"Wyznania właściciela kantoru"

 

Swego czasu nazywano ich cinkciarzami. Handlowali walutą i bonami dolarowymi. Ale kiedy w wyniku zmiany ustroju i wejścia w życie nowego prawa dewizowego prywatny obrót walutami obcymi został zalegalizowany cinkciarze "zniknęli", a może nie tyle zniknęli, co dostosowali się do nowej, kapitalistycznej rzeczywistości. Dziś mówi się o nich: właściciele kantorów. Prowadzą poważne interesy, nie muszą się ukrywać. No, chyba że przed urzędem podatkowym. Ale to wciąż ten sam typ ludzi. Ich życie kręci się wokół pieniędzy, a jak wiadomo obrót walutą, to zajęcie które może przynieść dość spory profit. O tym, jak również o innych faktach z życia takiego właśnie człowieka, kilka słów do powiedzenia miał Jerzy Szyłak, którego przemyślenia zilustrowane zostały przez Mateusza Skutnika, w ukazującym się właśnie komiksie "Wyznania Właściciela Kantoru".

Liczący sobie czterdzieści-osiem stron albumik przedstawia w sposób prześmiewczy pewnego właściciela kantoru. Jak na przedsiębiorcę przystało pieniądze to jego konik. Ale nie tylko pieniądze. Ten człowiek lubi sobie poużywać życia, jednym słowem lubi, kiedy ktoś (oczywiście mam na myśli kobiety) robi mu dobrze. Mówiąc, że komiks ten stoi na pograniczu dobrego smaku, jest obsceniczny, niecenzuralny i przepełniony sprośnym humorem nie mijałbym się zbyt wiele z prawdą. Jest taki i trudno temu zaprzeczyć. Ale żart, którym operuje Jerzy Szyłak nie jest bynajmniej ani rynsztokowy, ani tandetny. Bawi, chociaż obraca wciąż się wokół tego samego tematu; śmieszy, chociaż jednocześnie może wywoływać uczucie niechęci. Oprócz tego widać, jak autor co krok "puszcza oko" do czytelnika, prowadzi z nim grę i pokazuje mu, że ma dystans do opowiadanej historii, która aż kipi od autoironicznych zabiegów. Mam tym samym nieodparte wrażenie, że scenarzysta mógłby tak w nieskończoność opowiadać o tym właścicielu kantoru, o jego zdegenerowanym jestestwie, a wciąż byłaby to historia "strawna", warta przeczytania.

A teraz uczciwie ostrzegam - jeśli ktoś ma zamiar zajrzeć do tego albumiku tylko dlatego, że szuka w nim kolorowych, pokrytych akwarelą rysunków Skutnika niech nie ryzykuje. Jednocześnie, niech zapomni o "Blakim" i nawet "Morfołaków" nie bierze sobie jako obiekt jakichkolwiek odniesień. Jeśli jednak ma ochotę ryzyko podjąć, powinien po prostu zapomnieć o ostatnich dokonaniach tego rysownika. "Wyznania właściciela kantoru" to komiks narysowany zupełnie inną, nieładną, może nawet miejscami niechlujną kreską. Czarno-białe plansze przedstawiają zniekształcone, karykaturalne postacie ludzkie, które nawet uprawiając seks nie są atrakcyjne, a z niejedną taką sceną mamy tu do czynienia. Ale dokładnie o to w tym chodzi. Skutnik w grafice jest równie pikantny i sprośny, co Szyłak w narracji. Można powiedzieć, że "zniża się" do poziomu scenariusza. Tyle tylko, że dzięki temu unika rozbieżności pomiędzy tymi dwiema warstwami komiksu, buduje spójny obraz świata przedstawionego. Jest niczym motyl potrafiący upodobnić się do liścia lub kory drzewa, na którym siada. Tym samym, dzięki dobrze opanowanej strategii mimetyzmu, udaje się mu się skutecznie uniknąć drapieżnika, którym w tym wypadku jest oceniający: czytelnik, bądź recenzent. W innym kontekście ocena za podobne rysunki mogłaby być całkiem odmienna.

Jak nie trudno się domyślić, "Wyznaniania Właściciela Kantoru" to komiks niszowy. Prawdopodobnie nie trafi w gusta czytelników, którzy lubią ładnie namalowane albumy z kolorowymi obrazkami, gdzie dobry bohater triumfuje nad wszechobecnym złem. Niejednego czytelnika z pewnością owo dzieło zniesmaczy, a w innym wywoła oburzenie. Nie znaczy to jednak, że nie rozbawi. Patrząc na ten albumik z przymrużeniem oka, można znaleźć w nim coś więcej, niż tylko nachalną nieprzyzwoitość i zdrożność, pod płaszczykiem szkaradności i wulgaryzmu, czai się bowiem drugie dno - przemyślana i celna satyra.

Jakub "Tiall" Syty