"100 naboi" tom 4: "Co ma wisieć nie utonie"

Kolejny, czwarty (oryginalnie trzeci) tom wita nas (i na tym się nie kończy) motywem, będącym jednym z wyróżników serii. Azzarello po raz kolejny udowadnia, iż pamięta, co opowiedział wcześniej. Tak więc skutki nawet niewielkich wydarzeń możemy znaleźć w kolejnych zeszytach. I nie muszą one nie mieć szczególnego znaczenia dla fabuły (przynajmniej w tej chwili), ale my już wiemy, że "100 naboi" nie jest opowieścią wymyślaną rano przy kawie. Azzarello angażuje się w nią, mając w pamięci to, co stworzył, a, może nawet wie, jak historia rozwinie się i skończy. Albo tak jest, albo potrafi on umiejętnie (nie myślę tu o mętnej "Parlez Kung Vous" z poprzedniego tomu) maskować swą niewiedzę. Fakt faktem, że kolejne zeszyty powoli (w końcu ma ich być 100) odsłaniają nam historię Trustu i Minutemanów, a także obecne motywy działania agenta Gravesa. Azzarello robi to na tyle umiejętnie, że nie odkładamy kolejnego tomu z wynikającą z ciągłej niewiedzy frustracją (która z czasem stała się udziałem "Z archiwum X"). A to dlatego, że na pierwszym planie zawsze są historie ludzi, którzy po prostu otrzymali drugą szansę.

Jak to zwykle w tym komiksie bywa, niewielu uświadczymy praworządnych obywateli. A w ogóle tacy nie znajdą się wśród głównych bohaterów. Nie znaczy to jednak, że są oni podobni do tych z poprzednich historii. Wszak każdego wyróżnia powód wizyty agenta Gravesa, a wokół tego scenarzyście łatwo jest budować charakter postaci. Tym razem znajdujemy się w filadelfijskiej dzielnicy czarnych (najbliższym skojarzeniem jest nowojorski Bronx), gdzie królują ciemne interesy. Zresztą nazwa bardzo adekwatna, gdyż niemal cała akcja albumu dzieje się w nocy; wydarzenia odbywające się za dnia nie mają większego znaczenia i na pewno nie są nielegalne. Jak widać miejsce i ludzie są mocno określone, taki też jest ich język. Tu należą się pochwały dla tłumacza, który twórczo oddał mowę ulicy. Zresztą w polskiej edycji "100 naboi" jest to regułą, podobnie jak wysokiej jakości wydanie.

Rysunek to wciąż rozpoznawalny na pierwszy rzut oka Risso. Co zwraca uwagę, to wychodzące spod jego ręki twarze. A najdziwniejsza rzecz to twarz (a właściwie głowa) agenta Gravesa - rysownik nie potrafi jednym sposobem jej przedstawić, a przecież mowa tu o najważniejszej postaci w komiksie. Najlepiej to widać w rozmowie Gravesa z Curtisem. Głowa agenta z podłużnej (o bystrym spojrzeniu) potrafi stać się niemalże okrągła lub podłużna, ale z całkowicie pustym spojrzeniem maszyny (albo półgłówka ;) ). Innym razem (w tej samej scenie) staje się stara, gdy podczas rzutu spod podbródka, cofa się czoło i agent łysieje. Z pozostałymi postaciami jest podobnie. Czasem Risso sili się na realizm w przypadku Louisa, by obok przedstawić nieco przerysowaną twarz Nina. Nie jest to może mankament, który może zepsuć przyjemność lektury komiksu, ale wart jest odnotowania.

Można powiedzieć, iż po krótkim spadku formy z poprzedniego tomu, seria wróciła do poziomu będącego "winnym" jej popularności. Polecam album nawet tym, którzy mają gdzieś całą historię z Trustem. Warto zagłębić się wraz z agentem Gravesem w półświatek filadelfijskiej dzielnicy nielegalnych interesów.

hans

Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunki: Eduardo Risso
Wydawca: Mandragora
Liczba stron: 120
Format: B5
Oprawa: miękka
Papier: błyszczący
Druk: kolor
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 29,90 zł