Trzy spojrzenia na Edmonda Baudoina

Edmund Baudoin to artysta, który musiał długo czekać na swoją kolej. Od dzieciństwa uwielbiał rysować, razem ze swoim bratem - Pierem. Jednak tylko Piero dostał szansę na rozwijanie talentu w szkole artystycznej - Edmond ze względu na sytuację finansową był zmuszony na pewien czas zrezygnować ze swoich pragnień na rzecz kariery biurowej w księgowości. Jego debiutancki album ukazał się dopiero, gdy Baudoin miał 39 lat.

Styl rysunku Edmonda jest pełen pasji, zwykle opiera się na operowaniu czarnymi plamami i pozornie niedbałymi pociągnięciami pędzla, jednak już pobieżne przekartkowanie jego dowolnej pracy przyciąga wzrok widza w sposób niemal hipnotyczny. Ta kreska wywodzi się z najlepszych tradycji komiksu europejskiego i w jakiś sposób nawiązuje do dokonań Pratta, Comesa, Tardiego. Jednak styl Baudoina jest łatwo rozpoznawalny i choć przybiera różne formy w zależności od albumu czy historii, to wciąż bez trudu widać, że rysunki wyszły spod tej samej ręki.

Kilka słów o tym autorze napisałem kiedyś przy okazji antologii "L'Argent Roi". Teraz chciałbym rozwinąć temat na przykładzie trzech autorskich albumów artysty.

 

Un Rubis sur les Levres
"Rubin na Ustach"
Futuropolis
Paryż, 1986
48 stron

Tytuł komiksu nawiązuje do znamienia (pieprzyka, krostki) znajdującego się na wewnętrznej stronie wargi jednej z bohaterek. Komiks zaczyna się trzyplanszową uwerturą: Algieria, rok 1962. Młody Simon Zoladz przygląda się z daleka mężczyźnie wykrwawiającemu się w samochodzie. Na zewnątrz panuje trudny do wytrzymania upał - Alain Francois z dwoma kulami w brzuchu prosi chłopca o rewolwer. Simon odmawia, a kiedy przychodzi z pomocą - mężczyzna już nie żyje.

Album, który trudno mi zaliczyć do innego nurtu, niż historie obyczajowe, niełatwo daje się zaszufladkować. Główny bohater - malarz, którego młodzieńcze ideały topniały z wiekiem, to najprawdopodobniej alter ego samego autora, choć nie wiem, czy należy doszukiwać się tu wątków autobiograficznych. Być może co najwyżej w warstwie postrzegania świata z pewnego punktu widzenia, gdyż niektóre obserwacje autora uderzają swoją celnością.

Komiks opowiada o losach pewnej przyjaźni, trwającej od czasów wczesnej młodości. Jest to więź między ludźmi tak mało podobnymi, iż wydaje się naturalne, że musi ona trwać od dzieciństwa. Marc - pupil losu, wzięty adwokat, postrzegany jako tratwa w oceanie zepsucia, niemal opędzający się od kobiet i Simon - nieudany malarz, poruszający się w cieniu ojca - niespełnionego pisarza, a potem niejako orbitujący wokół Marca jako jego naturalna przeciwwaga. Ich losy splatają się jeszcze bardziej za sprawą Jess - córki milionera, która w wieku 24 lat odkrywa, że jej próby naprawienia świata nie przynoszą widocznych rezultatów. Jess początkowo jest dziewczyną Marca, jednak jej depresyjne skłonności trudno pogodzić z udanym życiem młodego, przebojowego prawnika. Ten związek nie mając szans na przetrwanie przeradza się w pewien rodzaj inkubacji, kiedy Jess wynajmuje pokój u Simona, a Marc nie mogąc zapomnieć o swojej byłej składa przyjacielowi codzienne wizyty.

Ten układ nie może trwać wiecznie. I rzeczywiście - w miejscu gdzie w komiksie kończy się narracja prowadzona przy pomocy dziennika Simona, wszystko zaczyna się poważnie gmatwać. Bohaterowie będą musieli udać się w miejsce swej młodości by wspólnie stawić czoło swej przeszłości i znaleźć odpowiedzi na dręczące ich wątpliwości.

Cala ta opowieść mogłaby być potraktowana przez czytelnika jako sprawa zupełnie pretekstowa - okazja do zaprezentowania ciekawej wizji graficznej Baudoina, gdyby nie jedna kwestia - otóż wszystkie osoby występujące w tym komiksie rozdrapują swoją przeszłość do krwi. Ukrywając swe prawdziwe emocje za mało istotnymi kwestiami, doprowadzają do tego, że tłumione uczucia rozrywają ich psychikę na szczątki. Baudoin opowiada swoją historię bardziej przy pomocy rysunków niż tekstu, gdyż z samych dialogów nie odczytamy tu wiele. Jest to album, który robi bardzo pozytywne wrażenie, gdyż twórcy udało się wykorzystać możliwości komiksowego medium w sposób perfekcyjny.

 

Couma aco
"Ujdzie"
Futuropolis
Paryż, 1991
48 stron

I znów zacznę od krótkiej refleksji na temat tytułu. Jest to zniekształcona formuła powitania "Comme ca" - odpowiedź na pytanie "Jak leci?", a zarazem najczęściej wypowiadana kwestia przez głównego bohatera komiksu, przy czym jej dosłowne znaczenie nie powinno przykryć kontekstu użycia. John Carney - dziadek narratora komiksu (tym razem już bardzo bezpośrednio utożsamionego z autorem) nie zwykł mówić dużo.

Jest to komiks odmienny od poprzednio opisanego. Jest dość sentymentalny, żeby nie powiedzieć ckliwy, co niektórych ponurych realistów (jak ja) może trochę zniechęcić. Miejscami przenikający czytelnika, jednak przeważnie wywołujący wrażenie zbyt osobistego. Jest to zapewne kwestia odbioru, jednak wydaje mi się, że taka gra emocjami jak w "Rubinie" to sztuka o klasę wyższa niż proste spisanie własnych wspomnień. Brak tu tej zasłony dymnej, przez którą czytelnik chciałby się przebijać, by dotrzeć do ukrytych wymiarów. Tutaj jest to chyba zbyt dosłowne.

O tym, że nie wszyscy są tego zdania, może świadczyć fakt, że album ten zdobył Alph'Art - jedno z najbardziej prestiżowych wyróżnień komiksowych na świecie (jeśli nie najważniejsze) w Angouleme w roku 1992. Taki splendor z jednej strony przyciąga, a z drugiej niepokoi - komiksy zdobywające nagrody to zwykle dzieła mające trafić w tzw. powszechny gust - coś, od czego samodzielnie dobierający tytuły odbiorca powinien trzymać się z daleka. A jak jest w tym przypadku?

Graficznie komiks jest chyba sympatyczniejszy w odbiorze niż "Un Rubis", obrazki bardziej staranne, ładniejsze. To nawet nie kwestia rozwoju, ta historia jest łagodniejsza i taka kreska tu pasuje. Baudoin lubi rysować plenery i dobrze mu to wychodzi. Jest mistrzem w sugerowaniu uczuć za pomocą ukazywania twarzy w specyficzny sposób. Jego albumy przyjemnie wziąć do ręki i kartkować.

Fabuła komiksu jest rwana - wypływają tu strzępy wspomnień z dzieciństwa przeplatanych ze współczesnymi refleksjami. Widoczne są motywy powtarzające się w twórczości artysty, można stwierdzić np. że Marc - przyjaciel Simona z albumu "Rubin na Ustach" jest po części wzorowany na postaci brata rysownika, a po części jego dziadka.

Komiks jest zakończony trzyplanszową historią oryginalnie opublikowaną 10 lat wcześniej, również poświęconą Johnowi Carney. Dzięki temu można porównać tę krótką, skondensowaną formę z pełnowymiarowym albumem opisującym tę samą osobę, jednak w sposób bardziej rozległy. Czy taki temat, niewątpliwie ważny dla samego artysty, może zainteresować szeroką rzeszę czytelników?

Myślę, że wiele osób byłoby usatysfakcjonowanych lekturą, która niewątpliwie ma niemało zalet. A ci, którzy - podobnie jak ja - będą nieco mniej entuzjastyczni, mogą pocieszyć się myślą, że przeczytali komiks uznany za najlepszy w 1992 roku, co samo w sobie też przecież jest powodem do satysfakcji.

 

La Mort du Peintre
"Śmierć Malarza"
Z'Editions
Nicea, 1993
128 stron

Jest to poetycka opowieść o francuskim miasteczku. Vitrolles - 40-50 tys. mieszkańców, na pozór smutne, opuszczone a w rzeczywistości tętniące życiem, głównie za sprawą arabskiej społeczności rozwijającej się w błyskawicznym tempie wskutek szybkiego przyrostu naturalnego. Na pierwszy plan wysuwa się Kamel - arabski malarz i Claire - jego francuska przyjaciółka i instruktor tańca. Obserwujemy ich związek od momentu, gdy poznają się na kursie prowadzonym przez dziewczynę, aż do zapowiedzianej w tytule śmierci malarza.

Baudoin inspirował się atmosferą miasta, jego posępną architekturą i plenerami - współczesnymi i sprzed kilku dekad, pokazanymi w rysunkach dziadka Claire. Oprócz tego wiernie oddał miasto za sprawą jego poezji, muzyki, choreografii a nawet twarzy mieszkańców. Komiks jest tak przepełniony duchem Vitrolles, że czytając go trochę tam jesteśmy.

Styl rysunku Baudoina przez cały czas się rozwija i tutaj osiąga już status legendy. Posługiwanie się środkami wyrazu z pogranicza sztuki komiksu, całe strony wypełnione tekstem, wplatanie "wieloplanszowych" sekwencji szkiców, ręcznie pisanych listów, dialogów napisanych luźnym tekstem, wierszy a nawet ilustracji w wykonaniu Kamela Khelifa, który odegrał tu rolę głównego bohatera, sprawiają, że album po trochu przestaje być komiksem a staje się czymś, co można określić jako powieść graficzna, z silnym naciskiem na ten drugi człon terminu.

Lektura tego obszernego, ponad stustronicowego dzieła wydaje się zabierać tylko chwilę i dostarcza niezwykłych, niezapomnianych przeżyć. Już początek zapada w pamięć: "Vitrolles, vitriol, miasto skwaśniałe, zgwałcone. Kamel powiedział mi: -Lubię je, ono istnieje, nie jak twoja Nicea, stara dziwka uśpiona w swych koronkach."

"Któregoś dnia Kamel powiedział mi: -Moja ciotka ma dziecko, mówią - nienormalne, wiesz... to jest to, które kocha najbardziej... -Ale jest lepiej, gdyby nie ma problemu, prawda? -Nie ma problemu nie istnieje. Są ukryte, nadejdą."

Małe miasteczka, małe miłości i małe śmierci. Nieważne, nikomu niepotrzebne, odległe, ale istniejące w naszej świadomości dzięki błędnym rycerzom takim jak Edmond Baudoin.

Arek Królak

Reedycja "Śmierci Malarza" ukazała się w tym miesiącu nakładem wydawnictwa "Six Pieds sous Terre".