Paweł "Kurczak" Zdanowski

Z kurnika wzięte

LOTEM KURCZAKA
MIĘDZY KUBKIEM KAWY
I UCZELNIĄ WYŻSZĄ

Wszedłem na salę wykładową spóźniony... jak zwykle. Siadam w ostatnim rzędzie i wyjmuję notebooka z torby. Stawiam go na ławce przede mną i otwieram pokrywę. Wciskam srebrny przycisk oznaczony charakterystycznym dla "powerów" symbolem i szybkim ruchem ręki przesuwam pokrętło odpowiedzialne za głośność, żeby nie zwrócić niczyjej uwagi charakterystycznym powitaniem dźwiękowym Okienek. Rzucam szybkie spojrzenie na prowadzącego i upijam łyk kawy z automatu przyniesionej ze sobą. Boże błogosław te maszyny serwujące nam codzienną dawkę kofeiny. O smaku prawdziwej kawy, co prawda nie ma nawet co mówić, ale cóż- relacja cena/jakość musi zostać zachowana. No i nikt nie zrobi Ci porcji tego czarnego złota szybciej niż blaszany przyjaciel z korytarza.

Dzień dobry Państwu. Czarne złoto... właśnie kawa powinna zostać tak ochrzczona, nie ropa. Ropa tak naprawdę jest całkowicie przereklamowana i zbędna. Niewielka produkcja mocy, olbrzymia ilość zanieczyszczeń, duże straty w procesie przemiany materii w energię... bez ropy byśmy sobie jakoś poradzili i już od dobrych kilkudziesięciu lat jeździli samochodami o napędzie wodorowym... Za to kawa... bez kawy każdy dzień byłby znacznie trudniejszy. Ludzie byliby mniej kreatywni (98% naukowców patentujących to regularni kawosze), mniej uprzejmi, bardziej agresywni. Spróbujcie wyobrazić sobie te późne godziny przy projektach, naukę przedmiotów, których nazwę poznaliście dwa dni przed egzaminem, nadgodziny w biurze, czy ostatni poranek przed deadlinem tekstu do napisania. Co Wam pomogło? Kawa, kawa, kawa! Tak samo jak mi teraz- zajmując 1 strony przeznaczonej na felieton na ten miesiąc.

Odrywam się od pisania i przez chwilę próbuję słuchać, o czym mówi ta skamielina na drugim końcu sali. Jak zwykle o czymś, co nie ma żadnego sensu, ani przydatności. Znowu trzeba będzie odbębnić bezużyteczny materiał, gdy nadejdzie sesja, a wiedzę zdobywać samemu, jako że program studiów układany jest pod profesorów, którzy muszą coś wykładać, choć już od dawna nie orientują się w nowoczesnej tematyce. Co może mi powiedzieć 50 letnia profesor informatyki? Rok pierwszy- obsługa edytora tekstów i historia systemów informatycznych. Rok drugi- PASCAL dla debili i podstawy kodu maszynowego. Rok trzeci- C++ tak nauczany, że w sesji letniej 95% studentów musiało kupić projekty zaliczeniowe, bo nie potrafiło napisać linijki kodu. Innymi słowy - chcesz się czegoś nauczyć, to kup książkę i usiądź nad nią w domu, bo na uczelni nikt Ci wiedzy nie przekaże... a nie jestem w jakiejś prowincjonalne szkółce, ale w jednej z najlepszych uczelni wyższych w kraju. Niestety w TYM kraju.

Ktoś gdzieś ostatnio napisał, że studia u nas to ukryte bezrobocie, bo młodzi ludzie nie zdobywają wiedzy, nie kształcą się, traktują okres zdobywania papierka na eM Gie eRa jako imprezownię... sposób na cztery, pięć, czy sześć lat dobrej zabawy i żadnej odpowiedzialności.

Ale jak można się temu dziwić, skoro nikt nawet nie próbuje nam przekazać czegokolwiek przydatnego. Wszyscy wychodzą z założenia, że i tak tego, co nam potrzebne będzie musiał nauczyć nas przyszły pracodawca. I coś w tym rzeczywiście jest, a wiecie co? Smutna, szara polska rzeczywistość.

Oczywiście są wśród studentów jednostki, które w swą egzystencję włączają coś więcej niż sale wykładową, naukę od kolokwium do kolokwium i piwo w pubie lub przed przy MTV. Ale muszą to być ludzie z jakimś samozaparciem, bo nikt ich do tego nie zachęca. Przynajmniej nie tu. Nie w Polsce... co może się kiedyś zmieni. Czego Wam i sobie życzę. A teraz skoro już tu jestem to chyba prześpię resztę wykładu, żeby wieczorem zając się czymś bardziej produktywnym. Dobranoc.

Paweł "Kurczak" Zdanowski

P.S. Za pomoc w napisaniu dzisiejszego felietonu dziękuję http://www.cosic.org i bezprzewodowemu dostępowi do internetu.