianiną te kilka stron, na których mnich spotyka Takezo, a później Otsu, aby ostatecznie trafić z dziewczyną do kapitana Aoki wartych jest przeczytania. Porządna, dobra opowieść zaczyna się w momencie, w którym Takuan kpi sobie z kapitana dowodzącego poszukiwaniami Demona, jak, przez tych udających psy gończe pokurczów nazywany jest główny bohater. Kluczową rolę w opowieści zaczyna pełnić również Otsu, zapłakane (czy zatem też zasmarkane?), ale porządne i ładne dziewczę, zdradzone przez ukochanego - ach, te parszywe zagrywki losu. Te dwie postaci, mnich i 'kpina losu', nadają historii uroku, spychając nawet na pewien czas (i bardzo dobrze!) Takezo na drugi plan (mógłby tam pozostać! jest to jeszcze postać 'niedorobiona', przynajmniej dla mnie.) Początkowa siekanina zupełnie mnie zirytowała i zniechęciła do głównej postaci, natomiast dzięki wspomnianej parze, zaczyna ponownie robić się ciekawie i co tu ukrywać, czyta się "Vagabonda" z przyjemnością, nie!, przyjemnie. Z rozbawieniem przechodzącym w zaciekawienie, kiedy wraz z kolejnymi pokonywanymi kartkami zaczyna pachnieć morałem. Mam jednak pewne obawy, jak to się wszystko dalej potoczy, ponieważ dzięki pomocy mnicha bohater przechodzi pewną metamorfozę, w czym oczywiście nie ma nic złego. Nie daje mi tylko spokoju pytanie, głośno dudniące w głowie: po co 'ten cholerny' Takuan to wszystko robi? Nie chcę wierzyć, że to z dobroci serca, że chodzi o misję ukazywania ludziom właściwych ścieżek i tym podobne. Może jestem zbyt podejrzliwy i nieufny, ale wydaje mi się, że jest w tym coś więcej. A może tylko mi się tak wydaje? Kto wie.

Oprawa graficzna jest na poziomie. Chociaż w poprzednim tomie wywarła na mnie większe wrażenie. Chyba dlatego, że nieco 'dynamika kadrowania' uległa zwolnieniu i rozciągnięciu. Czasem jedna scena ukazywana jest z niewielkimi zmianami na kilku kadrach, takie zawieszenie płynącego czasu w martwym punkcie, które mi nie za bardzo przypadło do gustu. Żeby zobrazować - np. Otsu siedząca pod drzewem (dół jednej strony), Otsu siedząca pod drzewem (cała strona), Otsu, drzewo i Takuan (1/3 kolejnej strony); albo starcie Takezo z Tsujikaze Kohei - nudne i rozlazłe, ze zbyt dużą ilością zatrzymania akcji... za dużo przysłowiowej 'ciszy przed burzą' jak dla mnie.

Główne postaci, w dalszym ciągu, są momentami ukazywane dość specyficznie, niemal jakby były nie z tego świata (np. Takezo w formie lekko demonicznej), ale to jest ok. Pasuje i nie psuje całokształtu. Tak samo jak (chociaż zupełnie się tego rodzaju zabiegów nie spodziewałem) minki Otsu smutnej, zalanej łzami - uproszczone i zabawne. Do tego wszystkiego należy dodać przepiękne pejzaże, realizm. W ostatecznym rozrachunku twórca dokonuje pewnego flirtu realizmu z albo wyolbrzymieniem, przerysowaniem, albo uproszczeniem - zależnie od potrzeby. Mnie to nie przeszkadza, chociaż zwolenników braku takich nierealistycznych wstawek może nieco zniesmaczyć. Chociaż wtedy chyba nie byliby fanami mang.

Zastanawiam się, jak to wszystko podsumować. Tomik mniej jednolity jakościowo w porównaniu do poprzedniego. Tamten od początku do końca dobry, ten zaczyna się obniżeniem lotów, aby później wyjść na prostą. I ten przedziwny, 'leniwy' dynamizm kadrowania miejscami. Sporo nierówności. Ostatecznie jednak warto się zapoznać, ale tylko ze względu na gadatliwego, zabawnego i pouczającego Takuana oraz beczącą Otsu, a także przyzwoitą kreskę. Tylko czy to, co wymieniłem w poprzednim zdaniu, Wam wystarczy?

Adrian "ffreak" Grabiński

"Vagabond" tom 2
Scenariusz: Takehiko Inoue
Rysunki: Takehiko Inoue
Wydawca: Mandragora
Data wydania: 11.2005
Wydawca oryginału: Kodansha
Liczba stron: 240
Oprawa: miękka z obwolutą
Papier: offsetowy
Druk: czarno-biały
Dystrybucja: salony prasowe
Częstotliwość: dwumiesięcznik
Cena: 19,90 zł

Zakup w