Caricature
Nine Stories


Regularnych albumów Daniel Clowes nie napisał dużo, jednak szczęśliwie stworzył mnóstwo krótkich historyjek (głównie do magazynu Eightball, ale nie tylko.) Potem te historyjki ukazywały się w albumach zbiorczych. Jedna taka antologia ukazała się nawet całkiem niedawno, bo w czerwcu tego roku (mowa o "Ice Haven"), natomiast tutaj chce omówić już bardziej "klasyczna" pozycję sprzed prawie czterech lat - Caricature.

Jest to bardzo przyjemnie skomponowana antologia, zawierająca jak łatwo zgadnąć prace z Eightballa, ale jest też jedna historia z magazynu Esquire. Jeśli ktoś nie wie (a chciałby wiedzieć) co to za magazyn, to polecam stronę: www.esquire.com. Mają fajne zdjęcia Jessiki Biel w tym momencie, ale nie wiem czy jeszcze tam będą, kiedy się ten numer Kazet ukaże...

Ale wracając do poważniejszych tematów (jak komiksy w naszym przypadku), ciekawą rzeczą dotycząca Caricature jest to, że komiks jest zasadniczo czarno-biały, ale trzy opowiadania są kolorowe, co moim zdaniem pokazuje, że styl Clowesa tak sobie nadaje się do koloru. Jeszcze Green Eyeliner (ta historia z Esquire) prezentuje się właściwie w kolorowej konwencji, ale to chyba dlatego, że ona jest w ogóle mało graficznie w stylu Clowesa (bo fabularnie doskonale mieści się w zakresie.)

Album zaczyna się od tytułowego utworu, który rzuca trochę światła na pracę rysownika i ogólnie artysty - plastyka. Bohater tej opowieści jest bowiem karykaturzystą. Jeździ sobie po różnych lunaparkach i festiwalach rysując portrety ludzi za pieniądze. Jego styl rysunku, jak nietrudno zgadnąć, przypomina styl samego Clowesa - matka bohatera pyta go nawet, w jednej z retrospekcji, dlaczego jego ludzie są tacy brzydcy? To trochę jak u samego Clowesa, gdzie zawsze do komiksu musi się zaplątać jakiś "twarzowiec", dla podkreślenia kolorytu (właśnie w tym aspekcie Green Eyeliner jest wyjątkiem i pewnie dlatego tak korzystnie wypadł w kolorze). Nie będę się posuwał tak daleko, by przypuszczać, że karykaturzysta jest odbiciem samego autora, bo nie ma to znaczenia dla samego komiksu, ale dość przejmujące jest odczucie bliskiego, osobistego kontaktu między Clowesem i Malem Rosenem.

"Anyway, it was time to get going
so i zipped up my coat, but for some reason I couldn't move.
All of a sudden things got deadly quiet.
The only sound I could hear was a baby in the next room.
Outside, the car was loaded and running - all ready to go -
but I just sat there breathless, staring ahead at my sorry reflection."

Kolejna historia - "Blue Italian Shirt", to zupełnie inny utwór, do którego często i chętnie wracam pamięcią z dwóch powodów - pierwszy to tchnąca świeżością scenka rodzajowa, z parką siedzącą na schodach i rzygającym nieopodal żulem... Niby nic wielkiego, ale komentarz narratora nadaje temu błahemu wydarzeniu piękną, symboliczną głębię. Drugi powód, to postać Larry'ego, współlokatora głównego bohatera, który jest postacią tak doskonałą (w sensie Clowesowskim), że można by go traktować jako wartość wzorcową dla twórczości Amerykanina i w stosunku do niej oceniać inne osoby pojawiające się na kartach jego komiksów.

Z innych fragmentów, na które warto zwrócić uwagę, jest świetna relacja z nocy Halloween w życiu pewnego nastolatka (Immortal, Invisible).

"It was Halloween Night and even though I was nearly fourteen,
I decided to go trick-or-treating.
Not that I was candy-obsessed or anything,
it was sort of a spiritual thing (I think that's the word I want to use).
At first I didn't really want to go,
but a strange, adolescent mood came over me
and soon I could no longer allow myself to squander this one last opportunity..."

Trudno oprzeć się wrażeniu, że kolejne spotkania są skróconym zapisem wchodzenia w dorosłość, niedbałego otwierania kolejnych furtek i narastającej obojętności, gdy za każdą z nich zieje ta sama pustka. Jest tu taka melancholijna metafizyka, którą bez trudu wychwycą i docenią nie tylko wytrwali wielbiciele twórczości Clowesa.

Miło wspominam także lekturę komiksu "Like a Weed, Joe". Nie potrafię powiedzieć czemu, ale dla mnie ten krótki komiks to coś w stylu David Boring: reprise - taki drobny odprysk który utrwala atmosferę, jaką udało się uzyskać w komiksie wydanym przez Pantheon. Niby wszyscy bohaterowie rysownika z Chicago przechodzą podobną drogę, ale akurat do tych dwóch czuję szczególną sympatię, może dlatego, że najlepiej znoszą swoje życiowe rozczarowania których komiksy Clowesa są pełne.

Jako ciekawostka, zaplątała się do zbiorku nawet historia superbohaterska i to tak śmiesznie skończona w połowie ostatniej strony (widać w piśmie w pozostałym miejscu była reklama.) Ale nie czas to ani miejsce na opisywanie kolejnego ujęcia kwestii superbohatera w amerykańskiej kulturze. Wystarczy wspomnieć, że jest to najbardziej egzotyczna fabularnie opowieść w antologii i jedna z dziwaczniejszych, w tej szerokiej konwencji, po drugiej stronie oceanu.

Ogólnie - można polecić ten album wszystkim tym, którzy lubią psychologiczne, melancholijne, undergroundowe opowieści. Myślę, że nikt nie byłby zawiedziony, a np. epizod Gynecology (ależ ten język jest popaprany), to nawet Dobry Komiks mógłby wydać w jednym ze swoich zeszytów.

Arek Królak

"Caricature"
sc i rys: Daniel Clowes
wydawca: Fantagraphics Books
data wydania: kwiecień 2002, Seattle
102 strony