Nowości z USA - zeszyty

 

Wakacyjne porządki...

Słowem krótkiego wstępu - powszechnie wiadomo, że wakacje to okres, w którym robimy/czytamy/oglądamy/słuchamy/odwiedzamy/etc. wszystko, na co nie mieliśmy czasu (lub ochoty) w ciągu roku. Cóż, przynajmniej w moim przypadku się to sprawdza... W każdym razie - z tego też powodu nie zdziwcie się, gdy w poniższym zestawieniu traficie głównie na pozycje, których data wydania stoi stanowczo na bakier ze słowem "nowość" - uznałem po prostu, że skoro wspomniałem kiedyś o ich pierwszych numerach, to (bez względu na ocenę) należałoby w końcu ich wątki zamknąć...

Aspen Comics

1. "Soulfire" #2-4
Jeph Loeb (scen.), Michael Turner (rys.)
Aspen Comics, listopad 2004 - kwiecień 2005
ocena: 2

Przez trzy zeszyty dzieje się mniej więcej tyle: właściciel jednej korporacji (Rainier) używa smoka do spalenia stolicy państwa, żeby usunąć "ze stołka" drugą korporację, odpowiedzialną za systemy obronne miasta. Zapewne w przyszłych numerach okaże się to jedynie przykrywką dla jego prawdziwych, nikczemnych zamiarów, związanych z opanowaniem/zniszczeniem całego państwa/świata, tudzież jakimś innym oklepanym, nudnym celem, ale co tam. W międzyczasie Rainier próbuje też zabić chłopca imieniem Malikai, którego "przeznaczeniem jest uratowanie milionów ludzi" (sic!), chronionego przez skrzydlate dziewczę, co chwilę bredzące o magii. Magii, którą ponownie uwolnić i której świetność przywrócić ma właśnie Malikai... Czytanie tego komiksu było doświadczeniem dość... specyficznym, niestety jednak - w bardzo negatywnym tego słowa znaczeniu. Wszystko jest tu koszmarnie "oklepane" - pojedyncze słowa, całe dialogi, zaistniałe sytuacje, a nawet rysunki (ujęcia w kadrach, pozy postaci, szablonowe sposoby rysowania kobiet, mężczyzn i dzieci). Nigdy dotąd nie spotkałem się z takim nagromadzeniem typowości, przeciętności, chwilami żenującej wręcz schematyczności i braku własnej inwencji. Zupełnie, jakby autorzy tworzyli swój pierwszy, amatorski komiks, kopiując wszystko co wcześniej zobaczyli. No i te beznadziejne smoki... Słabizna...

 

DC Comics

1. "Adam Strange" #8 /8: "Planet Heist" (conclusion)
Andy Diggle (scen.), Pascal Ferry (rys.)
DC Comics, 27 kwiecień 2005
ocena: 2,5

I nastał koniec... Szczęśliwy, a jakże, ale jednak. Chłopaki się twardo tłuką, nie poddając się mimo dość marnej sytuacji, gdy nagle pojawia się armada przyjaciół z grupą kosmicznych super-wymiataczy na czele. Wszyscy oni bledną co prawda przy naszym nieustraszonym bohaterze, który w pojedynkę niszczy potężny krążownik, ale wspólnymi siłami udaje im się zażegnać niebezpieczeństwo zniszczenia wszechświata. Wszystko jest tu naciągane i rozdmuchiwane do niebotycznych rozmiarów, nawet kreska razi niezrozumiałą "pucołowatością". Mam nadzieję, że "kolejna planeta do uratowania" nie stanie się pretekstem do wydania kontynuacji...

 

DC Vertigo

1. "Mnemovore" #2-3 /6
Hans Rodionoff & Ray Fawkes (scen.), Mike Huddleston (rys.)
DC Vertigo, 11 maj 2005, 15 czerwiec 2005
ocena: 3,5

Jakieś istoty (przypominające Strażników z "Matriksa") wysysają z ludzi pamięć i wszelkie wspomnienia. Zabiegi Rodionoffa i Fawkesa, próbujących wplątać w historię coraz więcej ludzi, delikatnie sugerują związek pamięciożerców z pewnym specem od reklamy (Mike Neville), który popada w paranoję, uzmysławiając sobie efekty swych poczynań na tym polu. Póki co odnoszę wrażenie, iż autorzy serwują nam kawałek po kawałku układankę, której poszczególne elementy sprawiają złudne wrażenie głębi i złożoności tworzonego obrazu, który - w ostatecznym rozrachunku - okaże się być zwykłą, bezkształtną plamą. Już teraz nie wiążę wielkich nadziei z zakończeniem tej historii, ani nawet jej kolejnym zeszytem, a jedyne co mogę pochwalić to... bardzo przyzwoite okładki.

2. "Neverwhere" #1 /9
Mike Carey (scen.), Glenn Fabry (rys.)
DC Vertigo, 22 czerwiec 2005
ocena: 4

Lady Door - kobieta w nieco staromodnych, czerwono-zielonych fatałaszkach i z niecodziennym makijażem (czytaj: dziurką od klucza na twarzy), zwiedza podziemne tunele Londynu, rozmawia ze zwierzętami i od czasu do czasu, z zadziwiającą łatwością (w akcie obrony własnej), wyrywa ludziom serca. Jej tropem podążają dwaj równie ciekawie wyglądający mężczyźni, o dość agresywnym usposobieniu, z których co najmniej jeden gustuje w ludzkich trzewiach. W ich porachunki wplątany zostaje Richard Mayhew - przeciętny, szeregowy pracownik wielkiej korporacji, który, przez swą dobroduszność, pakuje się w niezbyt przyjemną sytuację... "Neverwhere" to kolejny komiks oparty na powieści Neila Gaimana (a sama powieść jest oparta na serialu TV - przyp. xionc), który jest tu także konsultantem, w związku z czym nietrudno dostrzec pewien tkwiący w nim potencjał. Jest kilka ciekawych patentów, solidna kreska, garść świetnych kadrów i sprawne dialogi - należy się mocna czwóreczka.

3. "Vimanarama" #3 /3
Grant Morrison (scen.), Philip Bond (rys.)
DC Vertigo, 15 czerwiec 2005
ocena: 3

(Nie)miło było, ale już się skończyło - na szczęście. Paskudny happy-end, niezrozumiałe zmiany klimatu, trochę infantylnych dialogów i sytuacji - w całym tym kotle jedynie rysownik (Philip Bond) trzyma znośny poziom. Heh... Vertigo? Morrison? Beczka śmiechu...

 

4. "Trigger" #6-8 /8
Jason Hall (scen.), John Watkiss (rys.)
DC Vertigo, 1 czerwiec 2005, 15 czerwiec 2005, 3 sierpień 2005
ocena: 2,5

Kolejne "arcydzieło" spod szyldu Vertigo. W numerze 6 ("Pulled" (part 6)), Carter ucieka przed swoim alter-ego, przemierzając korytarze ich wspólnych wspomnień, a przy okazji otwierając niedostępne mu wcześniej drzwi. To, co za nimi odkrywa - zbrodnie, jakich dopuścił się będąc Triggerem - determinują go do pozbycia się swej drugiej (choć nie lepszej) połówki i odkrycia całej prawdy na temat manipulacji, jakiej stał się ofiarą... Numer 7 z kolei ("A Day In The Life"), to dzień z życia przeciętnego, sfrustrowanego mężczyzny, który (oczywiście nie zdając sobie z tego sprawy), jest jednym z Triggerów, w pewnym stopniu związanym z osobą Cartera. Zeszyt ten jest trochę lepszy, od pozostałych... ale tylko trochę. Co do ostatniego, ósmego zeszytu ("Set The Controls For The Heart Of The Sun")... Jest to jedno z najbardziej beznadziejnych zakończeń, jakie w życiu widziałem. Praktycznie żadnej puenty, żadnych szerszych wyjaśnień (ani otwarcie przedstawionych, ani ukrytych "między wierszami"), a mnogie wątki poboczne nie są powiązane w spójną całość. Zupełnie, jakby seria nagle została (zgodnie z napisem na ostatniej stronie) anulowana. Kiszka, panie i panowie, kiszka.

5. "Neverwhere" #2 /9
Mike Carey (scen.), Glenn Fabry (rys.)
DC Vertigo, 27 lipiec 2005
ocena: 4,5

Historia zaczyna się rozkręcać. Wokół Richarda dzieją się przedziwne rzeczy - w pracy usunięto jego biurko, nie może korzystać z wind i automatów, jego mieszkanie wystawiono na sprzedaż, a on sam zdaje się być przez nikogo niezauważany. Jakby tego było mało - dwaj mordercy, których poznał w pierwszym zeszycie (Croup i Vandemar), umieszczają go na swej liście "spraw do załatwienia", a Londyn odkrywa przed nim miejsca i ludzi, których istnienia w życiu by nie podejrzewał... Wszystko wskazuje na to, iż będzie to seria godna uwagi - zarówno dzięki bardzo dobrym rysunkom, jak i ciekawej fabule.

6. "Neverwhere" #3 /9
Mike Carey (scen.), Glenn Fabry (rys.)
DC Vertigo, 31 sierpień 2005
ocena: 5

Lady Door za wszelką cenę próbuje dociec, kto jest odpowiedzialny za śmierć jej rodziny, podczas gdy Richard, przemierzając podziemny świat w jej poszukiwaniu, kieruje się ku Night's Bridge - mostowi, którego przekroczenie (z niewyjaśnionych mu przyczyn) napawa wszystkich przerażeniem. Ludzie posłuszni chroniącym ich szczurom; najlepszy w swoim fachu ("zaraz po Łowcy, oczywiście") najemnik Varney; niski, rozgadany Croup wraz ze swym wielkim, małomównym i niezwykle odpornym kolegą Vandemarem; tajemniczy anioł Islington; cały ten podziemny, zniszczony świat i jego mieszkańcy... "Neverwhere" to przebogata galeria ciekawych wątków, postaci i miejsc, z zeszytu na zeszyt coraz ciekawsza i bardziej wciągająca. Czyta się i ogląda bardzo przyjemnie - szczerze polecam.

7. "Mnemovore" #4-5 /6
Hans Rodionoff & Ray Fawkes (scen.), Mike Huddleston (rys.)
DC Vertigo, 13 lipiec 2005, 10 sierpień 2005
ocena: 3,5

Dziwne stworzenia opanowują coraz więcej ludzi, wysysając z nich wszelkie informacje, zdolności i wspomnienia. Przeciwstawić się im mogą jedynie osoby mające jakiś problem ze swym mózgiem, między innymi Kaley (amnezja) i jej chora na Alzheimera babcia. Akcja skupia się już wyłącznie wokół Kaley - która staje do walki z czymś w rodzaju "matki" stworzeń - i Mike'a Neville, zdającego się być ich pomocnikiem, obrońcą i posłańcem. Zeszyty te nie prezentują już niczego szczególnego, przez co i nie będę obgryzał paznokci oczekując ostatniego numeru. Średniak.

 

DC Wildstorm

1. "Desolation Jones" #1-2: "Made In England" (part 1, 2)
Warren Ellis (scen.), J.H. Williams III (rys.)
DC Wildstorm, 11 maj 2005, 13 lipiec 2005
ocena: 5

Pewien specyficzny jegomość (pułkownik Nigh - emerytowany wojskowy), mieszkający w Los Angeles, posiadał w swych zbiorach niezwykle rzadki (i cenny, oczywiście) rarytas natury... pornograficznej. Na jego niezwykłość wpływ miał zarówno rok produkcji, jak i główny "aktor", znany bardziej z wpływu na historię ludzkości, niż tego typu zapędów. W każdym bądź razie - użycie czasu przeszłego wynika z faktu, iż ten "biały kruk" światowej kinematografii został pułkownikowi bezczelnie skradziony. Nigh, chcąc za wszelką cenę odzyskać swą własność, zleca jego odnalezienie tytułowemu Desolation Jonesowi. Zadanie - już teraz niełatwe - dodatkowo się komplikuje, gdy Jones odkrywa intrygujące szczegóły na temat swego pracodawcy, rosnącego zainteresowania jego zgubą oraz jej potencjalnych nowych właścicieli... Główny bohater to postać co najmniej niecodzienna: były agent brytyjskich służb specjalnych, który (gdy stracił zdolność do pracy w terenie) wcielony został w specjalny program medyczny, zwany Desolation Test i jako jedyny go przeżył. Miało to oczywiście swoją cenę - zarówno fizycznie, jak i psychicznie, Jones jest teraz istnym wrakiem człowieka, choć w razie potrzeby - potrafi zaskoczyć agresywnością i zdecydowaniem. Niezdrowo wychudzony i oszpecony, unika światła słonecznego, nie rozstaje się z goglami i maską gazową, łyka tabletki by nie zasnąć i nie śnić, a na jawie miewa niezwykłe wizje... Od strony graficznej jest równie dobrze - Williams rysuje równo i ciekawie (w szczególności, jeśli chodzi o postacie), choć sporadycznie dostrzec można podobieństwo do stylu Franka Millera. Podsumowując: ciekawy pomysł na fabułę i jego dobra realizacja, sensowne dialogi, intrygujący główny bohater (i niezła galeria postaci drugoplanowych), solidny rysunek... Czyż można chcieć więcej? Osobiście cieszy mnie fakt, iż Ellis ma w końcu szansę zbliżyć się do poziomu, na jaki wzniósł się tworząc "Transmetropolitan" - czego Wam i sobie życzę. Gorąco polecam.

2. "The Authority/Lobo: Spring Break Massacre"
Keith Giffen & Alan Grant (scen.), Simon Bisley (rys.)
DC Wildstorm, 29 czerwiec 2005
ocena: 3

W 1991 roku DC wydało "Lobo Paramilitary Christmas Special", w którym tytułowy bohater zabija (na zlecenie Zajączka Wielkanocnego) Świętego Mikołaja. W roku ubiegłym, nakładem DC Wildstorm ukazał się "The Authority/Lobo: Jingle Hell", w którym dziewczynka imieniem Jenny Quantum (podróżująca z grupą Authority) znajduje zeszyt "Lobo Paramilitary..." i - wściekła na Lobo - sprowadza go do uniwersum Wildstorm, by go ukarać. Z kolei w "Spring Break Massacre" okazuje się, że Lobo - którego, w całym tym zamieszaniu, Jenny zapomniała odesłać tam, skąd przybył - sukcesywnie (i bardzo krwawo) przeszukuje każdy zakątek kosmosu w poszukiwaniu wspomnianego wyżej Zajączka, co by odebrać należną mu za wykonanie zlecenia zapłatę. Problem polega na tym, że w uniwersum Wildstorm Zajączek Wielkanocny... nie istnieje. Członkowie Authority - widząc w osobie Lobo zbyt duże zagrożenie dla swej rzeczywistości - za wszelką cenę starają się go pozbyć... O ile "Jingle Hell" było całkiem znośne, o tyle "Spring..." jest bardzo przeciętne. Akcja sprowadza się w głównej mierze do bezmyślnej (bardziej niż zwykle), krwawej jatki i kilku aktów typowej dla Lobo brutalności. Śmiesznych kwestii i sytuacji jest niewiele, rysunki wyglądają co najmniej nieciekawie, a całość wydatnie pokazuje, że przez te prawie 15 lat "na scenie" (tudzież dokładnie 22 lata - licząc od pierwszego epizodu w "Omega Men" z czerwca 1983), nasz ulubiony maniak-socjopata nieco się zestarzał i trudno jest mu czymś nas jeszcze zaskoczyć.

 

Devil's Due Publishing

1. "Cosmic Guard" #3-6 /6
Jim Starlin (scen., rys.)
Devil's Due Publishing, październik 2004 - styczeń 2005
ocena: 2,5

Torres trafia pod klosz Sanktuarium, gdzie uczy się wykorzystywać swoje nowo nabyte moce i... w sumie to by było na tyle. Czasem jakaś walka, czasem trochę ckliwych lub pseudo głębokich rozważań, a wszystko przeplatane "poznawaniem siebie"... Kiepskie rysunki (szczególnie mimika twarzy), nudna fabuła, słabe zakończenie - przyznam, że jest nieco bardziej strawnie niż na początku, ale to wciąż słabizna.

2. "Mega City 909" #7 /8
Jacob Lee & Andrew Dabb (scen.), Kano Kang & Zack Suh (rys.)
Devil's Due Publishing, maj 2005
ocena: 3,5

Podczas gdy jeden demon (Kusanagi), wraz z hordami swych piekielnych sługusów pustoszy miasto - drugi (Hoek) wraca z zaświatów, obwołuje się Śmiercią i staje przeciwko swym dawnym przyjaciołom. Trochę brakuje tu spójności, historia nie jest zbyt porywająca ani złożona, postacie są kiepsko rysowane (w przeciwieństwie do maszyn) - a mimo to, "Mega City 909" ma w sobie odrobinę tego "czegoś"... Zobaczymy, jaki będzie finisz.

3. "Mu" #4 /4
Manson Khan, Andrew Dabb (scen.), Mark Lee (rys.)
Devil's Due Publishing, kwiecień 2005
ocena: 3

Nasza mała (ale jakże dzielna) drużyna wyrusza w podróż do krainy Elfów, aby wspólnie powstrzymać zbliżające się niebezpieczeństwo. Niestety - są dopiero w połowie drogi, gdy Antonias ze swą armią dociera do Kettuhotum (miasta umarłych) i rozpoczyna jego podbój, nieświadomie budząc i uwalniając Sacneum. I... w tym miejscu historia się urywa. Nagle, trochę niespodziewanie i w zdecydowanie kiepski sposób - dzieje się dość niewiele, a jeszcze mniej pod względem rozwoju fabuły. Teoretycznie jest to koniec "pierwszego rozdziału epickiej opowieści", ale (pomimo upływu pięciu miesięcy od chwili wydania tego zeszytu) na horyzoncie nie widać żadnych oznak zbliżającej się kontynuacji. Na stronach internetowych wydawcy i twórców żadnych informacji na ten temat nie ma, a jedynym światełkiem w tunelu jest wypowiedź Andrew Dabb'a (na forum DDP), iż seria ta będzie kontynuowana, aczkolwiek jej kolejne numery ukazywać się będą dość sporadycznie. Szkoda trochę, bo wyglądało to wszystko całkiem obiecująco...

 

Image Comics

1. "Ultra - Seven Days" #3-8 /8
Jonathan & Joshua Luna (scen.), Joshua Luna (rys.)
Image Comics, październik 2004 - marzec 2005
ocena: 3

Od publikacji "Ultry" trochę czasu już minęło, ale jak mawiają - lepiej późno, niż wcale, choć w przypadku tego akurat komiksu mija się to z prawdą. W ostatecznym rozrachunku wypada on nieco lepiej, niż wydawało się na początku, ale wciąż jest to tylko przeciętniak. Byłby lepszy, gdyby zdjąć z niego grubą warstwę mdlącej wręcz infantylności (tak słownej, jak i sytuacyjnej) i choć trochę lepiej narysować. Pomysł był całkiem niezły - ukazanie świata żeńskich superbohaterów "od kuchni", z naciskiem na ich prywatne rozterki i problemy dnia codziennego. Świata, któremu (jak wiadomo) wiele brakuje do sielankowej różowości i który daje autorom niemałe pole do popisu. I tu pojawia się problem, bo z wykonaniem jest już dużo gorzej. Bracia Luna chyba niezbyt umiejętnie wczuwają się w role kobiet, w efekcie czego najlepszym zeszytem okazuje się być ten, w którym (paradoksalnie) nacisk położony jest na publiczną sferę ich życia (czytaj: Luna sieją śmierć i zniszczenie). Poza paroma chwilowymi wzlotami, "Ultra" raczej nie ma nic ciekawego do zaoferowania - nie polecam.

2. "Flaming Carrot Comics" #1-3
Bob Burden (scen. rys.)
Image Comics/Desperado Publishing, grudzień 2004 - czerwiec 2005
ocena: 3,5

Przyznam, iż po pierwszym spojrzeniu na okładkę i początkowe strony tego komiksu byłem nieco... zdruzgotany... tym co zobaczyłem. Jednak po jego dokładniejszym zgłębieniu stało się oczywiste, że jest to po prostu parodia komiksów o superbohaterach - i to nie byle jaka. Główny bohater, to facet z płetwami na stopach (jak to zgrabnie i wyczerpująco ujął autor: "na wypadek, gdyby musiał pływać"), wielką marchewką zamiast głowy, zestawem najprzeróżniejszych, przedziwnych podręcznych przedmiotów (sam Batman by się nie powstydził) i... brakiem jakichkolwiek nadnaturalnych zdolności. Chcąc wygrać zakład, przeczytał 5000 komiksów pod rząd, coś mu odbiło i został Płonącą Marchewką, walczącą ze złem, przemocą i niesprawiedliwością. A że walka ta jest bardzo nieporadna - czytelnik ma z niej sporo uciechy. Co prawda "FCC" zupełnie nie umywa się do naszych "48 Stron", ale i tak czyta się go całkiem przyjemnie. Słabe strony tego tytułu, to bardzo przeciętna kreska i (na dłuższą metę) stopniowe znużenie, w szczególności podczas czytania trzeciego zeszytu. Ogólnie jednak jest całkiem nieźle.
A przy okazji... Opis broni Płonącej Marchewki (wybaczcie spoiler - nie mogę się powstrzymać): "Designed by P. Wilniewczyc and J. Skrzypinski, this gun was made from 1935 to 1945 at the Fabryka Broni Radom factory in Poland. The Radom is known for it's reliability and instinctive pointing characteristics"...

3. "Small Gods" #6-9: "Dead Man's Hand" parts 2-5 /5
Jason Rand (scen.), Juan E. Ferreyra (rys.)
Image Comics, grudzień 2004 - maj 2005
ocena: 4,5

Kilku, dorabiających sobie na boku, policjantów zmusza Roberta do udzielenia im pomocy w załatwieniu pewnej sprawy. Okazuje się nią być spotkanie z grupą handlarzy narkotykami, zakończone niezbyt subtelną eliminacją tych ostatnich. Robert, zdając sobie sprawę, że jest dla gliniarzy zbyt niewygodnym świadkiem, wymyka im się. Kolejne dni to bezustanna ucieczka i desperackie poszukiwanie pomocnej dłoni, przy czym liczby bójek, brawurowych pościgów i strzelanin nie powstydziłyby się nawet filmy akcji rodem z Hollywood. Historia ta jest dużo bardziej dynamiczna, niż "Killing Grin" (zeszyty #1-4): dzieje się dużo, szybko i całkiem efektownie. Słabe kadry można policzyć na palcach obu dłoni, przy czym rysunków świetnych jest całe mnóstwo, a niektórymi ujęciami Ferreyra mógłby śmiało konkurować z samym Eduardo Risso. Ogólnie rzecz biorąc: dobra historia z dobrym zakończeniem - polecam.

4. "Small Gods Special" #1
Jason Rand (scen.), Juan E. Ferreyra (rys.)
Image Comics, czerwiec 2005
ocena: 4

Mamy tu krótką, zamkniętą opowiastkę, łączącą głównych bohaterów regularnej serii "Small Gods" - Owena Young'a i Roberta Pope'a. Pomysł jest z pozoru stosunkowo prosty: Robert jest jednym z zakładników, wziętych przez rabusiów podczas napadu na jubilera, a Owen bierze udział w akcji ich odbicia. Na kolejnych stronach poznajemy jednak prawdziwe motywy pewnych działań i "nieoficjalne" wersje wydarzeń, których jesteśmy świadkami... Fabularnie jest dobrze, graficznie również - jedynie niektóre dialogi lekko zalatują wtórnością lub niedopracowaniem. Poza tym jednak - mocna czwórka.

 

Marvel Comics

1. "Ultimate Secret" #2
Warren Ellis (scen.), Steve McNiven (rys.)
Marvel Comics, 27 kwiecień 2005
ocena: 3

Bohater wydarzeń z pierwszego zeszytu - dr Philip Lawson - pokonuje w końcu niewidzialnego robota, po czym wpada w ręce S.H.I.E.L.D. (czyli swoich pracodawców). W trakcie przesłuchania okazuje się, że jest on wysłannikiem pozaziemskiej rasy, obserwującym poczynania ludzi i (jak twierdzi) ostatnie dni ich egzystencji. Generał Nicholas Fury, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, ściąga do pomocy nowe siły... Trochę się na tym zeszycie zawiodłem, gdyż fabuła i dialogi (że o rysunkach już nawet nie wspomnę) stoją na bardzo przeciętnym poziomie, nie wnosząc zbyt wiele nowego do serii. Jeśli dodamy do tego nowe postacie wplątane w historię przez Ellisa (Fantastyczna Czwórka, Thor, Iron Man) i standardowe zagrywki wewnątrz uniwersum Marvela (rozbieżności pomiędzy "US" a serią "Ultimates 2" - wyjaśniane specjalnie przez autora), to otrzymamy niezły miszmasz, który tytułowi temu niekoniecznie musi wyjść na dobre.

2. "Ultimate Iron Man" #2
Orson Scott Card (scen.), Andy Kubert (rys.)
Marvel Comics, 18 maj 2005
ocena: 4,5

Drugi zeszyt "UIM" to istna lawina wydarzeń, z każdą kolejną stroną ciekawsza i bardziej wciągająca. Nie zgłębiając się zbytnio w szczegóły - żona Starka umiera podczas porodu, a jego nowonarodzony syn (Antonio) nie jest w stanie normalnie funkcjonować bez warstwy błękitnej substancji na swym ciele. Jakby tego było mało, Zebediah Stane (największy rynkowy konkurent Starka) przejmuje Stark Defense Corp., ale nie udaje mu się położyć swych chciwych dłoni na projekcie Bio-zbroi. Stane - bezduszny, niezdrowo sfrustrowany i bardzo zdeterminowany - nie cofnie się przed niczym, aby zdobyć to, czego pragnie... Historia nabiera tempa i co raz bardziej się rozkręca, bardzo pozytywnie wróżąc na przyszłość. Szkoda tylko, że z wysokim poziomem merytorycznym nie idzie w parze jakość graficzna - bo i czegóż oczekiwać po Kubercie - przez co ocena to "tylko" 4,5.

3. "Strange" #6 /6
J. Michael Straczynski, Sara Barnes (scen.), Brandon Peterson (rys.)
Marvel Comics, 1 czerwiec 2005
ocena: 3

Zaiste przedziwna to seria... Autorzy najpierw opowiadają historię utalentowanego chirurga, który traci możliwość operowania, by później (zupełnie od tego abstrahując) wrzucić go w wir walki sił dobra i zła, niewyobrażalnych dla zwykłego śmiertelnika. To samo z kreską - Peterson cały czas stosował zwykłe rysunki, by tu nagle zacząć mieszać rysunek z fotografią... Finisz "Strange'a" to trochę moralizatorstwa, trochę niezłych kadrów i standardowość zakończenia (choć z kilkoma dobrymi elementami) - ogólnie wypada tak, jak reszta serii, czyli średnio.

4. "Ultimate Iron Man" #3
Orson Scott Card (scen.), Andy Kubert (rys.)
Marvel Comics, 27 lipiec 2005
ocena: 4

Trzeci zeszyt nieco obniża loty - zarówno fabularnie, jak i graficznie. Niektóre dialogi i sytuacje (szczególnie na początku numeru) bardzo kuleją, a rysunki są miejscami wręcz paskudne. Być może autor nie miał pomysłu na zgrabne przedstawienie tej części życia Tony'ego Starka - dorastającego, chodzącego do szkoły i... samodzielnie pracującego nad nową, ulepszoną wersją swojej zbroi... Biorąc pod uwagę, że na ten zeszyt czekałem ponad dwa miesiące - jestem nieco zawiedziony.

Piotr "Dr_Greenthumb" Sujka