Z kadrem wśród ludzi

 

Komiks obyczajowy, autobiograficzny to ten rodzaj opowieści obrazkowych, które cenię najbardziej. Fabuły oparte na tym, co dla autora najważniejsze i najlepiej znane, przyciągają niesamowitą siłą wyrazu, ot normalne sytuacje, normalne życie. Nie ma tutaj cudaków w lateksowych strojach, super mocy i całej tej komiksowej blagi. Czytając komiksy tego rodzaju nie musze zakładać okularów ze specjalnym filtrem, nikt nie wymaga ode mnie akceptacji dla fantastycznej rzeczywistości. Wiem, że to o czym czytam zdarzyło się naprawdę lub mogło się wydarzyć.

 

"Yukiko's spinach"

Historie miłosne to kwintesencja obyczajowości. To temat trudny, tak dla literatury i filmu jak i dla komiksu. Wśród ogromu opowieści temu poświęconych, obok tworów szczególnych i wartych uwagi swobodnie egzystują latynoamerykańskie telenowele, wszelkiej maści Harlequiny czy wreszcie romantyczne komedie. O dziwo komiks, niezależnie pod jaką szerokością i długością geograficzną powstaje, radzi sobie z tym tematem nadzwyczaj sprawnie. Czy można mówić o miłości, zakochaniu w nowy sposób, unikając spirali powtórzeń i cytatów? Zdecydowanie można. Tam gdzie kino okazuje się pretensjonalną hucpą, a literatura grzęźnie w wymyślaniu nowych form dla tych samych treści, pojawia się komiks. Poniżej dwa przykłady na to jak obrazkowe opowieści (i ich autorzy) radzą sobie z cudownym stanem zakochania.

Przekonać czytelnika do historii miłosnej to nie lada sztuka. Potrzeba prawdziwego talentu, by móc oszukać czytelnika zmyśloną historią, która jest, będzie lub była mu znana (Każdy przecież kiedyś był lub będzie zakochany. Najprostszym rozwiązaniem jest sięgać do własnych przeżyć i własnych uczuć, wzbogacać nimi zmyślone historie, bądź też konsekwentnie opowiadać o swojej miłości. W "Yukiko's spinach" Frederic Boilet, mówi o sobie. O krótkiej, ale gwałtownej miłości, francuskiego rysownika komiksów, mieszkającego w Japonii do młodszej od siebie kobiety Yukiko, która oprócz kilku chwil bliskości i namiętności nie jest w stanie dać mu tego, czego pragnie najbardziej. Miłości.

To bardzo prosta historia. Ot ktoś się zakochał w kimś, kto kocha kogoś innego. Scenariusz stary jak świat. Jego wartości nie mierzy się w niezwykłości fabuły, a w sposobie jej prezentacji. Opowieść Boileta przedstawia jego przeżycia w ten sposób, iż czytelnik chcąc nie chcąc identyfikuje się z zakochanym bohaterem, a tragedia miłosna autora, staje się po części dramatem odbiorcy. Udaje się to dzięki kilku zabiegom i trikom w kreowaniu fabuły i jej rysunkowej prezentacji. Boilet, krótki i ściśle określony w czasie i przestrzeni romans przerzuca w świat wspomnień. Łamiąc linearność fabuły, zastępując wypowiedzi głównego bohatera komentarzami, przenosi ją poza konkretny czas, ta miłość nie ma jednoznacznego początku i końca, poznajemy ją już w "trakcie", z kadru na kadr ze spotkania na spotkanie, przeplataną kartkami z kalendarza, szkicami i notatkami autora. Ta opowieść mogła wydarzyć się wczoraj, jak i rok temu, a naprawdę dzieje się nadal, w pamięci autora i pomiędzy przewracanymi przez czytelnika stronami.

W warstwie graficznej Boilet posłużył się prostym trikiem dzięki któremu osiąga pełną "przezroczystość" tej historii. W całym komiksie jedynie sporadycznie pojawia się postać głównego bohatera- autora. Czytelnik nie musi starać się, aby uczestniczyć w tej historii. Od pierwszego kadru widzi ten komiksowy świat oczami głównego bohatera, zapominając o medium, poprzez które w ten świat zagląda. Najbardziej widoczne jest to w scenach erotycznych. W każdej z nich występuje jedynie Yukiko i dłonie głównego bohatera wychodzące jak gdyby spoza kadru. Dotyk, pocałunki, pieszczoty- wszystko to czytelnik może nie tylko zobaczyć, ale bez mała przeżyć.

Mimo dosłowności, każda z tych erotycznych scen jest niesamowicie delikatna i zmysłowa. Pełna miłości, a jednocześnie piekielnie smutna. To nie jest dramat wielkich słów, zdrad czy zawodów. To dramat cichy, nie polegający na tym, co ktoś powiedział lub zrobił, a właśnie na oczekiwaniu na słowa i gesty, które nie nadchodzą. Boilet doskonale zdaje sobie sprawę z przelotności tego romansu. Wie, że niczego nie może oczekiwać, a jednak łudzi się od pierwszej do ostatniej strony. Łudzi się, że to on będzie tym jedynym. I tą beznadziejną ułudę czuć przez całe 144 strony komiksu.

Przez lata mojej edukacji, różni ludzie w różnych szkołach i poza nimi, próbowali wbić mi do głowy podstawy historii sztuki, w tym podstawowe informacje na temat Japonii. Przyznam niewiele z tego zostało, ale dzisiaj przyglądając się rysunkom Boileta, delikatnym i zwiewnym, a jednocześnie realistycznym, to z czym mi się one kojarzą to styl haiga w sztuce japońskiej. Haiga to grafika inspirowana krótkim wierszem haiku, to połączenie na jednym skrawku papieru tekstu i obrazu.

Coś jak komiks.

Niezależnie od moich mniej lub bardziej trafnych porównań rysunków Boileta do konkretnych stylów w sztuce1, widoczna gołym okiem jest europejskość a dokładnie "francuskość" metody opowiadania jaką stosuje ten autor.

Wbrew pozorom to nie komiksom frankońskim ten sposób jest bliski, a kinu tzw. francuskiej nowej fali. Jak u Jean-Luca Godarda, u Boileta znaczenia nabierają pojedyncze sytuacje i wplecieni w nie bohaterowie. Dialog zastępują gesty i spojrzenia, mówiące więcej niż słowa. Kontakt pomiędzy bohaterami, ich emocje i uczucia, wyrażają się w fizycznej bliskości. Oni nie potrzebują słów, aby dzielić się uczuciami ze sobą i czytelnikami.

"Yukiko's spinach" to przepięknie opowiedziana i zilustrowana opowieść o miłości, stworzona na styku dwóch kultur i tradycji komiksowych, japońskiej i francuskiej. Pozbawiona patosu i sztuczności, prawdziwa, okraszona nie wymuszona poezją, tragiczna tak jak tragiczna może być tylko autentyczna nieodwzajemniona miłość.

144 strony
Fanfare/Ponent Mon
13,99$

 

"Hopeless Savage- Ground Zero"

Nastolatki bywają rąbnięte. Niektórzy z nas dawno zapomnieli o tym jak to jest, niektórzy mają to jeszcze świeżo w pamięci, a są i tacy, którzy właśnie przeżywają swój czas buntu i szału dorastania. O ile zwykły (o ile można w jakikolwiek sposób generalizować) nastolatek jedynie bywa rąbnięty, o tyle zakochany człowiek w wieku lat nastu utrzymuje się w permanentnym stanie odurzenia hormonalnego. [Zapewniam z autopsji, że nie tylko nastolatki są "rąbnięte" w tak pięknych okolicznościach przyrody. A jeśli dodam, że procesy chemiczne zachodzące wtedy pod czerepem są już faktami naukowymi, to można pokusić się o usprawiedliwienie tego stanu nawet u komiksowych tetryków, chociaż ci bywają często i niebezpiecznie odurzeni miłością do samych siebie - mqpq]

"Hopeless Savage - Ground Zero" autorstwa Jean van Meter i Bryana Lee O'Malley'a to komiks o takich nastolatkach właśnie. Nie jest historią o dorastaniu. Nic z tych rzeczy, bo i temat ogromny i trudny. To prezentacja jednego tylko z elementów składających się na proces stawania się dorosłym. Tym elementem jest nic innego jak pierwsza miłość. [I tu trafili w dziesiątkę, bo o dorastaniu ostatnio najlepiej się czyta w komiksach ponad półkilogramowych, np. Blankets 1,20kg, Persepolis 0,51kg - mqpq]

Główną bohaterką tego komiksu jest szesnastoletnia Skank Zero, a to co wyróżnia ją na tle rówieśników to niezwykła rodzina - oboje rodzice są gwiazdami rocka. Z pozoru jest to wymarzona sytuacja, kto z nas nie marzył, aby jego rodzice byli kimś sławnym, a przynajmniej kimś innym niż są w rzeczywistości? Niestety mimo wykonywanego zawodu, rodzice Zero niczym nie różnią się od przeciętnych ojców i matek. Różni się za to i to bardzo, to, w jaki sposób odbierają nasza szesnastolatkę jej szkolni koledzy. Z racji ubioru (Zero nosi się dość swobodnie i odważnie jak na szesnastolatkę) i takiej, a nie innej sytuacji rodzinnej, Zero traktowana jest jak totalne dziwadło, bądź jako szesnastoletnia lafirynda marząca o tym, by stracić cnotę przed ukończeniem siedemnastego roku życia. W najlepszym razie dla reszty dzieciaków jest bezmózgą, zblazowaną latoroślą swoich rockandrollowych rodziców. To właśnie urojone opinie na jej temat, są jej głównym problemem. Trudno walczyć z uprzedzonymi dzieciakami, a szkoła jest ich pełna. [nastolatki czasem tego sobie nie uświadamiają, warto im przypomnieć - jesteście często bardziej faszystowscy niż wasi rodzice! - mqpq]

Sytuacja komplikuje się w chwili, gdy ni stąd ni zowąd zjawia się chłopak, dla którego nie jest dziwadłem, puszczalską czy kompletnym imbecylem, na dodatek Zero myśli o nim równie ciepło. Oczywiście zakochują się w sobie, ale życie proste nie jest, szczególnie dla nastolatków myślących i co najgorsze, mówiących po raz pierwszy o miłości. Splot późniejszych wydarzeń to komedia pomyłek, pełna nieśmiałości tej pierwszej i niewinnej, czystych intencji, które dziwnym zbiegiem okoliczności interpretowane są opatrznie. [tu nie mam sumienia ironizować, bo to prawdziwa prawda jest - mqpq]

Scenarzystka Jen Van Meter swobodnie prowadzi czytelnika przez kolejne dramaty miłosne dwojga nastolatków. Te tragedie są idealnie wyważone, dokładnie takie, jakie przeżywać mogą ludzie w wieku szesnastu lat, podlane sosem lekkiego i dowcipnego dialogu, który skutecznie rozładowuje nawet najbardziej "poważne" i "dorosłe" sytuacje. Dzięki temu nie trafimy tutaj na patos i pseudolirykę rodem z Harlequina. Czyta się tą historie niezwykle przyjemnie i lekko. Na tyle lekko, że nie mogłem zrozumieć, za co komiks ten dostał nominację do Eisner Award w 2002 r. [no jak to za co? bo jest lekka i przyjemna oraz niegłupia, co w XXI wieku jest trudno osiągalne dla autorów wszelkich - mqpq] Wszystko wyjaśnia zakończenie. Jan Van Meter niepostrzeżenie i bez uszczerbku dla płynności fabuły, wprowadza jeden element, który zmienia bezpretensjonalną historie nastoletniej miłości w opowieść uniwersalną z prostym, ale dalekim od banału wnioskiem. Wszystko za sprawą wprowadzenia do historii jeszcze jednej postaci, starszego brata bohaterki - homoseksualisty. Od pewnego momentu jego miłosne dylematy i dramaty, poważniejsze niż problemy szesnastolatki, przeplatają się z historią Zero. Nie ma tutaj, jak można by przypuszczać, kolejnego politycznie poprawnego, peanu na cześć tolerancji wobec mniejszości seksualnych. Autorka traktuje zakochanego Twicha równie ciepło co Zero, acz bez zbędnego patosu i przesadnego epatowania homoseksualizmem. Jego problemem nie jest bowiem brak akceptacji czy dyskryminacja jego odmienności, a coś zupełnie innego, dużo bardziej przyziemnego. To po prostu lęk przed miłością, strach przed własnymi uczuciami i ich okazaniem we właściwym momencie. [ja bym tak nie bagatelizował błahości problemów nastoletnich, bo to przyznawanie się do stetryczenia i odejścia od wspaniałego zwariowanego świata - a co do homoseksualizmu, to "ja tam się nie znam" - mqpq] To zestawienie tak różnych od siebie sytuacji, w żaden sposób nie razi. W finale okazuje się bowiem, że nie ma różnicy pomiędzy dorosłą i poważną miłością, a tą pierwszą, chciałoby się powiedzieć, dziecinną. Każda miłość jest pierwsza, ostatnia i na całe życie, każda równie istotna poważna i dorosła, niezależnie od wieku zakochanych. [o Karolu, będą z ciebie jeszcze nastolatki - mqpq]

ilość stron: 120
Oni Press
Cena 11,95$

Karol Konwerski, wspomagany przez mqpq

1 Nie ma sensu pozowanie na alfę i omegę - czekam na opinie tych, którzy wiedzą więcej.