"Wolverine: Origin" cz. 3: "Bestia"

Opowieści, o mrocznej przeszłości Wolverine'a ciąg dalszy... Po słabiutkim "Wzgórzu" i niewiele lepszym (choć, muszę przyznać, zaskakującym) "Oczami dziecka", przyszedł czas na kolejną, trzecią już z kolei, część "Origin" o podtytule "Bestia". Część, która sprawiła mi, jak dotąd, największy zawód. Ale po kolei.

Po dramatycznym zakończeniu drugiego zeszytu, nie trudno się domyśleć, że wydarzenia opisane w kolejnym mają ścisły związek z "przemianą" Jamesa i jej konsekwencjami. Otóż okazuje się, że w domu Howlettów, wyrastające ludziom z dłoni widły nie są bynajmniej nowością (o czym zresztą świadczył już jeden kadr w drugiej części), lecz pojawienie się ich u Jamesa oznacza dla niego koniec sielanki w rodzinnej posiadłości. Dodatkowo, życie komplikuje mu chwilowa (?) amnezja... I to by było tyle (nie wnikając w szczegóły) na temat fabuły. W kwestii wyglądu komiksu, zaszły pewne (niewielkie, ale jednak) zmiany. Kreska, co prawda, jest wciąż całkiem niezła, ale kolory już tak nie zachwycają, zatraciła się gdzieś ich magia, obecna w poprzednich odcinkach sagi. Podobny los spotkał pojedyncze, zachwycające kadry, uwidaczniające potencjał, kryjący się w dłoni Kuberta i komputerze Isanove'a. Zamiast nich, mamy dziwne zjawisko, związane z barwami. Mianowicie, na jednej ze stron są one wyraźne, ostre, o widocznym kontraście. Na następnej są rozmyte, kadry wyglądają, jakby spowijała je lekka mgła. Kolejna strona natomiast, oferuje kompromis pomiędzy tą pierwszą a drugą. Nie jest to może jakiś karygodny błąd, ale trochę przeszkadza w czytaniu, zwłaszcza, że pojawia się kilka razy. A skoro już się czepiam wyglądu - zauważyłem, że twarze w "Originie" są w większości bardzo do siebie podobne (chodzi mi tu o ludzi nie spokrewnionych ze sobą, np. wysokiego policjanta i Elizabeth), a dymki na jednym z kadrów są mocno "posrebrzone". Jedynym plusem oprawy graficznej, jest kadr ze stojącą przy oknie i dzierżącą strzelbę Elizabeth, który jest wręcz niesamowity (ten obłęd w jej wyrazie twarzy!). Ale jeden taki rysunek na cały komiks, to stanowczo za mało.

Na początku tej recenzji, wspomniałem o zawodzie, jaki sprawiła mi "Bestia". Pozwolę sobie zacytować słowa z okładki pierwszej części "Origina": "Genetyka, środowisko, boska interwencja? Jakie moce stworzyły tego człowieka (...) ?". No właśnie: jakie? Widzieliśmy już dzieciństwo Jamesa, widzieliśmy, jak dorastał i jak pierwszy raz "pokazał pazurki", ale wciąż nic nie wiadomo o pochodzeniu jego niezwykłej mocy! Za nami już połowa serii, a podane na ten temat informacje są zdawkowe, wymijające, nie dają choćby mglistego wyobrażenia o jej źródle. Prawdę mówiąc, nie tego oczekiwałem, tym bardziej, że zaistniała w trzeciej części sytuacja była doskonałym pretekstem, do uchylenia choćby rąbka tajemnicy. Pozostaje jeszcze cicha nadzieja na przyszłość, choć po opuszczeniu domu, raczej niewiele może się wyjaśnić w kwestii przyczyn takiego, a nie innego stanu Jamesa.

Na koniec jeszcze jedna sprawa. Pewnie uznacie, że przesadzam, ale po prostu nie mogę o tym nie wspomnieć: podtytuł zeszytu. Teoretycznie, w większym nawet stopniu, niż sam "główny" tytuł, daje on jakieś wyobrażenie o treści komiksu (odnosi się to również do książek, filmów itd.), mówi nam, czego możemy się spodziewać, czego oczekiwać. "Wzgórze" w pewnym sensie wywiązało się z tego zadania, "Oczami dziecka" już trochę mniej, ale "Bestia", to już maksymalne przegięcie... Gdzie jest ta "bestia"? Ja widzę tu tylko biednego, zagubionego chłopaka, któremu coś się przydarzyło i czego nawet nie pamięta. Wymyślanie chwytliwego tytułu dla wiejącej nudą historii, stawia Jenkinsa w nienajlepszym świetle. Aż boję się pomyśleć, co kryje się za podtytułem kolejnej części - "Piekło i niebo"...

Nie chcę jeszcze stawiać krzyżyka na "Originie", ale jak dotąd jest to (wg mnie oczywiście) 24 zł wyrzucone w błoto. To, co dotychczas zaserwowali nam jego autorzy, mógłbym sam sobie wymyślić. Mam, co prawda, cichą nadzieję na "lepsze jutro", ale jednocześnie obawiam się, że Jenkins może zrobić z tym komiksem (a w zasadzie z jego zakończeniem) to samo, co zrobił z "Universe". Pożyjemy, zobaczymy. A póki co, nie polecam.

Dr_Greenthumb

Scenariusz: Paul Jenkins
Szkic: Andy Kubert
Kolory: Richard Isanove
Okładka: Joe Quesada i Richard Isanove
Tłumaczenie: Orkanaugorze
Wydawca: Mandragora
Liczba stron: 24
Format: B5
Oprawa: miękka
Druk: kolor
Dystrybucja: kioski
Częstotliwość: miesięcznik
Cena: 8,00 zł