"Black Orchid"

Grafika czasem dech zapiera, ba nawet dość często. McKean wyrysowuje/maluje świetnie twarze, bardzo dobrze operuje kolorem i co u niego niespotykane narzucił dużą dyscyplinę kadrowania - większość plansz składa się z 6 lub 8 pionowych kadrów. Dzięki jego rysunkom komiks jest mroczny, tajemniczy, balansuje na granicy jawy i sennego koszmaru. Jednak niekiedy w rysunkach brakuje dynamizmu i nie jest to tylko spowodowane budowaniem onirycznej aury, ale manierą McKeana, który choć maluje pięknie i niezwykle sprawnie, nie oddaje jednak dynamiki niektórych scen - raczej tworzy wizje monumentalne i statyczne. Tym razem McKean nie eksperymentuje z formą i nie miesza grafiki ze zdjęciami. Gdyby jeszcze scenariusz dorównywał rysunkom...

To jedna z pierwszych historii Gaimana, wydana w trzech częściach w 1989 r. Chyba zamierzał w niej pod pretekstem opowieści superbohaterskiej opowiedzieć o poszukiwaniu tożsamości i zapewne jeszcze o kilku sprawach związanych z człowieczeństwem i emocjami jestestwa (przemoc, pamięć, samotność, zło i dobro - hahaha). Niestety mnie opowieść znudziła na tyle, że w połowie musiałem sobie zdrowo golnąć, żeby doczytać ją do końca. Skoro fabuła nie wydaje mi się na tyle ciekawa, żeby czynić z niej tajemnicę wyjątkowo zdradzę kilka szczegółów. Początek jest niezły - pewną panią (tytułowa Black Orchid, obdarowaną supermocą, a co tam), która jest tą dobrą, demaskuje ten zły i strzela jej w czerep (piękny), potem jeszcze ją trochę ogniem dopala i tyle na wstępie. Później mamy naukowca i jego hybrydy (człowieka i kwiatu), które na wzór tej pani uczynił, pojawia się kolejny zły (były mąż tytułowej dobrej). Hybrydy przewijają się przez resztę fabuły jak śnięte ryby - piękne i w zasadzie bezużyteczne, sam naukowiec też dostaje w czerep, pada jeszcze kilka trupów. Są wspominki, w zasadzie nic tajemnicą nie jest, nic nie zaskakuje, nic nie trzyma w napięciu. Gościnie na kilku planszach zabawili Batman, Poison Ivy, Swamp Thing, pojawia się też ten niedobry Lex. Zaletą Gaimana jest sprawny język, dość barwny, ale zaserwował bzdurę na resorach. Nie udało mu się ani opowiedzieć o czymś ciekawym, ani poruszającym, nie wykreował ciekawych postaci - większość jest jednowymiarowa. Zakończenie i jego preludium wzbudza kilka ciekawszych myśli, ale to za mało. Nie zawsze opowiedzenie sennej mary sprawnym językiem jest wystarczająco ciekawe fabularnie. Nudna, melancholijna i ulotna, jak na komiks superbohaterski oryginalna, ale w porównaniu z innymi dokonaniami Gaimana "pusta jak pierdnięcie".

Szkoda znakomitej kreski McKeana - właśnie dla niego warto ten komiks mieć, ale niekoniecznie czytać, no chyba że z pominięciem środkowych 100 stron - album składający się z 56 byłby niezły.

 

 

Adam "mykupyku" Gawęda

Black Orchid
Scenariusz: Neil Gaiman
Grafika: Dave McKean
Wydawca: DC Comics
Pierwsze wydanie zbiorcze: grudzień 1990
Pierwsze wydanie: 1989 (Black Orchid #1-3)
Cena: $19.95
Stron: 160