Krzysztof Lipka-Chudzik

KoLeC na obrazku
Cyberbohater

Nigdy nie należałem do wielbicieli filmu "Matrix". Nie lubię bowiem, kiedy ktoś usiłuje mi używany towar trzeciej świeżości wcisnąć jako nowalijkę. Braciom Wachowskim byłbym w stanie zarzucić wiele: brak oryginalności, efekciarstwo, wyrachowanie - muszę jednak przyznać, że przynajmniej pod jednym względem zachowali się jak autentyczni prekursorzy. Mimo wszystkich moich zastrzeżeń uważam, że nikt tak przekonująco przed "Matrixem", a zwłaszcza przed "Reaktywacją" (na 10 października przewidziana jest premiera na DVD i wideo, powiedzmy zatem, że wymogowi aktualności stało się zadość) nie utożsamił wizerunku badacza cyberprzestrzeni z etosem komiksowego superbohatera.

Co wspólnego mogą mieć komputerowi włamywacze z obrazkowymi postaciami w trykotach? Wbrew pozorom bardzo wiele. Pierwszym łączącym ich czynnikiem jest podwójna tożsamość. "Dobrzy hakerzy zaczynają wcześnie, ale nie wyróżniają się żadnymi cechami szczególnymi i nie sposób sporządzić ich jednolitej charakterystyki. Są to dzieciaki pakujące Twoje zakupy w supermarketach, wykonujące w weekendy różne prace społeczne, koszące trawniki przed domami rodziców (...) i zwykle nocą realizujące swoją pasję komputerowo-internetową" - pisze Dan Verton w książce "Pamiętniki hakerów". Na podobnej zasadzie większość szanujących się superherosów na co dzień uchodzi za przeciętniaków. Czy ktokolwiek, patrząc na Petera Parkera czy Matta Murdocka, mógłby przypuszczać, że są to legendarni pogromcy wszelkiego zła? A już ta ciamajda Clark Kent na pewno nie wygląda na faceta, który jest w stanie samodzielnie skojarzyć klamkę z drzwiami.

Czym dla superbohatera trykot i maska, tym dla hakera sieciowy nick, czyli pseudonim. Kiedy już "dzieciak z sąsiedztwa" zasiądzie przed klawiaturą, natychmiast objawiają się jego nadzwyczajne moce. W cyberprzestrzeni może dokonywać cudów, o jakich się innym nie śniło: łamać zabezpieczenia, wchodzić na niedostępne serwery, niemalże (i nie ma w tym za wiele przesady) wpływać na losy świata. Komputerowy magik uważa jednak, aby przy tych wszystkich nie całkiem legalnych operacjach nie wyszło na jaw jego nazwisko. Nie tylko dlatego, że obawia się represji ze strony przedstawicieli prawa; raczej ze względu na fakt, że działając w sieci, haker niemal dosłownie staje się kimś innym, dlatego musi przybrać nowe imię - efektowne i budzące postrach wśród rywali. Niektórzy posunięci są w swym zaangażowaniu do tego stopnia, że tylko swoją internetową jaźń uznają za prawdziwą - identycznie jak Bruce Wayne, który sobą jest dopiero wtedy, gdy nałoży kostium Batmana.

Oczywiście kimże byłby superbohater, gdyby jego umiejętności nie były od czasu do czasu wystawione na próbę? Starcia w cyberprzestrzeni to zupełnie jak wszy w wojsku - rzecz nieunikniona. Swego czasu, o ile mnie pamięć nie myli, Jerzy Szyłak porównywał świat amerykańskich komiksów do wielkiej sceny, na której herosi w trykotach niczym gladiatorzy nieustannie toczą indywidualne i grupowe pojedynki; zmieniają się tylko obsadowe konfiguracje "kto z kim". Podobną sceną jest także Internet. Verton w "Pamiętnikach hakerów" pisze o sieciowych konfliktach zwanych Nuke Wars, o grupach hakerów: Genocide2600, Masters of Deception, Legion of Doom... To są nazwy niemal żywcem wyjęte z obrazkowych zeszytów Marvela i DC Comics. Komputerowi superbohaterowie mniej lub bardziej świadomie zapożyczają się u swoich rysunkowych odpowiedników.

Dlatego nie należy się dziwić ewolucji Neo, która rozpoczęła się już w pierwszym "Matriksie" i niemal dopełniła się w "Reaktywacji". Bracia Wachowscy niemal dosłownie ubrali swojego bohatera w szatki największego ze wszystkich komiksowych herosów - Supermana. Keanu Reeves na ekranie wylatuje z budki telefonicznej, fruwa nad wieżowcami (oczywiście z prawą pięścią wyciągniętą przed siebie) i w ogóle jest szybszy niż wystrzelona kula oraz potężniejszy niż lokomotywa. Utożsamienie Neo z Supermanem (producenci "Matrixa", Warner Bros., trzymają w kieszeni wydawnictwo DC Comics, dlatego żaden proces o naruszenie praw autorskich im nie grozi) mogło się z początku wydawać jeszcze jednym efektownym, choć pustym znaczeniowo trikiem, wydaje mi się jednak, że w tym przypadku akurat Wachowscy dość dokładnie przemyśleli cały wątek. Na początku swojej kariery nowoczesnego Zbawiciela bohater nie zdaje sobie sprawy ze swoich umiejętności, dopiero uczy się je wykorzystywać (zupełnie jak w porządnej komiksowej opowieści typu "Year One"). W drugiej części to już superheros pełną gębą. Jego spektakularne sukcesy świadczą o fantastycznych postępach w hakerskiej edukacji. Cyberprzestrzeń nie ma przed nim tajemnic, a jednocześnie - zauważmy! - po odłączeniu od Matrixa Neo z powrotem staje się zwykłym śmiertelnikiem, nie obdarzonym żadnymi nadnaturalnymi mocami; w każdym razie do pewnego momentu. Przypomina mi pod tym względem swojego prawie-imiennika, Małego Nemo z komiksów Winsora McCaya. Kilkuletni chłopczyk swoje przygody przeżywa wyłącznie we śnie, powrót do rzeczywistości oznacza zakończenie akcji. W krainie sennych marzeń Nemo jest uwielbianym przez wszystkich bohaterem; u siebie w domu - tylko posłusznym dzieckiem, nieustannie strofowanym przez rodziców (oczywiście wiem, że tę analogię przeprowadziłem trochę na wyrost, Neo bowiem jest idolem zarówno w Matriksie, jak i poza nim; rzecz dotyczy raczej kontrastu pomiędzy obydwoma światami).

Jeśli nie zwracać uwagi na te wszystkie pseudoreligijne motywy dla przedszkolaków, można dojść do wniosku, że opowieść braci Wachowskich jest to w sumie bardzo komiksowy film - w tym sensie, że jego akcja rozgrywa się według wszelkich prawideł obrazkowej sztuki. Oczywiście, z wiążącymi ocenami należy zaczekać na premierę dopełniających całość "Rewolucji". Już teraz jednak pewna rzecz nie daje mi spokoju. Serie o superbohaterach, jak wiadomo, końca nie mają. Jak zatem Wachowscy zamierzają doprowadzić swoją historię do finału, aby nie wyłamać się z fabularnych prawideł komiksu? Nawet jeśli uśmiercą Neo, to w niczym to sprawy nie przesądzi. Superman też był przecież martwy - a jednak ożył i do dziś ma się dobrze. Zobaczymy. Odpowiedź przyniesie - jak na popkulturowy serial przystało - nasz ulubiony Ciąg Dalszy...

Krzysztof Lipka - Chudzik