Sensacyjny Wróblewski.
Róże i zagubione skarby

 

Jerzy Wróblewski... Pierwsza moja myśl, z nim związana, to wspomnienie z przedszkola - duże, tekturowe pudło wypełnione mocno sfatygowanymi komiksami. Kiedy tylko nam pozwolono wyciągaliśmy je na środek sali, aby każdy, po znalezieniu czegoś dla siebie, mógł pooglądać obrazki (z czytaniem dymków bywało już gorzej : ). Oczywiście nie obywało się przy tym bez przepychanek, ponieważ niektóre komiksy cieszyły się zdecydowanie większą popularnością niż inne. Szczególnie ukochaliśmy sobie jeden z nich i wertowaliśmy go tak namiętnie, że wkrótce nie było już strony, która nie latałaby luzem. Z jego okładki (a raczej z jej pozostałości) spoglądała, ubrana w czerwony kostium kąpielowy, kobieta... Czy wszyscy już zgadli, o jaki komiks chodziło?

"Figurki z Tilos", a także "Czarna Róża" i "Skradziony Skarb" należą do najbardziej znanych historii sensacyjnych narysowanych, przez Wróblewskiego. To popularność tych tytułów sprawiła, że twórca ten jest do dzisiaj kojarzony (niesłusznie zresztą) przede wszystkim z tym gatunkiem komiksu. Osoby, które nie posiadają jeszcze tych albumów w swojej kolekcji nie powinny mieć kłopotu z ich odnalezieniem czy to w antykwariacie, czy na internetowych aukcjach. Pytanie tylko, czy warto po nie sięgnąć z przyczyn innych niż sentyment?

-A więc senor Bygocki, leci pan przez Frankfurtu do swojego pochmurnego Londynu!
-W którym kraju podczas swojej podróży czuł się pan najlepiej?
-W Polsce kraju moich przodków.

Chronologicznie jako pierwsza powstała "Czarna Róża". Scenariusz Stefana Weinfelda zilustrowany przez Wróblewskiego zadebiutował w formie pięciu odcinków (po sześć stron każdy) na łamach magazynu "Relax" (lata 1978 - 1979). Na wydanie albumowe trzeba było poczekać do drugiej połowy lat osiemdziesiątych, okresu największej popularności rysownika. Wtedy właśnie Krajowa Agencja Wydawnicza postanowiła przypomnieć czytelnikom historię Piotra Bygockiego, "angielskiego dziennikarza polskiego pochodzenia".

"Senor Bygocki" ma poważne kłopoty z powrotem do domu. Najpierw samolot którym miał odbyć lot zostaje uprowadzony przez terrorystów. Później, podczas zbierania materiałów do artykułu, staje się świadkiem brawurowego ataku przestępców na niemieckie laboratorium chemiczne. Z czasem okazuje się, że oba te wydarzenia są częścią większej intrygi w którą, wbrew swojej woli zostaje wplątany nasz bohater. Prawdziwe to szczęście dla dziennikarza, tym bardziej, że cała historia starczyłaby nie na jeden, a na kilka artykułów. Pulizer murowany.

-Przydało by się więcej treningu.
-Jeżeli uda się ich zaskoczyć, to wszystko o kay.
-Musimy ich zaskoczyć, bo wymordują zakładników.

Czegoż też Weinfeld do tego komiksu nie nawrzucał. Mamy akcję odbijania zakładników, lekarza prowadzącego podczas wojny badania dla gestapo, broń biologiczną, terrorystów z Frakcji Walki Zbrojnej, rakietowe tornistry, strzelaniny, zamachy, pościg samochodowy, hipnozę... Wszystko to i sporo więcej upchnięto na zaledwie trzydziestu stronach. Dzięki temu otrzymaliśmy komiks w którym akcja nie zwalnia nawet na chwilę. Zastrzeżenia można mieć jedynie do finału, który w porównaniu do reszty wypada nad wyraz skromnie.

Niestety zakończenie to nie jedyna wada tego komiksu. Dialogi Weinfelda są bardzo słabe i miejscami przyprawią (w sposób niezamierzony) o salwy śmiechu. Minusem jest też brak wyrazistych postaci. Bohaterowie są nijacy i uczuć sympatii (lub antypatii) u czytelnika raczej nie wzbudzają. Drażniąca jest także naiwność niektórych scen (np. sposób w jaki terroryści wnieśli broń na pokład samolotu).
A jak ma się sprawa z rysunkami?

 

-Eryk, pilnuj go dniem i nocą. W razie czego - zatłuc.
-Eryk jest mistrzem karate.
-Ehę.

Tutaj jest zdecydowanie lepiej i chociaż "Czarna Róża" do szczytowych osiągnięć Wróblewskiego nie należy, to komiks ten doskonale pokazuje co zadecydowało o popularności tego rysownika. Prosta, przejrzysta kreska, sprawdzająca się zarówno przy rysowaniu ludzi jak i przedmiotów, świetnie uchwycony ruch postaci, oraz dbałość o szczegóły. Jeżeli np. na jednym rysunku bohater ubrany jest w krawat w groszki, to Wróblewski konsekwentnie rysował go w tym samym krawacie przez kolejne strony. Niby mała rzecz, a cieszy, szczególnie jeśli człowiek naczytał się amerykańskich "zeszytówek", gdzie takie drobiazgi zwykły umykać rysownikom.

Warto jeszcze wspomnieć o drugim planie, który żyje własnym życiem. Oprócz postaci ważnych dla fabuły komiksu w tle cały czas przewijają się rzesze "statystów". Ludzie spacerują po ulicach, jedzą w restauracjach, pracują w biurach. Dzięki temu nie mamy ani na chwilę wrażenia, że bohaterowie żyją w jakimś wyludnionym miejscu. Niestety widać, że niektóre rysunki były robione w pośpiechu. Są one mniej szczegółowe, a drugi plan ograniczono do minimum (a niekiedy w ogóle z niego zrezygnowano). Nie jest to jednak na tyle częste zjawisko by miało poważniejszy wpływ na odbiór całości.

- W zakonspirowanej melinie hazardowej zabito i obrabowano trzech graczy. Sprawcy nie wykryto. Chciałbym wznowić dochodzenie.

W 1986 roku ukazały się kolejne dwa komiksy sensacyjne z rysunkami Wróblewskiego. Pierwszy, "Fortuna Amelii" to zaledwie dwunastostronicowa historia autorstwa Jerzego Wolena, opowiadająca o potrójnym morderstwie, kradzieży i pewnym hodowcy róż. Znaleźć ją można w albumie pod tym samym tytułem, razem z trzema innymi komiksami (są to "Urodziny Milusia" i "Łaźnia" Christy, oraz "Krzysztof Kolumb i Odkrycie Nowego Świata" spółki Weinfelda i Kasprzaka).

Fabuła jak i przesłanie komiksu ("Nie ma zbrodni Doskonałej"), do zbytnio skomplikowanych nie należą. Całość, po części za sprawą głównego bohatera, przypomina przygody dzielnego "Kapitana Żbika". Rysunki Wróblewskiego też szczególnego zachwytu nie budzą. Scenariusz i objętość komiksu nie pozwoliły artyście rozwinąć skrzydeł. "Fortuna" prezentuje się bardzo skromnie, szczególnie na tle innych komiksów Wróblewskiego, które ukazały się w tym samym roku.

- Montellano! Pojedzie pan do punktu granicznego. Nasi ludzie są już powiadomieni. W najbliższych dniach powinien pojawić się tam MacKellar.
- Tak jest, szefie.

Jednym z nich był "Skradziony Skarb". Scenariusz Małgorzaty Rutkowskiej na podstawie powieści Macieja Kuczyńskiego "Rabunek", opowiada o walce meksykańskiego detektywa Montellano, z szajką rabusiów starożytnych skarbów. Komiks ten, jako jeden z nielicznych z dorobku Wróblewskiego doczekał się dwóch wydań albumowych (oba w łącznym nakładzie 600 700 egzemplarzy).

Pomimo stosunkowo prostej fabuły "Skradziony Skarb" czyta się przyjemnie. Podobnie jak w przypadku "Czarnej Róży" na brak akcji nie można narzekać, a scenerie zmieniają się jak w kalejdoskopie. Przejdziemy się więc ulicami słonecznego Acapulco ("Miasta gangsterów i gwiazd filmowych"), zanurkujemy w morskich głębinach, zwiedzimy starożytną świątynię i meksykańskie bezdroża. A wszystko to w towarzystwie bohatera który z pewnością bardziej zapada w pamięć niż Piotr Bygocki.

-Za dwukrotną próbę pozbawienia mnie życia grozi pani 10 lat więzienia.
-Czy zaraz usłyszę, że w pana mocy jest obniżenie mi kary do roku za drobną przysługę, zeznanie, po co szef przybył do Meksyku?

Tym razem mamy do czynienia z prawdziwym twardzielem, który, mimo że czasami zbiera cięgi, potrafi wyjść cało z każdej opresji. I nawet pewna słabość do uzbrojonej po zęby blondynki nie powstrzyma go przed schwytaniem przestępcy. Naszemu detektywowi na kartach komiksu towarzyszy jeszcze kilka ciekawych "czarnych charakterów" (jak np. wspomniana wyżej jasnowłosa piękność Barbara Brenner). Dużym plusem jest to, że nie są one jednoznacznie złe (no może poza głównym przeciwnikiem detektywa Mac Kellerem).

Docenić też należy pomysłowość scenariusza (niestety nie jestem w stanie stwierdzić ile w tym zasługi scenarzystki, a ile pana Kuczyńskiego). Sposób w jaki złodzieje chcą wywieść skarb z Meksyku jest na tyle oryginalny, by zaskoczyć nawet dzisiejszego czytelnika.

Również dialogi są dobrze napisane i poza nielicznymi momentami (przykład nieco niżej) czyta się je bardzo dobrze. Podczas lektury drażnić mogą jedynie umieszczone w ramkach opisy tego co dzieje się na danym kadrze. Ale cóż, tak kiedyś pisało się komiksy.

-Amerykanie są poza podejrzeniami.
-A o'Garth?
-Pracuje z nim od dawna. Mam do niego zaufanie.
-Kto pana poczęstował konserwą?

Prawdziwą siłą "Skradzionego Skarbu" są jednak rysunki Wróblewskiego. Jego kreska nie uległa zbyt wielkim zmianą od czasu narysowania "Czarnej Róży", stała się jedynie nieco grubsza. Rysownikowi dużo lepiej wyszło przedstawianie twarzy bohaterów i malujących się na nich emocji. Postacie są wyraźniejsze i zajmują więcej miejsca w kadrze. Te niestety nie są już tak bogate w szczegóły. Można to wyjaśnić tym, ze duża cześć akcji ma miejsce nocą, lecz równie dobrze rysownik mógł być po prostu zmęczony. W tym samym roku pracował on jeszcze nad "Hermanem Cortesem" (uważny czytelnik nie będzie miał problemu by odnaleźć tytuł tego komiksu w "Skradzionym Skarbie") i kolejnymi częściami cyklu "Tajemnice Złotej Maczety".
Brak detali rekompensują świetnie narysowane sceny walki pod wodą czy też ucieczki śmigłowcem. Myślę, że nie rozminę się zbytnio z prawdą, jeśli stwierdzę, że to właśnie rysunki przyczyniły się do takiej popularności tego komiksu. Podobnie zresztą było w przypadku następnego tytułu.

-Adasiu zwiedźmy wyspę Tilos!
-Dobrze Ewuniu.

"Figurki z Tilos" to komiks Wróblewskiego, z przyczyn o których już wspomniałem, darze największym sentymentem. Mimo to z przykrością musze stwierdzić, że jest on znacznie gorszy niż "Skradziony Skarb", a to za sprawą scenariusza autorstwa Stefana Weinfelda. Cała historia ponownie obraca się wokół prób pochwycenia złodziei starożytnych skarbów. Tym razem jednak akcja toczy się w Grecji, a głównym bohaterem jest Helena Kowalopulos, prywatny detektyw.

Uczynienie ciemnowłosej piękności centralną postacią, w czasach kiedy rola ta była praktycznie zmonopolizowana przez mężczyzn było strzałem w dziesiątkę. Urocza, inteligentna, i jak niektórzy mają okazję się przekonać, niebezpieczna, sprawia, że "Figurki" to komiks, który zapada w pamięci.

-Katastrofy statków na Tilos to nie przypadek! Policja śpi. Proszę się tym zająć, godziwe honorarium. Ma pani licencję pilota?

Niestety wdzięki pani detektyw nie są wstanie przysłonić wad tego komiksu. Pierwsze co rzuca się w oczy, to zbytnie przeciąganie akcji. Niektóre wydarzenia dałoby się przedstawić za pomocą mniejszej ilości kadrów, a zaoszczędzone w ten sposób miejsce można by wykorzystać np. do "załatania" dziury w fabule, pomiędzy 24 a 25 stroną (czy wydawca nie usunął przypadkiem kilku plansz by komiks zmieścił się w standardowej objętości?).

Drażni również bardzo "łopatologiczne" wyjaśnianie kolejnych elementów intrygi. "Figurki" to co prawda komiks czysto rozrywkowym, ale scenarzysta mógłby postarać się chociaż trochę pobudzić do pracy szare komórki czytelnika. Chociaż ciężko było by to zrobić przy dialogach ograniczonych do niezbędnego minimum. Widać, że "Figurki z Tilos" są komiksem stworzonym zdecydowanie bardziej do oglądania niż czytania. Ot, taki komiksowy odpowiednik kinowych "Aniołków Charliego" (tyle, że z ładniejszymi rolami kobiecymi ;) )

-Baba na tropie! Zamiast osłaniać - zepsuje interes!
-Dziś ją uspokoję, słowo!

Na szczęście oglądać rzeczywiście jest co. Walka, ubranej tylko w dwuczęściowy kostium kąpielowy, Heleny z bandytami stała się chyba najbardziej rozpoznawalnym motywem z komiksów Wróblewskiego. Równie dobre są sceny ucieczki innej z bohaterek (tym razem blondynki, o imieniu Ewa), porwanej przez przemytników, czy też próby (nieudanej) wydobycia skradzionych figurek ze świetnego z pozoru schowka.

"Figurki z Tilos" to kolejny bardzo dobrze narysowany komiks Wróblewskiego i w zasadzie nie było by się do czego przyczepić, gdyby nie jeden "zgrzyt". Twarze bohaterów kolejnych komiksów tego rysownika są praktycznie identyczne. Ten brak oryginalności, jeśli chodzi o rysy postaci widać już zresztą w "Skradzionym Skarbie". Niektórych może to drażnić, mnie osobiście nie przeszkadza.

-Co za przeżycia! Ale wszystko dobre co się dobrze kończy.

Kiedy pisałem ten artykuł cały czas zastanawiałem się, czy dzisiejszy czytelnik, mogący wybierać spośród komiksów amerykańskich, europejskich, i japońskich znalazłby w komiksach Wróblewskiego coś więcej niż tylko wspomnienia z czasów PRLu. Pomimo wszystkich wad tych tytułów zaryzykowałbym odpowiedź twierdzącą. Ciężko co prawda oczekiwać, aby historię opowiedziana w "Czarnej Róży" czy "Skradzionym Skarbie" przeżywać z wypiekami na twarzy (wszakże żyjemy w epoce multipleksów i DVD, sceny z tych komiksów widzieliśmy już wielokrotnie na ekranie), myślę jednak, że te tytuły ciągle mogą zaoferować lekką i przyjemną rozrywkę. I chociażby dlatego warto wydać te kilka złotych w antykwariacie, odkładając zakup kolejnego "Bobo" czy "Spałna".

A jeśli nawet się mylę i czytelnicy uznają opowiedziane w nich historie za nudne i całkowicie nie na czasie, to przecież zawsze pozostaną jeszcze rysunki Wróblewskiego. Te się nie starzeją.

Łukasz "dasst" Abramowicz.

 

Czarna róża
Scenariusz: Stefan Weinfeld
Rysunki: Jerzy Wróblewski
Format: A4
Papier: offsetowy
Oprawa: miękka
Druk: kolor
Wydawca: Krajowa Agencja Wydawnicza 1988

Fortuna Amelii
Format: A4
Papier: offsetowy
Oprawa: miękka
Druk: kolor
Wydawca: Krajowa Agencja Wydawnicza 1986

Skradziony skarb
Scenariusz: Małgorzata Puławska
Rysunki: Jerzy Wróblewski
Format: A4
Papier: offsetowy
Oprawa: miękka
Druk: kolor
Wydawca: Krajowa Agencja Wydawnicza 1986, 1988

Figurki z Tilos
Scenariusz: Stefan Weinfeld
Rysunki: Jerzy Wróblewski
Format: A4
Papier: offsetowy
Oprawa: miękka
Druk: kolor
Wydawca: Krajowa Agencja Wydawnicza 1987