O pewnym Irlandczyku słów kilka


Ennis nie lubi superbohaterów. Dlaczego więc stał się trybikiem w amerykańskiej maszynie komiksowego biznesu, zapytacie pewnie? Ano dlatego, że jest piekielnie dobrym scenarzystą, a co by o tamtejszym rynku nie mówić, to gwiazdami na nim stają się tylko najzdolniejsi.

Garth jest facetem, który kocha to co robi; osobista fabryka pomysłów umieszczona w czaszce umożliwia mu swobodną pracę nad przeróżnymi projektami - od opowieści o rodzinie Simpsonów po mroczne wojenne historie. Pracuje wyłącznie na maszynie do pisania (twierdzi, że od komputerów można oślepnąć) i nie lubi "X-Men", w których denerwują go nieprzerwane, idiotyczne dialogi prowadzone nawet podczas bitew. Siła jego pisarstwa drzemie zwłaszcza w kreowanych przez niego postaciach, zarówno pierwszo, jak i drugoplanowych. Ich osobowości Irlandczyk przedstawia w taki sposób, że czytelnik kocha je, lubi, albo nienawidzi, ale nigdy nie pozostaje wobec nich obojętny. Nie dla Ennisa są komiksowe uproszczenia, większość postaci wydaje się głęboko ludzka w swoich postawach życzliwego dobra, czy skrajnego zła. Niewielu jest pisarzy, którzy potrafią stworzyć tak przekonujące i rzeczywiste postacie - Constantine (wymyślony przez Moore'a, ale swego czasu opisywany przez Ennisa), Custer, Tulip, Cassidy, Pielgrzym czy Monaghan... Wszyscy oni to twardziele, bo Ennis uwielbia pisać o ludziach twardych, takich, którzy poradzą sobie w różnych sytuacjach i niespecjalnie interesuje ich zdanie innych. Ale nie popada przy tym w stereotypy - jego bohaterom nie brak typowo ludzkich ułomności, to zwyczajni ludzie, pomimo nadzwyczajnych umiejętności, w które są często wyposażeni; postacie, z których przeżyciami, emocjami, poglądem na przeróżne sprawy czytelnicy (przynajmniej po części) mogą się identyfikować. Nieco innym przykładem jest Frank Castle, który w wersji Ennisa został z tego człowieczeństwa odarty i stał się naprawdę przerażający w swojej krucjacie. Można mieć za złe Ennisowi, że bohatera, który robi prawdziwy porządek w Uniwersum Marvela, ukazuje jako socjopatę i potwora. Po chwili zastanowienia jednak wypada uznać, że gdyby ktoś w rodzaju Punishera istniał naprawdę, i robił to co Castle, po prostu musiałby być właśnie taką bestią, pozbawioną litości. I tyle. W każdym razie Ennis jest bardzo zadowolony z tego, że może pisać scenariusz do komiksu przygodowego o seryjnym mordercy i żartobliwie zapowiada, że prowadzenie serii przejdzie w inne ręce dopiero po jego trupie.

Geniusz Gartha przejawia się także w poruszanych przez niego problemach - wiary, skomplikowanych relacji międzyludzkich, wizji współczesnego świata; poważna tematyka nie nudzi jednak nikogo, ponieważ podana jest w otoczce intrygujących historii, niewątpliwie przyciągających uwagę. Ennis miesza język pełen wulgaryzmów ze stylem literackim, sceny romantyczne i nostalgiczne z pełnymi okrucieństwa lub wynaturzonego seksu, ale zawsze po to, żeby powiedzieć coś o świecie i o nas samych. Jego talent przejawia się także w filmowym sposobie opowiadania historii oraz wspominanych już wcześniej znakomitych dialogach - pozbawionych frazesów, zabawnych, wypełniających niekiedy po kilkanaście plansz (na których bohaterowie tylko rozmawiają). Gdyby więc nie były znakomicie napisane, nie dałoby się ich czytać. Niejednoznaczny podział na dobro i zło, brutalność oraz bezpośredniość komentarzy, czyni odbiorcą twórczości Ennisa czytelnika dojrzałego. Ale nie tylko to - twórczość Ennisa nieustannie krąży wokół pewnej grupy tematów, poruszających wyobraźnię raczej starszych czytelników: miłości, męskiej przyjaźni, relacji ojciec-syn i wojny. Każdy z tych motywów przewija się przez większość projektów Gartha - im seria dłuższa, tym bardziej prawdopodobne, że w końcu scenarzysta wgryzie się w niej we wszystkie wyżej wymienione tematy. Paradoksalnie znany ze swojej fascynacji mroczną stroną człowieczeństwa i makabrycznego poczucia humoru, irlandzki scenarzysta potrafi jednak pięknie opowiadać o miłości (co widać zwłaszcza w "Kaznodziei" i "Hellblazer'rze"), a także przyjaźni i o tym, jak ważną osobą w życiu każdego faceta jest ojciec. Mam tu na myśli "Pride and Joy", z pozoru zwykły kryminał, który jest sztandarowym przykładem przemyśleń Ennisa na ten temat. Również wojna odgrywa olbrzymie znaczenie w jego twórczości, łącznie z powiązanymi z nią zagadnieniami ojczyzny, honoru i potworności, do których może posunąć się człowiek, na ten temat pisaliśmy w KZ przy okazji prezentacji "Unknown Soldier". Niewątpliwie Ennis w jakiś sposób powtarza się tematycznie, aczkolwiek trudno byłoby stwierdzić, aby jego orbitowanie wokół tych samych motywów męczyło czytelnika. Ennis zafascynowany książkami Cormaca McCarthy'ego m.in. z jego twórczości czerpie inspiracje - ale sam również, będąc dobrym pisarzem nie poprzestaje na tym, wykorzystując medium, w którym przyszło mu pracować do zapuszczania się w rejony niezbadane przez swego idola.

Wydaje sie jednak, że w ostatnich latach jego gwiazda nieco przygasła - Garth nie jest już wymieniany w ścisłej czołówce amerykańskich scenarzystów. Cały czas dostaje zlecenia, "Punisher" sprzedaje się nieźle, ale to już nie to samo, co okres pracy nad "Kaznodzieją", kiedy irlandzkiego skrybę wielbił rynek i krytycy. Powody? Wydaje się, że Ennis nie jest wystarczająco "artystycznie mobilny" - nie lubi bohaterów w trykotach, wręcz się nimi brzydzi, a amerykański rynek komiksowy, opiera się przecież właśnie na nich. Jeżeli więc Irlandczyk nie jest w stanie się przemóc i napisać sensownej historii o Batmanie czy Spider-manie, tematy takie śmieszą go lub męczą, to nie można wróżyć mu szybkiego powrotu do pierwszej ligi. Pociąg do niepoważnego traktowania amerykańskich ikon mniejszego lub większego kalibru, oraz makabrycznych dowcipów, czyni z Ennisa outsidera. Jego koledzy po fachu, w rodzaju Bendisa, Ellisa czy Morrisona z łatwością odnajdują się zarówno w repertuarze głównonurtowym, jak i autorskim lub niezależnym. Garth tego albo nie potrafi, albo po prostu mu się nie chce - czy przyczyna tkwi w braku talentu, czy może w zbyt luzackim podejściu do pracy? Nie wiadomo czy Ennis żyje tylko z pisania, nie jest bodajże związany ekskluzywnym kontraktem z którymkolwiek wydawnictwem z Wielkiej Dwójki - pracuje więc jako wolny strzelec i zdaje mu się to jak najbardziej odpowiadać. Możliwość wybierania tylko tych projektów, w których będzie miał coś do powiedzenia, to dla niego najprawdopodobniej rzecz najważniejsza - aczkolwiek trafiają mu się typowo rzemieślnicze odskoki w stronę łatwego zarobku w rodzaju fatalnej historii "The Thousand", z antologii "Tangled Web". Póki co jednak, irlandzki scenarzysta stroni do nurzania się w odmętach wyrobnictwa i pisywania tego co podadzą. Co do poziomu opowiadanych historii bywa z tym różnie - Ennis pisuje nierówno, bo obok wspaniałych projektów z "Kaznodzieją" na czele, tworzy też rzeczy przeciętne (jak choćby "Pro") i niestety również absolutne porażki. W przypadku tych ostatnich legendarny rubaszny styl oraz skłonności do makabrycznych rozwiązań staje się już nie do zniesienia, tym bardziej, gdy scenarzysta próbuje nim maskować fabularne szkielety imitujące opowieści. W dodatku dawki przemocy, naturalizm i pewna taka nieokreślona amoralność większości postaci, które wymyśla Garth, po lekturze jego kilku różnych projektów powodują uczucie psychicznego zmęczenia - chciałoby się wtedy przeczytać coś innego, niekoniecznie epatującego mózgami wyrywanymi przez pociski z czaszek.

Wpadki zdarzają się jednak każdemu, a Ennisowi nie można odmówić umiejętności i tego, że stworzył kamień milowy w historii gatunku ("Kaznodzieja") oraz przynajmniej kilka znakomitych czytadeł (takie serie jak "Hellblazer", "Demon", "Hitman" czy rewelacyjny - w jego wykonaniu - "Punisher"). Fatalnie byłoby jednak, gdyby osiadł na laurach i skupił się na typowo rozrywkowych projektach (w rodzaju pisanych ostatnio nowych przygód Ghost Ridera oraz planowanego powrotu do postaci Fury'ego), atrakcyjnych, ale nie prezentujących w pełni jego możliwości. Miejmy więc nadzieję, że gdzieś na boku szykuje projekt na miarę "Kaznodziei", że ennisowe opus magnum dopiero przed nami.

Chmielu