Spędzić weekend przed telewizorem w domu? Bez sensu. Męczyć oczy przez ekranem swojego monitora przez dwa kolejne dni? Bez sensu. Pojechać na duży konwent mangowy? Całkiem niezła myśl, ale tam też można przesiedzieć większość czasu przed ekranem kinowym, telewizyjnym, bądź monitorem. Bez sensu. No, choć może nie do końca. Wszystko zależy od podejścia. Wszystko zależy od spojrzenia.

Tialla spojrzenie na IX Asucon

Dojechać do Szopienic, będąc w Katowicach już po raz drugi, nie było pod żadnym kątem trudno. Chociaż posiadałem dokładną mapkę okolicy i trasę podróży, na miejsce dotarłem bazując o ubiegłoroczne doświadczenie. Szopienicki MDK rozpoznałem już z daleka, przed nim czekali na mnie koledzy, w środku równie szybko spotkałem kolejne znajome twarze, a jakiś obcy ograbił mnie dodatkowo z kawałka puzzla, który znajdował się we wręczanej na bramce reklamówce. Wszystko było o.k., tylko jedna rzecz nie dawała mi spokoju: brak tłumu, z którym zderzyłem się rok temu i który to tłum zapadł mi w głęboką pamięć.

Już na początku dzieląc się pewnymi wnioskami na temat tej imprezy stwierdzić muszę, że dla wielu fanów m&a wyjazd na konwent mija się jednak z celem. Trudno dywagować w tym miejscu na ten niebagatelny temat, co nie znaczy, ze nie należy go podkreślić i uznać nawet za negatywny przejaw życia kulturowego członków fandomu. Bądź, co bądź Asucon ma swoją renomę, dobre imię i powinien przyciągać tłumy. Z drugiej strony, być może nowe, młode imprezy, jak na przykład Reanimation, potrafią dużo lepiej się zareklamować i przyciągnąć licznych gości, którzy ostatecznie nie mają, ze zrozumiałych powodów, możliwości pojawiania się na wielu imprezach, toteż mniej atrakcyjny Asucon pomijają w swoich planach. Na jednoznaczne wnioski może jeszcze nie pora, ale chyba organizatorzy powinni mieć powyższe na uwadze.

Powróćmy do omawianej imprezy. Dziewiąta edycja Asuconu odbyła się w konwencji szkoły. Konwencja ta była widoczna najwyraźniej w doborze tematyki wyświetlanych w blokach - lekcjach, odcinków anime. Puszczono między innymi "G.T.O", "Fullmetal Panic? Fumoffu", "Onegai Teacher". To właściwie tyle z konwencji, więc od razu rodzi się pytanie: po co u licha bawić się w coś takiego? Ciekawe jak z tym zagadnieniem poradzą sobie organizatorzy czwartej odsłony B.A.K.A. (Bardzo Atrakcyjnego Konwentu Anime), którzy obierając konwencję korporacji już na wstępie obiecują pięć złotych zniżki dla wszystkich, którzy założą krawat.

Uciekając przed kolejną dygresją, pierwszym punktem programu, na który zwróciłem swoją uwagę, był panel o fanzinach komiksowych, które po przybliżeniu skonfrontowane zostały z zinami mangowymi. Właściwie większą część spotkania zajęli Paweł "DevilRed" Sarna i Tomek "Jim" Kontny rzetelnie dzieląc się wiedzą o rodzimych komiksowych magazynach, tych mniej i tych bardziej undergroundowych. Dopiero pod koniec panelu kilka słów należało do twórców zinów mangowych. Ci, wyraźnie stremowani, nie powiedzieli zbyt wiele. Koniec końców, spotkanie należałoby uznać za ciekawe, aczkolwiek bardzo kameralne i naprawdę żałować mogą wszyscy ci, którzy na nim się nie pojawili, bo miejsc siedzących było w nadmiarze, a zinów do przejrzenia mnóstwo.

Na konwent przybył Robert Adler. Na prowadzonym z artystą spotkaniu dowiedzieć się można było wiele o broni, o jej rodzajach, a nawet cenach, jak również o tym, że jest on teraz bardzo zajęty pozakomiksową działalnością i trudno przewidywać, kiedy pokażą się kolejne rysowane przez niego historie. Amatorzy kreski artysty mogli otrzymać autografy. Ci, którzy nie zabrali swoich komiksów podpisy zebrać mogli na kserach plansz "Brygady P.E.W.", a więc historii stylizowanej na mangę, która ukazywała się cyklicznie w kilku numerach czasopisma "Kawaii" w roku bieżącym (dokładnie: numery dwa do sześć).

Askara, czyli nagrodę za wybitne osiągnięcia na polu propagowania mangi i anime, w tym roku przyznano serwisowi internetowemu anime.com.pl. Niestety, Joe, który ów serwis prowadzi nie mógł się zjawić, nie mniej jednak nagrodę odebrał wydelegowany przez niego człowiek. Na przykładzie laureata widać, że Internet odgrywa naprawdę istotną rolę w życiu fanów m&a, a co za tym idzie wskazuje wydawcom, że nie powinni odizolowywać się od tego medium i odpowiednio się w nim promować.

Zwyczajowo udany, opiewany nawet, asuconowy cosplay wypadł tym razem trochę blado i chyba nawet tańczący i kłaniający się często prowadzący nie był w stanie uratować sytuacji. Na cosplayu zabrakło przede wszystkim chętnych do zaprezentowania swojego okolicznościowego kostiumu. Podczas finałowej prezentacji scena świeciła niemalże pustkami, co nie było zbyt radosnym widokiem. Nie można jednak mówić o cosplayu w samych negatywach, miał on bowiem swoją gwiazdę. To, że ziemia zatrzęsła się nie tak dawno na północy Polski, nie wydarzyło się bez przyczyny. Do naszego kraju przybyła Godzilla, tyle tylko, że męcząca podróż do Katowic sprawiła, że wychudła i zmalała. Mówiąc poważniej, strój przygotowany w kilka minut, i najprostszymi sposobami, będący wynikiem spontanicznej zupełnie idei, zdał swój egzamin celująco; podobnie zresztą, jak skrywająca się w nim Ania, która jako jedyna Godzilli tak naprawdę nie widziała, zupełnie jak tych wszystkich roześmianych gęb, a jej uszu dobiegały tylko gromkie brawa publiki kiedy gadzim krokiem maszerowała przez scenę. Godzilla ostatecznie nagrody na najlepszy strój nie zdobyła, ta trafiła w ręce najmłodszej uczestniczki zabawy ucharakteryzowanej na Bijou z "Hamtaro", lecz nie podłamało to przebranej za Godzillę Ani, która chętnie fotografowała się (oczywiście w przebraniu) z wieloma wielbicielami zieleni i białych kłów.

Oprócz cosplaya, na salę kinową wielu widzów przyciągnęło anime "G.I.T.S. 2: Innocence". Film jest świeżym produktem (miał swoją amerykańską premierę raptem siedemnastego września) i rzeczywiście warto było go obejrzeć. Kontynuacja kultowego dzieła Masamune Shrow po raz kolejny zrealizowana pod okiem Mamoru Oshii mogła się podobać, chociaż wiele wątpliwości wzbudzały napisy, których czcionka utrudniała szybie czytanie. Poza tym momentami sub znikał zbyt szybko, czasem też niektóre kwestie nie zostały przetłumaczone.

W czasie trwania imprezy swoją wyjątkową rolę spełniał niezastąpiony bufet. Panie uśmiechające się do wszystkich zza okienka przygotować musiały przez tak krótki okres czasu tyle jedzenia, że same nie miały czasem chwili, żeby odsapnąć. No, oczywiście popularny był sam wrzątek. Ze zdumieniem słuchałem, jak niektórzy życzyli sobie tyle, a nie więcej gorącej wody w swoich miseczkach ("Wie pani, ja to sobie w domu tak nalewam... O! Do tego miejsca właśnie!"). W niedzielę rano okazało się, że bufet został całkowicie ogołocony z zapiekanek. Jak widać te cieszyły się nad wyraz wielkim powodzeniem.

Stoisk nie było może wiele, ale za to ich zaopatrzenie dość bogate. Myślę, że wszyscy chętni do zakupu mangowych gadżetów mogli spokojnie pozbyć się zaoszczędzonych przez wakacje pieniędzy, co nie znaczy oczywiście, że tak robili. Odniosłem ponadto wrażenie, że miny wystawców nie tryskały radością. Pewnie i oni spodziewali się większych tłumów na konwencie.

Sala telewizyjna wyposażona była w dobry i duży ekran. W niej można było między innymi obejrzeć nocy maraton filmów Hayao Miyazakiego, chociaż bez zapowiadanego "Kiki's Delivery Service".

Sala konsolowa przyciągała grami "Soul Calibur II", "Super Smash Bros" i "Super Puzzle Fighter II TURBO". Oprócz tego rozegrano w niej zawody Sing Star oraz DDR.

Sing Star przyciągał konwentowiczów do dobrej zabawy. Wielu spróbowało swoich sił. Powalające na łopatki okazało się być dla mnie wykonanie piosenki "Complicated" Avril Lavigne przez osobnika płci męskiej, które to dopasowane później do teledysku puszczanego na sali kinowej brzmiało i wyglądało bezbłędnie.

Wiele radości u obserwatorów, jak również uczestników, wywoływały treningi i rozegrany turniej w cieszącą się coraz większa popularnością "Dance Dance Revolution". Czasem aż miło popatrzeć jak niektórzy umiejętnie przebierają nogami po macie o wymiarach metr-na-metr. Jednemu zawodnikowi było tak gorąco, że aż pozbył się góry swojego ubrania i obnażywszy tors skakał dalej niczym nawiedzony.

To, że na konwent przyjechało mniej osób, niż chociażby w poprzednim roku było łatwo zauważyć w nocy, kiedy to główny sleeping-room świecił niemalże pustkami. Patrząc na to, że pewna grupa uczestników nie została w ogóle na noc, drugiego dnia w przejściach i w salach było zupełnie luźno. Przy okazji spania dodam, że o uszy obiła mi się historia tajemniczego Człowieka w Szlafmycy, który przyobiecał kilku osobom "po piątaku", jeśli tylko pójdą spać tej niespokojnej asuconowej nocy. Jak się potem okazało wszyscy oni zostali nabici w butelkę.

Niedziela wyglądała trochę smutno. Niekoniecznie wyspani konwentowicze snuli się tu i tam, pożywiali się ochoczo. Większość z nich mury MDKu opuściła w okolicach południa. W ich przypadku chyba spokojnie można mówić o magii wychodzenia skądś w momencie, kiedy jeszcze bardzo chce się zostać, bo zabawa jeszcze się nie skończyła i wszyscy pochłonięci są balem, ale okoliczności, czyli na przykład pora odjazdu pociągu, do tego zmuszają. Można się zatem poczuć jak Kopciuszek uciekający z balu i ramion królewicza, słyszący tykające wskazówki wielkiego zegara, który za chwilę wybije północ. Zupełnie inaczej jest, jeśli wychodzi się z balu za późno. Wtedy zamiast pięknej karocy, przed pałacem zobaczyć można zwykłą dynię.

Są na to pewne sposoby, które lepiej lub gorzej pozwalają uporać się z przygnębieniem. Wiele zabawy, przede wszystkim organizatorom, przyniosło licytowanie rzeczy pozostawionych w szatni, które ostatni konwentowicze próbowali z niej wydobyć. Tak dobre humory wszystkich na zakończenie wróżą zapewne dobrze na przyszłość, zresztą na oficjalnym zamknięciu imprezy, które to zamknięcie nastąpiło na kilka godzin przed faktycznym jej końcem, padły słowa wyrażające chęć kontynuowania tradycji organizacji Asuconu.

Na koniec zostawiłem swoje największe rozczarowanie. Otóż szokiem był dla mnie brak obecności czołowych wydawców mangi w Polsce. Nie mogłem uwierzyć w to, że nie pojawił się nikt z trójki: Egmont, J.P.F., Waneko. Czyżby wydawcom nie zależało już na pozyskiwaniu czytelnika? Czyżby uważali, że ich pozycja jest na tyle ugruntowana, że nie potrzebują spotkać się z fanami, odpowiadać na ich pytania i chwalić się zapowiedziami? Asucon posiada już wyrobioną markę, nie jest anonimowym konwentem mangowym, dlatego tym większe moje zdumienie zaistniałą sytuacją. Trudno dodać coś więcej na ten temat.

Cóż. Podsumowując miniony konwent jednym zdaniem powiem po prostu, że pobyt w szopienickim domu kultury był dla mnie miło spędzonym czasem. To miejsce będzie chyba również najodpowiedniejszym na pozdrowienie i podziękowanie tym wszystkim, z którymi udało mi się spędzić przyjemnie czas: Arigatou!

A jeśli ktoś mi powie, że lepiej było zostać w domu, że lepiej było napawać się spokojem kolejnego, tym razem wrześniowego już weekendu w swoim mieście, że lepiej było nie zrywać się bardzo wczesnym porankiem z łóżka, że lepiej było nie jechać przez całą Polskę do dalekich Katowic, że lepiej było nie szukać kontaktu z innymi szalonymi miłośnikami mangi i anime, odpowiem mu tymi oto dwoma słowami: bez sensu.

Jakub "Tiall" Syty

Asucon 9 - oczami laika

Pierwszy konwent mangii i anime już za mną. W przeciwieństwie do stałych bywalców takich spotkań trudno jest mi określić, jaki był ten przeze mnie odwiedzony w porównaniu z wcześniejszymi z tej serii oraz odbywającymi się co chwilę, innymi konwentami. Nie powiem czy było mniej osób i czy cosplay udał się nie tak dobrze jak w latach poprzednich (to ponoć wszystko prawda). Napiszę tylko jak najmniej subiektywnie (o ile to możliwe), o tym, co zobaczyłem, gdy przekroczyłem tego sądnego dnia próg konwentowego Domu Kultury w Katowicach Szopienicach.

Wszystko zaczęło się już rano, gdy czekając na przystanku tramwajowym, co chwilę obserwowałem przybywające kilku- kilkunastoosobowe grupki ubranych na czarno, objuczonych ciężkimi plecakami z pełnym harcerskim rynsztunkiem (tylko saperek nie widziałem) konwentowiczów. Już wtedy pomyślałem: "Dziwne". Dzień miał się jednak okazać jeszcze bardziej dziwny. Brak znajomości konwentowych zwyczajów i tradycji mógł zakończyć się grobowymi konsekwencjami dla nas, laików. Nie ochłonąwszy jeszcze po wkroczeniu na teren wroga, prawie do zawału doprowadził nas widok biegnących w naszą stronę powabnych białogłów krzyczących piskliwym głosem "masz pucelka?". Nie wiem, co było bardziej bolesne. Poznanie celu napastowania, którym na nasze nieszczęście nie byliśmy my, czy też sterczenie na widoku przez kilkadziesiąt sekund z wyrazem niezrozumienia na twarzy. Po zapłaceniu myta w formie pucelka będącego formą tradycyjnej zbierackiej zabawy na Asuconie wkroczyliśmy w końcu w nieznane. Konwentowe pomieszczenia zdawały się tętnić dziwnym rodzajem energii (ach ta młodzież). Cały ranek służył tylko i wyłącznie witaniu się i zapoznawaniu z nowo przybyła bracią mangową. Od rana (i praktycznie tylko wtedy) rozkwitał handel. Był to drugi moment, kiedy można było się pożegnać ze swym drogocennym życiem. Sytuacja podczas wystawienia na stoliki nowo dostarczonych figurek przypominał zapodanie baleronu, czy salcesonu do PRL-owskich mięsnych. Okazało się to najlepszym momentem by spenetrować budynek. Na konwentowy teren składało się kilka pomieszczeń. Były to: sala telewizyjna, gdzie puszczano anime na małym ekranie, sala kinowa gdzie przez całe dwa dni odbywały się projekcje oraz większe, galowe pozycje programu konwentowego. Nawet osoba nie będąca miłośnikiem anime musiała ulec klimatowi. Pierwszy pokazywany był, bowiem Great Teacher Onizuka, którego rozterki na temat aksamitnie białych ud swych uczennic zatrzymały nas na chwilę. Innym pokojem, który tętnił życiem była sala konsolowa. A co tam się nie działo? Tańce, gry i śpiewy (hulanki i swawole pisząc krótko). Najważniejszym pomieszczeniem dla konwentowiczów okazała się jednak aula, gdzie bardzo szybko formowały się wysepki tworzone z rozkładanych śpiworów. To tam (oprócz pory lunchu) skupiała się cała towarzyska śmietanka. To pomieszczenie zapewniało też schronienie w celu przetrwania do dnia następnego. Dla nas najważniejszy był ukryty bardzo dobrze na piętrze pokój panelowy. To tam miał się odbyć pierwszy panel tego dnia, prowadzony przez towarzyszy mojej laickiej niedoli: Pawła "Devilreda" Sarnę oraz Tomasza "Jima" Kontnego. Panel o zinach komiksowych był jedną z niewielu części teoretycznych podczas konwentu. Poza od razu widoczną różnicą między zblazowanym środowiskiem komiksowym, a radosną i rozbieganą młodzieżą mangową okazało się, że środek ciężkości podczas takich imprez znajduje się raczej w różnorodnych zabawach i konkursach a nie w rozprawkach teoretycznych na temat wyższości kropki nad kreską. Ponieważ panel towarzyszy laików miał za zadanie rozprawiczyć ich w roli prelegentów bardziej ekscytujące było jak całość wyjdzie, a nie temat samej prelekcji. Zagadką stała się dla mnie celowość danego punktu programu, gdy z ust jednej z białogłów usłyszałem "Co to są ziny?". Z drugiej strony tematem tegorocznego Asuconu była szkoła, więc edukacja się odbyła i jakby na to nie patrzeć, na bardzo wysokim poziomie. Pierwsze koty za płoty panowie. Gratuluję. Nastał czas na małe co nieco w oczekiwaniu na następny punkt programu. Tym następnym bardzo ważnym punktem programu było oczywiście spotkanie z Robertem Adlerem oraz Marcinem Hermanem twórcami "Brygady P.E.W.", komiksu stylizowanego na mangę a publikowanego do połowy tego roku w branżowym pisemku "Kawaii". Panowie w bardzo ciekawy sposób opowiadali o swoich inspiracjach oraz zainteresowaniach. Bardzo ważnymi tematami okazały się: broń palna oraz spaghetti westerny. Sposób, w jaki znający się dobrze twórcy nakręcali się oraz nieoczekiwane uczestnictwo w dyskusji pewnego bezimiennego fotografa powodowały co chwile salwy śmiechu na sali. Siedząc na widowni z pełna butelką wody mineralnej cały czas żal mi było gwiazd konwentu, które nie miały, czym przepłukać swych pracujących intensywnie w tym czasie gardziołek (minus dla organizatorów). Po tej jakże radosnej godzinie było już bardzo blisko do galowych punktów programu. Oczekiwanie na ten moment minął na rozmowach i obserwacji środowiskowej. Mimo upływu czasu wszyscy bawili się równie dobrze jak wcześniej. Po pewnym czasie w sali kinowej zaświeciły się światła, by mogło nastąpić wręczenie Asuconowej nagrody czyli Ascara. Tegorocznym laureatem był branżowy portal www.anime.com.pl. Potem nastąpiło to, na co wszyscy czekali, czyli cosplay. Na scenie kolejno pojawiały się postacie z ulubionych mang i anime przedstawiając się mniej lub bardziej umiejętnie oraz odgrywając różne scenki rodzajowe. Serca jury (w którego składzie przeważali koledzy laicy) ujęła mała dziewczynka, przebrana za małego białego chomika z niebieskimi kokardkami o imieniu Bijou. Ja i tak uważam, że Godzilla wykonana z zielonego śpiwora była najlepsza (czyż nie, Tiall?). Koniec cosplaya oznaczał koniec najważniejszych wydarzeń pierwszego dnia dziewiątej edycji Asuconu. Podczas, gdy miłośnicy mang i anime pozostali na noc w Domu Kultury dobrze się bawiąc (widziałem, zdjęcia są już w sieci) laicy udali się do centrum Katowic by udany, lecz i męczący dzień zakończyć smakowitym piwkiem.

Jakie wrażenia z pierwszego mangowego konwentu w życiu? Są nader pozytywne, czemu niżej podpisany dziwi się aż do teraz. Nie wiem czy Asucon 9 zaliczyć do imprez udanych z oczywistego braku porównania względem poprzednich. Dla mnie jednak konwent ten był miejscem przepełnionym ludźmi z różnych części Polski o wspólnych zainteresowaniach. Zainteresowaniach, które w takim gronie bez zahamowań mogli okazać z dużą dawką zaraźliwej radości i zaangażowania. Mam nadzieję, że przyszły MFK (chyba zbytnio się nie łudzę) będzie podobny. To tyle w relacji laika, który już w przyszłości takim laikiem nie będzie.

Wojciech "dieFarbe" Garncarz