"Krwawe gody"

Tylko miesiąc czekaliśmy na kolejną pozycję z cyklu "Mistrzowie komiksu". Po genialnej "Gwieździe Pustyni" mieliśmy otrzymać komiks równie doskonały, a może nawet lepszy. No właśnie miał być, ale czy jest?

"Krwawe gody", jak we wstępie napisano, były przez długich dwanaście lat schowany w "zamrażarce pamięci" Van Hamme'a i czekały w zasadzie tylko na chęć narysowania ich przez Hermanna. Komiks ten był od zawsze planowany jako "one-shot", czyli opowieść zamknięta w jednym albumie. Aby ją dopasować do standardowej objętości i uniknąć nużącego przybliżania bohaterów, zdecydowano się na początku, jak w dramatach scenicznych, wprowadzić krótką charakterystykę postaci wraz z rysunkami. Rzecz naprawdę godna polecenia - gdy w trakcie czytania zastanawiamy się kto jest kim, wystarczy przerzucić kartki i już wiadomo. Z czymś podobnym mieliśmy do czynienia w pierwszych Żbikach, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych i w Asteriksie, ale tam ograniczono się do głównych postaci, a tu jest opisany nawet... pies. Duży plus!

Scenarzystą komiksu jest Jean Van Hamme, którego przybliżać nie trzeba, bo jest to już ponad pięćdziesiąty komiks jego autorstwa, wydany po polsku. Znany jest nam z "Thorgala", "XIII", "Largo Wincha", "Szninkla", "Westernu", "Wayne'a Sheltona". "Krwawe gody" nie wypadają w tym porównaniu najlepiej.

Niby scenariusz jest logiczny i sensowny, postaci dobrze przedstawione, ale plansz jest za mało, aby akcja mogła być rozpisana na dwudziestu czterech bohaterów. Niektóre postaci pojawiają się tylko na kilku obrazkach i nieraz trudno przyporządkować ich zachowanie do portretu charakterologicznego z początku albumu.

Rysunki zawdzięczamy Hermannowi Huppenowi, znanemu nad Wisłą dzięki serii "Jeremiah", wydawanej w przypadkowej kolejności przez Amber i z shortu z serii "Bernard Prince" z drugiego numeru "Świata Komiksu". Na świecie znany jest on także z takich serii komiksowych, jak np.: "Wieże z Bois Maury" (zapowiadane kilkanaście lat temu przez śp. Orbitę), "Jogurth", "Comanche".

Sposób rysowania tego komiksu bardzo przypomina "Jeremiaha": plansze tworzone jasnymi barwami (czyżby farby wodne?), ograniczony kontrast, kreska ołówkowa nie zostaje pokryta tuszem. Twarze postaci nieco karykaturalne, ale zarazem realistyczne. Jeżeli komuś podobała się kreska w "Jeremiahu", to tymi rysunkami w żaden sposób nie ma prawa się zawieść.

Akcja komiksu rozpoczyna się w zajeździe "Farma Mańkuta", gdzieś na odludziu, gdzie miejscowy "magnat" wyprawia wesele swego syna. Oprócz gości weselnych w zajeździe znajdują się przypadkowi turyści, którzy zostaną wciągnięci do gry, której sygnałem rozpoczęcia będzie podanie nieświeżej przystawki - krewetek w pomidorze. Ów "magnat" - Jean Maillard - postanawia zabrać gości i zmienić lokal na taki, gdzie kuchnia jest lepsza. Oczywiście nie chce uiścić rachunku. Franz Berger, właściciel zajazdu, postanawia nie wypuszczać brzemiennej panny młodej i jej nowej teściowej, trzymając je jako zakładniczki. Daje to sygnał do rozpoczęcia prawdziwej wojny na pistolety, dubeltówki a nawet granaty. Wojnie, której towarzyszy śmierć walczących, jak i osób siłą wciągniętych do gry. Niby mimochodem, w czasie walki dowiadujemy się jakimi naprawdę ludźmi są weselnicy, obsługa i przypadkowi turyści. Czytelnikowi przedstawiony zostaje świat, w którym pojęcie wierności małżeńskiej jest abstrakcją, w którym stosunki teściowa - córka są dalekie od ideału ("głupia gęś"). Oczywiście w tej historii pojawiają się również postaci pozytywne, jak choćby Marokańczyk Kamel i pracownica zajazdu Jeannie, czy Marie Paule - młoda kobieta do towarzystwa. Reszta jest mniej lub bardziej zepsuta, tak jak cały nasz świat...

Edytorsko komiks wydany jest na poziomie takim, jak cała seria "Mistrzowie komiksu": twarda oprawa, dobrej klasy błyszczący papier. Nie podoba mi się tylko układ okładki: dlaczego dwukrotnie pojawiają się nazwiska twórców? Wbrew pozorom, odpowiedź jest prosta: układ okładki jest taki sam, jak w linii wydawniczej "Signe" z Lombardu, tej samej, w której wydany został na Zachodzie "Western" Rosińskiego. Tam autorzy byli wypisani na górnym pasku, w "Polowaniu" Egmont jeszcze usunął nazwiska z okładki pozostawiając je tylko u góry. Potem jednak pominął ten szczególik i wygląda to śmiesznie i niepoważnie, jak co dwa centymetry pojawia się nazwisko Hermanna.

Cenowo Egmont za pozycję w twardej oprawie niebezpiecznie zbliża się do poziomu Amberu. Wydaje mi się, że za 68 stron albumu (z czego 54 to komiks) 25 złotych to trochę za dużo. Ale wybór i tak oczywiście należy do Was czytelnicy i musicie sami zadecydować, czy ten, w sumie dość średni, komiks powinien się znaleźć w Waszej biblioteczce.

dVader

Scenariusz: Jean Van Hamme
Rysunki: Hermann Huppen
Tłumaczenie: Marta Bańkowska
Wydawca: Egmont Polska
Format: A4
Oprawa: twarda
Druk: kolor
Cena: 24,90 zł