"Spider-Man: Splątana sieć"
tom 1: "Złamane serce"


Ten komiks zapewne podzieli polskich fanów Człowieka-Pająka. Wielu w trakcie jego lektury będzie się pieklić z powodu braku na tych blisko siedemdziesięciu planszach choćby jednego obrazka, na którym ukochany Spider-Man z sąsiedztwa byłby przynajmniej wizualnie uchwytny. Występuje w tytule komiksu, na jego okładce, ale wewnątrz pojawia się tylko zarys sylwetki zarejestrowany przez kamerę telewizyjną, kilkakrotnie wzmiankuje się go w dialogach... i to wszystko. Bohaterami pierwszego tomu "Splątanej sieci" są przeciwnicy Spider-Mana, ale nie spotkamy tutaj takich znakomitości jak Green Goblin, Dr Octopus czy Lizard. Z czołowej plejady marvelowskich super-złoczyńców pojawia się tylko Kingpin, ale występuje na drugim planie. Można odnieść wrażenie, że święte imię Pająka posłużyło tutaj za pretekst, dobry jak każdy inny, opchnięcia pod chwytliwą banderą paru nie powiązanych ze sobą historii. Zaś pozytywna strona medalu jest taka, że są to historie na naprawdę przyzwoitym poziomie.

Zamierzeniem autorów i wydawców serii było ukazanie losów postaci mniej lub bardziej z Peterem Parkerem związanych, na których jego super-bohaterska działalność wywarła, w sposób mniej lub bardziej bezpośredni, swoje piętno. Historie zawarte w omawianym tomiku pokazują, co dzieje się z przestępcami po tym, jak już Spider-Man nakopie im po tyłku; dowiadujemy się zatem niejako od podszewki, dlaczego nie wypada zadzierać z herosem.

Pierwszy tom z Egmontu zawiera dwie historie. Pierwsza jest krótsza, druga dwukrotnie dłuższa; pierwsza jest smutna, druga zabawna. W każdej z nich rola Spider-Mana ogranicza się do roli kopniaka napędzającego fabułę do przodu i nic poza tym. Źle i dobrze zarazem. Źle, bo tęsknimy trochę za ukochanym Pajęczakiem i z każdą kolejną stroną wypatrujemy jego pojawienia się; dobrze - bo jego brak dodaje jednak uniwersalizmu tym opowiadaniom, rozgrywającym się w świecie ludzkim, bez młócek ponad dachami i supermocy; czyni "Splątaną sieć" lekturą mogącą zadowolić nawet najbardziej zajadłych przeciwników komiksów o mocarnych facetach w rajtuzach.

Perełką jest "Odprawa". Jest to historia mafijnego żołnierza, który zawiódł zaufanie swojego bezwzględnego szefa i teraz gotuje się na pokorne przyjęcie kary. Właściwie nie jest ważne, że zawiódł z winy Spider-Mana, ani że bossem jest Kingpin; liczy się jego moralna postawa wobec śmierci, klimat oczekiwania na egzekutora, wygrany przez autorów na szczegółach w mistrzowski i bardzo ascetyczny sposób. Oszczędzając na dialogu, autorom (Rucka i Risso) udało się uchwycić moment zderzenia śmiertelnego strachu i takiegoż spokoju poprzez analogiczny dysonans w sposobie kadrowania: sprawia ono wrażenie dość chaotycznego, lecz jednocześnie ramy kadrów są proste i statyczne, podobnie ich zawartość, w której niepoślednią rolę odgrywają przedmioty codziennego użytku, o których wiemy, że po raz ostatni biorą udział w życiu bohatera. Aparat telefoniczny, pudełko żyletek asystujące w trakcie ostatniego golenia, egzemplarz komiksu po raz ostatni kładziony na nocny stolik przy łóżku syna. Te detale kontrapunktują samo milczące oczekiwanie, które składa się właśnie z prozaicznych czynności, powiązanych rozmową z przestraszoną żoną. "Odprawa" to mistrzowski przykład komiksu, w którym nic się nie dzieje, ale gdzie owo "nic" jest wspaniałe dzięki atmosferze, która je owiewa, uzyskanej przy pomocy dojrzałego manipulowania środkami: niemal czujemy jak udziela nam się bicie serca spowodowane czekaniem na śmierć, jak minuta po minucie upływa czas. Wybierając Risso na rysownika, Rucka mruga okiem w stronę czytelników serii "100 naboi", do której odsyła już okładka "Odprawy", nie dość że będąca bardzo w stylu zeszytowych okładek "kulek", to jeszcze zawierająca m.in. wizerunek banknotu dolarowego o nominale 100. Nie bez powodu, gdyż scenariusz "Odprawy" ma w sobie coś ze znakomitego cyklu Azzarella - gorzki portret przegranego hazardzisty życiowego, odważnego lecz skazanego na bezradność, będącego ledwie pionkiem w czyjejś grze. Świetna, posępna historia - cóż, że bardziej nadaje się, by włączyć ją w ramy Vertigowskiej serii o agencie Gravesie niż jako odcinek cyklu o Spider-Manie? Pająkowi z Marvela na pewno to nie zaszkodzi.

Redaktorzy z Egmontu dobrze przemyśleli zawartość pierwszego albumu i postanowili zaserwować nam dwie zupełnie odmienne opowieści. Po porcji tragizmu otrzymujemy porcję komizmu - tytułowe "Złamane serce" Daniela Waya i Leonardo Fernardeza. Tutaj Spider-Mana jest jeszcze mniej niż poprzednio, a rzecz wpisuje się w nurt pociesznych opowieści więziennych o konfliktach za kratkami, relacjach więźniowie-klawisze i schylaniu się po mydło. Tombstone, Murzyn-albinos o skórze twardej jak kamień, trafia do dobrze strzeżonego więzienia dla super-przestępców (i nie tylko), otoczonego polem neutralizującym super-moce. Tombstone bynajmniej nie znalazł się tam w wyniku starcia ze Spider-Manem, lecz wskutek ataku serca, którego doznał podczas napadu na bank. Na miejscu popada w konflikt z innym zakapiorem, niejakim Kangurem... no i zaczyna się. Rysunek w "Złamanym sercu" zahacza mocno o groteskę i to Fernandez, bardziej niż scenarzysta, bierze na siebie rolę rozśmieszacza. Jego robota ma w sobie coś z Bisleya - wprawdzie bez tego szału, ale z podobnym skutkiem, na który pracują bezczelne przerysowania i celowo popełniane błędy anatomiczne. Fernandez niewątpliwie się Bisleyem inspirował - to widać, a w połączeniu ze scenariuszem opowiadającym o naparzaniu się dwóch osiłków daje to wrażenie, jakbyśmy czytali komiks o przygodach Lobo. Jednak historia nie jest tępa, czyta się ją z uśmiechem, z podziwem dla warsztatowej sprawności twórców, błyskotliwości niektórych żartów; jest nawet, jak na podobną rozróbę strong-manów, całkiem błyskotliwa. W rysunkach drażni jedynie płaski kolor Buccellato - o ile znakomicie pasuje on do rysunków Risso, o tyle w połączeniu z komiczną kreską Fernandeza traci wyraz. Poza tym jest ok. - tylko w porównaniu z o połowę przecież krótszą "Odprawą" o całym tym "Złamanym sercu" jakoś szybko się zapomina, ale cóż, taka już rola przeznaczona jest tragedii i komedii, że pierwsze ma poruszać trzewia, a drugie ulatywać w niepamięć po spełnieniu swojego powołania. Pierwszy polski tom "Splątanej sieci" jest potwierdzeniem tej reguły, a poza tym mam cichą nadzieję, że Egmont wyda kiedyś komiks o Spider-Manie, w którym nasz bohater pojawi się od czasu do czasu.


Piotr "Błendny Komboj" Sawicki

 

Otrzymujemy skromne wydanie zbiorcze złożone z trzech tylko zeszytów oryginalnej serii. Obawiałem się, że Egmont nie potraktował sprawy poważnie, ale myliłem się. Właściwy wybór historii rysowanych w podobnej konwencji sprawia tylko, że tomik postrzegam jako zwartą całość a to, że jest krótki rekompensuje mi bardzo dobry poziom graficzny i scenariuszowy zamieszczonych w nim historii. Jeśli wszystkie odcinki tej serii będą takie to ja proszę o więcej. Ci, którzy chcieli zobaczyć Spidera zawiodą się, gdyż pojawia się on tylko na okładce oraz na dwóch panelach, ale i to nie przeszkadza, gdyż doskonały pomysł stworzenia historii o tym jak działalność Spider-mana wpływa na innych ludzi nie został zmarnowany. Polecam.

Wojciech "dieFarbe" Garncarz

 

Tytuł oryginału: Spider-Man's Tangled Web: Heartbreaker
Scenariusz: Greg Rucka ("Odprawa"), Daniel Way ("Złamane serce")
Rysunki: Eduardo Risso ("Odprawa"), Leandro Fernandez ("Złamane serce")
Kolory: Steve Buccellato
Tłumaczenie: Agnieszka Sylwanowicz
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 08.2003
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Liczba stron: 72
Format: 17 x 26 cm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 19,90 zł