V Warszawskie Spotkania Komiksowe

 

Nie można pretendować do miana największej polskiej imprezy komiksowej, jeśli nie jest się w stanie sprawić, by miłośnicy komiksu z całego kraju mieli ochotę na nią pojechać. Z niesmakiem czytałem szumne zapowiedzi tegorocznych Warszawski Spotkań Komiksowych, między innymi w dodatku Gazety Wyborczej "Co jest grane?".

Magnes. Impreza potrzebuje magnesu. Tym razem, w moim przekonaniu, jedynym magnesem było pozytywne wrażenie, jakie pozostawiły po sobie edycje poprzednie. Organizatorzy nie pofatygowali się by zaprosić w tym roku gościa zza granicy. Owszem, kolejni polscy artyści zaczynają powoli stawać się liczącymi się za granicą twórcami, a mam tu między innymi na myśli Janusza i Gawronkiwicza, których "Esencja" miała swoją premierę na WSK, a także Kowalskiego, który pracuje obecnie nad pierwszym albumem nowej serii (będzie to cztero-częściowy Poliptyk) dla Le Lombard. Owszem, rodzimi twórcy nie muszą wcale być słabsi niż sławy z Europy i możemy ich nade wszystko cenić, ale każda impreza komiksowa powinna mieć swoją unikatową gwiazdę.

Tym razem wstęp na imprezę był darmowy. Ja się temu nie dziwię, atrakcji nie było szczególnie wiele. Na bezpłatnym wejściu skorzystali Warszawiacy, którzy mogli wpaść na chwilę na giełdę, zakupić kilka komiksów z większym rabatem i wyjść. Prawda jest taka, że jeśli jest za co zapłacić, to fan komiksu zapłaci i z chęcią przyjdzie na spotkanie z wybitnym artystą. Tak było na przykład w ubiegłym roku, kiedy sala kinowa zapełniła się podczas spotkania z Davem McKeanem, czy Grzegorzem Rosińskim. Nie można powiedzieć, żeby komuś było szkoda wydanych dziesięciu złotych, które spokojnie można było odbić sobie przy zakupie komiksów.

Bardzo dobrym pomysłem była współpraca, jaką organizatorzy nawiązali byli swego czasu z Britsh Council, czego efektem w poprzednim roku był przyjazd do Warszawy Dave'a McKeane'a. Była to swego rodzaju kontynuacja pomysłu, pewnej koncepcji - na MFK w 2003 roku do Łodzi przyjechali twórcy Slaine'a. Niestety, w tym roku organizatorzy, z im znanych powodów, nie poszli przetartym szlakiem, nie podążyli dobrym tropem. Czyżby nie było godnych zaproszenia gości?

Cóż, impreza wyglądała na planowaną gdzieś na kolanie podczas towarzyskiego spotkania organizatorów. Do kogo się dało rozesłano zaproszenia, a uprzejmość polskich twórców nie pozwoliła im odmówić i pojawili się, by promować tworzone przez siebie komiksy. Organizatorzy mieli tę łatwość, że robią to już po raz kolejny z rzędu, tak więc nie musieli podjąć specjalnych wysiłków. Zupełnie inaczej wygląda na przykład sytuacja MFK, którego to promocja odbywała się już na siedem miesięcy przed imprezą. Widać, gdzie idą jakieś starania. Ta kwestia nie wymaga chyba większego komentarza.

Oczywiście, kto chciał mógł wybrać się na spotkanie z zaproszonymi gośćmi. Szkoda tyko, że ci drudzy byli raczej skazani na puste sale, bo publiczność niespecjalnie kwapiła się, by tłumnie stawiać się na spotkania. Nawet kolejki po autografy nie były wcale takie straszne, a to dla wielu zmęczonych komiksiarzy duży plus.

Na Warszawskie Spotkania Komiksowe przyjeżdżam od samego początku. Impreza dojrzewała na moich oczach, na moich oczach zaczyna tracić na swojej wartości. Ta edycja pozostawiała wiele do życzenia. Szkoda.

Jeśli organizatorzy pragną zrobić z WSK jedynie lokalną imprezę, a mają do tego prawo, to okej. Prawdopodobnie i tak uda się do niej przekonać niejednego komiksiarza spoza stolicy. Trudno jest jednak nie spojrzeć krytycznym okiem na stwarzanie wokół konwentu sztucznego hałasu, promowanie jej jako poważnego przedsięwzięcia, bo jest to wywoływanie burzy w szklance wody.

Warszawa pretendowała do tytułu stolicy polskiego komiksu. Tak, można posunąć się do takiego stwierdzenia. Tym łatwiej przychodzi mi to napisać, gdy wciąż niekwestionowanym liderem jest Łódź. Oczywiście, im więcej lokalnych konwentów, tym lepiej dla komiksu w Polsce. W najbliższym czasie oczy miłośników komiksu zwrócą się w kierunku Lublina, w stronę drugiej edycji TRACHa i sądząc z zapowiedzi impreza ta ma możliwość zawalczyć z tegorocznymi dokonaniami Warszawiaków.

Łatwo marudzić, łatwo kwękać, łatwo być malkontentem, łatwo znaleźć uchybienia, nawet w porządnie przygotowanych imprezach, zjazdach. Nie o to chodzi. Stabilizacja na rynku komiksowym, jaką od jakiegoś czasu obserwujemy, nie musi koniecznie przejawiać się brakiem chętnych do uczestniczenia w dużych spotkaniach, na których czytelnicy maja okazję spotkać się z artystami, innymi fanami, i wreszcie mają okazję dowiedzieć się czegoś więcej na temat komiksu. Warto organizować imprezy, warto zapraszać poważnych gości, warto bawić się komiksowym medium. Należy to jednak czynić z rozwagą, ale już na pewno nie wolno marnować pewnego potencjału, jaki został już gdzieś zgromadzony. Moim zdaniem piąta edycja Warszawskich Spotkań Komiksowych to swojego rodzaju przykład na to, jak można zejść o stopień niżej. Nie takich przykładów nam potrzeba.

Jakub "Tiall" Syty