Wydawnictwa komiksowe w weekend:
TM-Semic -> Fun Media

TM-Semic (obecnie jako stara-nowa firma Fun Media) jest jednym z najpłodniejszych, istniejących wydawnictw. Specjalizuje się w komiksie amerykańskim, sporadycznie tylko wychodząc poza ten zakres. Przez długi czas wydawało serie z najsławniejszymi superbohaterami, z rzadka tylko ryzykując coś ambitniejszego (często z mizernym skutkiem finansowym). W pewnym momencie, przyszedł jednak kryzys, z którego dopiero ostatnio firma wydaje się podnosić. I właśnie z racji owej odnowionej aktywności poświęcamy jej kolejny odcinek "Wydawnictw komiksowych..."

Wszystko zaczęło się w czerwcu 1990 r., kiedy to TM-Semic weszła na rynek dwoma seriami - "Punisherem" i "Spider-Manem" (został on najdłużej wydawanym komiksem). Zeszyty te były słabej jakości, zarówno pod względem edytorskim (co poza wyjątkami miało już pozostać regułą) jak i artystycznym (co szczęśliwie ulegało fluktuacjom stopniowo postępując ku lepszemu... do czasu). Komiksy zostały przyjęte chłodno, a plany zdominowania komiksowego rynku sceptycznie oceniał sam Maciej Parowski. Dał temu upust, po spotkaniu prasowym zorganizowanym przez TM-Semic (gdzie pojawił się nawet Spider-Man), w artykule opublikowanym w piątym numerze "Komiksu". Przede wszystkim plany firmy określił jako buńczuczne, przypominając zarówno o istnieniu wielu mocno trzymających się wydawnictw, jak i o, jego zdaniem niezaprzeczalnej, wyższości komiksu europejskiego nad amerykańskim. Ostatecznie stwierdził on, że o dominacji TM-Semic na rynku, mowy być nie może. Historia zadrwiła z tych słów, gdy kilka lat później, z wydawnictw wydających komiksy ostał się tylko bohater naszego artykułu. No, ale kto wie, co by się stało, gdyby nie pojawił się komiksowy "Wiedźmin"?

U schyłku roku 1990 ukazał się pierwszy numer "Batmana" (równocześnie z "Supermanem"), który wraz z wymienionymi wyżej seriami został miesięcznikiem. Zeszyt ów był zaledwie adaptacją pierwszej części filmowego cyklu, ale już kolejny stanowi prawdziwą gratkę. Mowa tu o "Zabójczym żarcie" Alana Moore'a i Briana Bollanda - komiksie, z którym ciężko konkurować innym pozycjom z Nietoperzem w roli głównej. Jest to studium szaleństwa, podczas którego autor stawia pytania dotyczące nas (Czy rzeczywiście między nami, a szaleńcami istnieje duża różnica? Może wszystko sprowadza się do jednego, paskudnego dnia?) i Batmana (Czy on sam nie jest szaleńcem? Czy człowiek przebierający się w kostium ogromnego nietoperza i skaczący nocami po dachach, różni się tak bardzo od szaleńców, których łapie?). Wszystko to przedstawiono oczywiście na przykładzie Jokera, którego historię, przeplatającą się z właściwą fabułą, przedstawiono niezwykle posępnie. Generalnie komiks ten nie jest odpowiednim remedium na depresyjny nastrój.

Jednak zazwyczaj nie było tak dobrze. Nie oznacza to, że w ofercie TM-Semic dominowały złe komiksy, ale takich ambitnych perełek nie było zbyt dużo. Za to ukazało się wiele bardzo dobrych komiksów, jak "Maski" McFarlane'a (w "Spider-Manie"), paskudnie pocięte "X-Tinction Agenda" (w "X-Men") lub "Legendy Mrocznego Rycerza" (w "Batmanie"). Z ambitniejszych, można wymienić, odpowiednio w każdej z tych serii - "Ostatnie łowy Kravena", "LifeDeath" lub "Machiny". Nie zamierzam tutaj wspominać o wszystkich godnych uwagi tytułach, gdyż nie chcę przynudzać. Przede wszystkim jednak dlatego, że niestety należy wspomnieć o złych stronach wydawnictwa. Ogólnie rzecz biorąc, nie zawsze działo się dobrze. Zdarzały się niezrozumiałe posunięcia w stylu cięcia historii lub przedstawianie jej wyrywków, gdy wchodziła w crossovery z seriami nie wydawanymi w Polsce. Często też czytelnicy zasypywani byli chłamem lub komiksami przeciętnymi, mogąc tylko pomarzyć o tych ciekawych pozycjach, o których pisało się w prasie komiksowej lub na samych stronach klubowych. Nie wynikało to z widzimisię wydawcy, ani z chęci pognębienia czytelników; byłoby to przecież dla firmy samobójstwem. Arek wyłożył wszystko we wstępie do trzynastego numeru "Mega Marvel" (gościł tam wtedy wyśmienity "Ghost Rider 2099").

Przede wszystkim, ludzie pracujący w TM-Semic nie mieli takiej swobody, jaką ma Tomek Kołodziejczak sprowadzający do Polski to, co sam uzna za stosowne. Nie, oni związani umowami, będącymi dla nas, zwykłych śmiertelników, niewiadomego pochodzenia i celu, nie mogli pozwolić sobie na wszystko, czego dusza zapragnie. Do tego dochodził fakt, iż TM-Semic był częścią światowego koncernu i wciąż musiano kontaktować się z wydawcami w innych krajach, co zabierało cenny czas. Jednym słowem ludzie z wydawnictwa nie znajdowali się w łatwej sytuacji, a mimo to udało im się wydać wiele ciekawych komiksów.

O co można mieć do nich żal, to fakt, iż nie wychowali czytelnika. Wśród bijatyk, raz słabszych, innym razem bardzo dobrych, rzadko i z pewną taką nieśmiałością proponowano komiksy ambitne, wykraczające poza powszedniość prezentowanych opowieści. Szczególnie zasłużone w tym względzie były "Wydania Specjalne", gdzie pojawiły się takie komiksy jak "Batman/Judge Dredd: Sąd nad Gotham" z rysunkami Bisleya na papierze kredowym, czy "Batman: Black&White" (kontynuację planuje Egmont). Niestety, jak już mówiłem, próby tego rodzaju często kończyły się odrzuceniem przez czytelników. Oczywiście niedostatek komiksów z wyższej półki mógł wynikać z powodów, o których wspomniałem wyżej.

Do roku 1993 firma rozwijała się dynamicznie, prezentując nowe serie, zarówno konkretnych superherosów ("X-Men", w następnym roku "Green Lantern"), jak i zbiorów opowieści, przedstawiających różnych bohaterów ("Wydanie Specjalne" i "Mega Marvel"). Natomiast od wspomnianego roku rozpoczął się okres świetności wydawnictwa, które swe najlepsze lata osiągnęło w 1994 i 1995 r. Komiksy wydawane były wtedy regularnie, przedstawiono wielu znanych autorów (by wymienić tylko kilku - Frank Miller, Barry Windsor-Smith, Chris Claremont, Jim Lee, J.M. DeMatteis oraz Simon Bisley) i wszystko wydawało się zmierzać ku lepszemu.

W pewnym momencie sytuacja zaczynała być zła, nie zwiastując poprawy. Najpierw z "X-Men" odeszli Chris Claremont i Jim Lee pozostawiając po sobie pustkę, której już żadni autorzy nie potrafili zapełnić. Mniej więcej w tym samym czasie w "Spider-Manie" rozpoczęła się bezsensowna rzeź o nazwie "Maximum Carnage", trwająca siedem numerów. Skończyła się tylko po to, by w niedalekiej przyszłości przynieść telenowelę o klonie Petera Parkera (którym mógł być sam Spider-Man!). Kolejna telenowela, tym razem z udziałem "Batmana", nazwana "Knightfall", a jej kontynuacje "Knightquest" i "Knightsend", pojawiła się także niemal w tym samym momencie. Gdy wspomnimy jeszcze o następujących kolejno po sobie w "Supermanie" historiach, "Doomsdayu", "Pogrzebie przyjaciela" i "Rządach Supermanów", kryzys, który zaczął trawić TM-Semic chyba nie powinien dziwić.

A był on poważny. Upadły wszystkie stare serie, ostał się tylko "Spawn" oraz kontynuujące tradycję "Mega Marveli" "Top Komiks" i "Mega Komiks" (w obu ukazało się parę ciekawych pozycji, jak np. obiecywana przez wiele lat "Przypowieść" Jima Lee i Moebiusa). Wydawnictwo zerwało kontakt z czytelnikiem, więc ten jego plany mógł poznać tylko z reklam zamieszczanych w nielicznych wydawanych jeszcze zeszytach. Było to niewystarczające, gdyż nierzadko zdarzała się sytuacja, gdy fan zaskoczony stawał przed kioskiem, widząc coś zupełnie nowego. I tak sytuacja trwała do roku 2002 (w międzyczasie "Spawn" cicho i bez rozgłosu dokończył żywota), kiedy to na miejsce TM-Semic powstało wydawnictwo Fun Media z niemal identycznym składem redakcyjnym.

Tę historię chyba znamy już wszyscy. Początkowo niewiele zwiastowało zmiany. Przede wszystkim zrozumiano, iż dla czytelnika ważniejsza jest jakość edytorska od niskiej ceny, więc na nią postawiono (zaczynając pechowo od źle złożonego "Lobo: Fragtastyczna podróż"). Przełomem wydawał się być grudzień, kiedy to wydawnictwo ujawniło swe bogate plany na rok 2003, a tego nie robiło już od dawna. Mało tego, odnowiono kontakt z czytelnikami; co prawda Fun Media nie posiada swej strony internetowej, ale jej przedstawiciel w osobie Arka Wróblewskiego (a jakże!) został aktywnym członkiem (pod nickiem Niewidzialna Ręka) forum Nowej Gildii i WRAKa. Tamże można było porozmawiać z nim na temat wydanych komiksów. To właśnie po wysłuchaniu opinii z powyższych forów zdecydowano się na edycję "Ultimate X-Men" w formie 52-stronicowego dwumiesięcznika. Jednak na razie na tym się skończyło, a sprawa wydawania tej serii zamiast posuwać się do przodu, idzie raczej w tył. Przedłuża się nieobecność Niewidzialnej Ręki w Internecie, a jakby tego było mało zaczęły pojawiać się głosy twierdzące, iż Fun Media stopuje.

Ale, czy na rynku wypełnionym "Thorgalami", "Sandmanami", "Kaznodziejami", "Hellboyami" i innymi hiciorami jest w ogóle jeszcze miejsce dla dawnego gracza? Trzeba przyznać, że w trzeciej części "Ninja Boya" Arek zgrabnie i chyba trafnie określił rolę Fun Media na rynku; jako spoiwa w ewolucji czytelnika między komiksem dziecięcym a la "Kaczor Donald" a ambitnym, jak "Sandman". Coś jest na rzeczy w tym twierdzeniu - niestety opóźnienia i głosy z forów Nowej Gildii i WRAKa pozwalają wątpić w spełnienie choćby części grudniowych obietnic. Ale lepiej nie bawmy się w przepowiadanie przyszłości; trzynaście lat temu Maciej Parowski próbował. My poczekajmy, a zobaczymy.

hans