Jerzy Szyłak

Druga strona komiksu
Wstęp do książki,
której już nie chce mi się pisać...

O to, czy komiks jest sztuką, byłem pytany wielokrotnie. Czasem, zamiast udzielać odpowiedzi, mówiłem, co na to samo pytanie odpowiedział Scott McCloud w Understanding Comics. A jego replika brzmiała: "To naprawdę głupie pytanie". Pytający uśmiechali się wówczas (nieco nerwowo) lub robili niewyraźną minę, ale ich dociekliwość w tej kwestii wcale nie malała. Pytanie "Czy komiks jest sztuką?" jest wciąż powtarzane, tak jakby odpowiedź mogła cokolwiek wyjaśnić lub zmienić czyjąkolwiek opinię na temat komiksu.

Zasadniczy problem z komiksem polega na tym, że nie ma z niego żadnego pożytku. Publicyści często pytają, czy komiks jest sztuką, ale nigdy nie słuchają odpowiedzi. Gdyby słuchali, nie powtarzaliby tej kwestii przy każdej nadarzającej się okazji. Ich pytania wcale nie są podyktowane pragnieniem dowiedzenia się tego, o co pytają. Ich w ogóle nie interesuje sztuka i w dodatku niekoniecznie mają pojęcie, co to w ogóle jest. Wystarczy (w odpowiedzi na pytanie, czy komiks jest sztuką) zacząć poważnie zastanawiać się nad tym, czym jest sztuka dzisiaj i na jakich warunkach jest możliwa, by w oczach pytających pojawił się wyraz paniki.

Tak naprawdę pytanie, czy komiks jest sztuką, pada raz po raz (niezależnie od tego ile osób udzieliło już na nie odpowiedzi) ponieważ pytający chcą usłyszeć, po co w ogóle jest nam ten komiks potrzebny, skoro nie ma z niego żadnego pożytku. Formułują pytanie tak, jak je formułują, gdyż w naszej kulturze jedynie dzieła sztuki mają prawo być bezużyteczne i mogą istnieć tylko dlatego, że zachwycają (nawet jeśli nie zachwycają).
Zasadniczy problem z komiksem polega na tym, że służy tylko do zabawy. A jak zauważył amerykański badacz kina popularnego Charles Altman, rozrywka zawsze jest przez nas lokowana poza kulturą, traktowana jako wstydliwa przyjemność, przerwa w normalnym społecznym funkcjonowaniu, coś, co zabija czas. Prawdę powiedziawszy, sztuka także jest rozrywką, uznano ją jednak za zabawę pożyteczną i przeciwstawiono zabawom jałowym. Na czym miało to polegać najłatwiej byłoby wyjaśnić odwołując się do antycznej teorii dramatu i związanej z nią kategorii katharsis.

[Teraz będzie trudne:]

Część I:
W swojej Poetyce Arystoteles opisał warunki, jakie musi spełnić widowisko teatralne, by wzbudzić w widzu właściwe uczucia. Najważniejsze dla niego było zaś odróżnienie uczuć właściwych od niewłaściwych. Te, które powinny być w widzu wzbudzane i które (zdaniem Arystotelesa i wielu następnych pokoleń badaczy dzieł artystycznych) wzbudza jedynie dzieło sztuki, powodują sublimację uczuć - głębsze zrozumienie rzeczywistości i kondycji ludzkiej. W opozycji do nich lokują się owe dzieła, które żadnej sublimacji nie powodują, dostarczają natomiast odbiorcy rozmaitych wzruszeń społecznie bezużytecznych: rozśmieszają go, wzruszają lub zaspokajają jego inne pragnienia (np. pragnienie oglądania półnagich tancerek i krwawych jatek, słuchania sprośnych piosenek i opowieści ze szczęśliwym zakończeniem, oglądania obrazków nieprzyzwoitych lub banalnych).
Istnienie dzieł i dziełek, które funkcjonują w obiegu społecznym na tych samych zasadach, co sztuka, są jednak społecznie bezużyteczne, nabrało charakteru palącego problemu, gdy dzieła takie zaczęły pojawiać się masowo. Zaczęto wówczas mówić, że są one szkodliwe, że ogłupiają, że służą desublimacji uczuć i tym samym modelują człowieka bezmyślnego. Choć w istocie dyskusja cały czas toczyła się wokół kwestii społecznego pożytku z dzieła, krytycy tego, co zaczęto nazywać kulturą masową, akcent kładli na fakt, że produkcje niby artystyczne, nie zasługujące jednak na miano sztuki, właśnie z tego względu zasługują na potępienie, że są ...społecznie pożyteczne. Najpoważniejsze zarzuty, jakie wysunięto pod adresem kultury masowej w XX wieku, dotyczyły tego, że jej produkcje służą utrwaleniu istniejącego modelu społeczeństwa, opierają się na manipulacji ukierunkowanej na to, by potwierdzić prawo rządzących do sprawowania władzy i przekonać odbiorców, że są szczęśliwi w świecie, w którym żyją, że niczego w nim zmieniać nie chcą i nie powinni. W XX wieku, za sprawą kultury masowej, jasne i powszechnie zrozumiałe stało się to, że prawdziwym artystą jest ten, kto pozostaje niezależny od niczego i nikogo. Kto nie służy, nie propaguje, nie perswaduje, nie namawia i nie godzi się na żadne kompromisy.

Część II:
Wielu miłośników komiksu skłania się ku temu, by (do upadłego) bronić tezy, że jest on jakąś odmianą twórczości plastycznej. Robiąc to narażają jednak komiks na - jak najbardziej trafne - zarzuty, że jest on twórczością plastyczną najniższych lotów. Komiks jest bowiem opowiadaniem. I jako opowiadanie został wykluczony z obszaru sztuk plastycznych przez twórców, którzy nie chcieli mieć nic wspólnego z "literaturą" ponieważ dążyli do oczyszczenia uprawianej przez siebie dyscypliny z wszelkich form zależności od czegokolwiek i nie godzili się pójść na kompromis z pisarzami. Z drugiej strony komiks nie jest gatunkiem literackim, choć do literatury jest mu bliżej niż do czegokolwiek innego (może poza filmem, którym jednak także nie jest). Nie jest, ponieważ w literaturze też dało się zaobserwować dążenie do niezależności. Jego ofiarą padła (niejedna) ilustracja i coś tak "nieczystego" jak książka ilustrowana. A komiks jest gatunkiem "nieczystym" i z tego właśnie powodu był (i ciągle jest) egzorcyzmowany przez krytyków ogarniętych ideą czystości gatunków artystycznych. Komiks nie może być literaturą, ponieważ podstawą literatury wcale nie jest opowiadanie, ale posługiwanie się słowem. W swoich najczystszych przejawach dzieło literackie wcale nie opowiada. Tak przynajmniej twierdzą ci, którzy zawodowo zajmują się badaniem literatury.
Próżno dziś dyskutować o tym, czy owo wykluczenie i radykalne rozdzielenie sztuk było słuszne, czy nie. Faktem jest, że nastąpiło i dziś na Akademiach Sztuk Pięknych nie uczą przyszłych malarzy i grafików, jak rysować komiksy, chociaż zdarza się, że przyszli rysownicy komiksów podejmują studia na Akademii i potem psioczą na wykształcenie, jakie tam odebrali i na profesorów, którzy odwodzili ich od rysowania historyjek obrazkowych. Temu ich psioczeniu towarzyszy jednak przeoczenie jednej ważnej rzeczy: faktu, że szli do Akademii by zostać artystami plastykami. Natomiast w momencie gdy oddali się całkowicie robieniu komiksów, przestali być i jednym, i drugim. A profesorowie przecież nie mówili im: "nie róbcie komiksów". Profesorowie mówili: "Nie róbcie komiksów, jeśli chcecie być artystami". I ostrzegali: "Jeśli chcecie być plastykami, nie róbcie komiksów".

Część III:
Fakt, że rozprawiamy o komiksie (i używamy przy tym nazwy komiks), świadczy o tym, iż postrzegamy go jako odrębny fenomen, różniący się od filmu, literatury, malarstwa, grafiki i ilustracji (radia, cyrku, muzyki, baletu, pantomimy, etykiet od piwa, obiadu, który składa się z trzech dań z deserem i całego szeregu innych rzeczy i zjawisk, określanych przy pomocy innych nazw niż słowo "komiks"). Postrzegamy go przy tym (dość niesłusznie) jako dzieło rysownika i z tego sposobu postrzegania komiksu rodzi się zainteresowanie nim ze strony zdezorientowanych studentów Akademii Sztuk Pięknych. Jedynie czasem (równie niesłusznie) widzimy w komiksie dzieło scenarzysty, który potraktował rysownika jako przedłużenie swojej ręki. W obu wypadkach mylimy się w kwestii autorstwa dzieła. Problem z komiksem polega bowiem na tym, że jego autorstwo - podobnie jak autorstwo filmu - jest zawsze zbiorowe. Pozostaje zbiorowe nawet wtedy, gdy historyjkę obrazkową wymyślił, narysował i pokolorował jeden człowiek.
W świecie teorii sztuki nie ma miejsca na pojęcie multitalentu. Pisarz pisze, rysownik rysuje, muzyk komponuje. Jeśli zaś ktoś pisze, rysuje i komponuje, to dla teoretyka występuje w trzech osobach, których działaniami powinno zainteresować się trzech różnych teoretyków (badacz literatury, krytyk sztuki i muzykolog). Jest to praktyczne rozwiązanie (wydatnie zwiększające ilość miejsc pracy dla teoretyków), umożliwiające wprowadzenie ładu w chaos ludzkich poczynań i stworzenie siatki pojęć, dzięki którym możliwe staje się katalogowanie, klasyfikowanie i ocenianie dzieł. Efektem działań teoretyków jest oddzielenie czynności twórczych od ogółu poczynań człowieka i doprowadzenie do tego, że określonego pisarza oceniamy za jakość tego, co napisał, nie biorąc pod uwagę tego, co robił w czasie, gdy nie pisał. Skutkiem takiego oddzielenia jest stworzenie umownej kategorii twórcy (autora), pozostającej w niewielkim związku z rzeczywistym człowiekiem.
Bycie autorem to jedna z ról, czy funkcji, jakie przypadają w udziale żywemu człowiekowi. Jest ona przez tego człowieka spełniana niezależnie od innych ról i funkcji (np. bycia ojcem, wędkarzem lub/i prezydentem). Bycie autorem komiksu polega na życiu w schizofrenicznym rozdarciu między różnymi rolami, jakie przychodzi pełnić twórcy historyjek obrazkowych lub życie w symbiozie z "odtwórcami" innych ról. Profesorowie Akademii Sztuk Pięknych jak najsłuszniej bronią swoich wychowanków przed popadnięciem w schizofreniczne rozdarcie lub zależność od innych. Bo twórca, artysta, autor dzieł sztuki sam sobie powinien być sterem, żeglarzem, okrętem. Musi być tym, kto nie służy, nie propaguje, nie perswaduje, nie namawia i nie godzi się na żadne kompromisy. Jeśli nie jest, spotyka się z pogardą: mówi się o nim, że jest odtwórczy, niesamodzielny, wtórny, ułomny lub służalczy i szybko wyklucza się go z grona tych, na których należy zwracać uwagę, bo zaprzedał swój talent.

Część IV:
Komiks jest opowiadaniem zrelacjonowanym przy pomocy obrazków. Rysunki pełnią w nim służebną rolę - są podporządkowane potrzebom narracyjnym. Oznacza to, że rysownik - dokładnie tak samo jak narrator w utworze epickim - powinien pozostać ukryty za światem przedstawionym, który powinien przemawiać sam przez się. Również literat - ten, kto napisał scenariusz - pozostaje w nim ukryty. On z kolei ukrywa się za obrazkami przedstawionymi przez rysownika.
Profesorowie z Akademii, którzy wybijali swym studentom z głów zainteresowanie robieniem komiksów, jak najsłuszniej bronili, bronią i bronić będą, swych podopiecznych przed losem, jaki przypada w udziale rysownikowi historyjek obrazkowych. Bo zadaniem Akademii jest kształcenie artystów: ludzi wrażliwych, przenikliwych, bezkompromisowych i mądrych, zdolnych do spojrzenia na świat nieuprzedzonym okiem, dostrzeżenia jego oryginalnego piękna i utrwalenia go na wizerunku. Rola absolwentów Akademii ma polegać na kształtowaniu świadomości wzrokowej odbiorców, odwoływaniu się do ich najgłębszych i najsubtelniejszych odczuć, stymulowaniu ich wrażliwości. Oni mają być pośrednikami pomiędzy odbiorcami i światem, zapisującymi się w pamięci pokoleń jako ci, którzy ustanowili nowe standardy patrzenia i spostrzegania. Mają być tymi, których oczami ludzie zobaczą świat. Natomiast ten, kto tworzy komiks, podsuwa ludziom pod oczy opowieść - tylko opowieść. Nic więcej. Rola rysownika komiksu nie polega na tworzeniu wizji, ale na zrobieniu graficznego opakowania opowieści i jest równie istotna jak rola projektanta pudełka do butów, butelki do piwa, czy flakonika na perfumy. Jest to rola całkowicie służebna.

Gdyby istniały Akademie Pisarstwa, ich profesorowie ostrzegaliby swych uczniów przed pisaniem scenariuszy. Robiliby to z tego prostego powodu, że słowo - materia, w jakiej pracują ich wychowankowie - zostaje przerobione na obrazek i znika niemal całkowicie, tam zaś, gdzie pozostaje, funkcjonuje jako obraz dźwięku. Robiliby to dlatego, że zadaniem Akademii jest kształcenie artystów: ludzi wrażliwych, przenikliwych i tak dalej, i tak dalej... Robiliby to dlatego, że zadaniem Akademii (owej nieistniejącej Akademii Pisarstwa - rzecz jasna) jest nauczenie absolwentów, jak mają ludziom prezentować siebie pod pozorem przedstawiania świata.

[Teraz znowu będzie łatwe:]

Wbrew pozorom sprawa równie prosta jak kupowanie butów: w końcu nikt nie kupuje butów, żeby zdobyć pudełko, w które są one zapakowane. A komiks jest właśnie takim pudełkiem, w które zostało zapakowane opowiadanie. Po odarciu opowiadania z opakowania nic nam nie pozostaje. Stąd wniosek, że komiks jest niczym.

Ludzie często pytają, czy komiks jest sztuką, ale nie rozumieją odpowiedzi. Gdyby ją rozumieli, nie powtarzaliby wciąż i wciąż, i wciąż, tego samego pytania. Żeby ją zrozumieć, wystarczy przestać myśleć o sztuce jak o butach w pudełku. Rozumiecie?

Jerzy Szyłak