"Ciśnienie tworzenia komiksów to za mało..."
- wywiad z Alexem Robinsonem

 

KZ: Po niedawno wydanej adaptacji "A Kidnapped Santa Claus" planujesz jakiś dłuższy autorski komiks?


A.R.: Zacząłem prace nad nową książką, wstępnie zatytułowaną "Career Killer", która powinna być kolejną bardzo długą historią. Najbardziej bym chciał, żeby została wydana jako seria niż czekała pięć lat na wydanie w formie jednej wielkiej cegły. To długi okres pracy bez wydawania niczego nowego!

Z jednej strony będzie zupełnie inna od moich poprzednich "dużych" książek, ponieważ to tytuł z gatunku fantasy, ale mam nadzieję, że będzie miała te same cechy, które ludzie lubili w moich innych publikacjach.

KZ: Brzmi interesująco. Mam nadzieję, że nie zamierzasz przełożyć akcji nad dialogi. Domyślam się, że jest jeszcze za wcześnie byś mógł zdradzić coś więcej, więc możesz nie odpowiedzieć, ale czy "Career Killer" będzie się rozgrywał w całkiem nowym świecie, czy na dwóch płaszczyznach (nasz świat-świat fantastyczny)?

A.R.: Na tę chwilę, akcja będzie miała miejsce jedynie w świecie fantastycznym. Rozważałem pomysł przeskakiwania w jedną i drugą stronę ze świata fantastycznego do rzeczywistości podobnej do naszej, lecz nigdy tak naprawdę tego nie zrealizowałem. W pewnym momencie miałem bardzo ambitny pomysł na książkę, lub właściwie serię książek, które podążałyby tropem jednego bohatera od jego narodzin aż po grób, naprawdę wielkie dzieło epickie próbujące uchwycić to, jakie jest życie ludzkie. Ale gdy usiadłem do tego, nie miałem absolutnie żadnego entuzjazmu, by właściwie to rozpocząć. Wtedy szybko zmieniłem biegi i zacząłem robić coś, co sprawiałoby mi więcej radości. Jestem świadomy, że ludzie zaczęli oczekiwać pewnego typu książek z mojej strony i ta może nie być taką, lecz jest to rzecz, z której pisaniem na ten moment czuję najlepiej. Mam nadzieję, że ludzie dadzą jej szansę i być może dostrzegą, że pomimo mieczy i potworów i tym podobnych, pomimo to wszystko, nie jest aż tak różna od moich innych książek.

KZ: Jakim wykładowcą był Will Eisner i czego się od niego nauczyłeś?

A.R.: Był bardzo cierpliwy, przynajmniej dla mnie i moich przyjaciół, którzy byliśmy w tamtym czasie bardzo zarozumiali i prawdopodobnie nie tak pełni szacunku, jakim ja zapewne byłbym teraz. Byliśmy młodzi i wydawało nam się, że wiemy wszystko, lecz lubię myśleć, że odbierał to w dobrym duchu. Uważam, że naprawdę lubił uczyć, ponieważ mam wrażenie, że uczenie innych to dobra droga do tego, by zawsze myśleć o tym, co się robi we własnej pracy.

Nie uważam, żebym zrobił na nim jakieś wrażenie. W szkole byłem bardzo leniwy i nie robiłem tyle, ile powinienem był. Kiedy wpadłem na niego kilka lat później, był uprzejmy odnosząc się do tego okresu, lecz przez lata miał setki studentów i nie uważam, że zrobiłem coś, co by mu szczególnie utkwiło w pamięci.

KZ: Jeden z recenzentów amerykańskich nazwał cię Robertem Altmanem komiksu. Zapewne ze względu na sposób prowadzenia fabuły i tworzenie postaci z krwi i kości. Skąd czerpiesz inspiracje, prócz wątków autobiograficznych?

A.R.: Kiedy zaczynasz pracę jako pisarz, najoczywistszą rzeczą jest adaptacja elementów z twojego własnego życia, lecz odkryłem, że nie mogłem na tym polegać, ponieważ moje życie nie jest aż tak interesujące i bym się bardzo powtarzał, gdybym tak zrobił. Więc chociaż wciąż używam własnego życia jako źródła inspiracji, muszę bardziej pracować nad tym, by je ucharakteryzować. Ponadto zauważyłem, że wykorzystywałem siebie jako postaci bardzo często, lecz nie w sposób, który jest powiązany ze światem zewnętrznym. Na przykład w "Wykiwanych" dwóch bohaterów było rodzajem przeciwstawnych sobie sposobów, w jakie postrzegam sam siebie - Ray jest znanym artystą i geniuszem, podczas gdy Steve jest pompatyczną szaloną osobą z urojeniami. Dla mnie przyjemność pisania, przynajmniej jej cały sens, to doświadczenie wchodzenia w buty kolejnej postaci i próba oglądania świata z jej punktu widzenia.

KZ: Psycholog Stanley Milgram przeprowadził w 1967 roku społeczny eksperyment, w którym próbował znaleźć odpowiedź na pytanie "Jak długi musi być łańcuch, który połączy dwie przypadkowe osoby z odległych miejsc Stanów Zjednoczonych?". Średnia liczba to jedynie sześć osób... Czy to przypadek, że ów fakt budzi to moje skojarzenia z "Wykiwanymi"?

A.R.: Nie przypominam sobie, żeby była to szczególna inspiracja, ale to mogło kryć się gdzieś w mojej podświadomości. Jest takie powiedzenie: "Sześć stopni oddalenia" (pojęcie "six degrees of separation" wprowadził węgierski pisarz F. Karinthy i de facto tym samym zjawiskiem zajmował się S. Miligram - dop. tłum.), które niesie tę samą treść. Nie prowadzę żadnego rodzaju dzienników i mam niewiele wstępnych notatek, więc nie mogę powiedzieć, jak dokładnie wpadłem na tę liczbę. Mam przeczucie, że jest na tyle duża, że przypomina losową grupę ludzi, lecz na tyle mała, że jest do ogarnięcia.

Moja poprzednia książka, "Box Office Poison" miała główną obsadę w postaci sześciu czy siedmiu postaci, więc jest to możliwe, że podążałem tropem rozwiązania, która zadziałało wcześniej.

KZ: Jaki zespół był pierwowzorem dla komiksowego The Tricks z "Wykiwanych"?

A.R.: Nie wzorowałem ich na żadnej grupie, ale byłem już zaznajomiony z wieloma zespołami popowymi i czytałem biografie ludzi dla pogłębienia researchu. Brałem kawałki i fragmenty z ludzkich opowieści. Elivs Presley i Costello, The Police, John Lennon, The Who, Bob Dylan, taki zakres. Nigdy nie chciałem zbyt ściśle określać tego, jak zespół czy Ray Beam brzmieli, ponieważ oczekiwałem od ludzi, żeby myśleli o nich jako wykonawcach takiego rodzaju muzyki, jaką lubili. Gdybym powiedział: "Oni brzmią jak The Police", to automatycznie jedni zaczną to lubić, lecz inni nie. Ponadto myślę, że takie rzeczy, jak słowa piosenek, są odczytywane bardzo nierozsądnie poza kontekstem muzycznym, więc nie chciałem załączać całych piosenek, może tylko linijkę lub dwie tu i tam.

KZ: Myślałem o analogii do Smashing Pumpkins.

A.R.: Niestety nie wiem o nich wystarczająco dużo, lecz wydaje się, że w całym zakresie stylów muzyki pop, ich opowieści wydają się być bardziej podobne niż różne. Mieliśmy tutaj serię filmów dokumentalnych pod tytułem "Behind the music" - nie wiem jak popularne to było poza Stanami Zjednoczonymi, lecz u nas było to przez jakiś czas całkiem popularne - w których przedstawiano rys biograficzny różnych zespołów i po kilku odcinkach rzeczywiście dostrzegało się wzór: wczesne początki zespołu, zespół rozpada się z powodu ego, narkotyków, czegokolwiek, a potem łączy się i powraca lub przynajmniej staje się znów przyjaciółmi.

KZ: "Too Cool to be Forgotten" nie jest typową historią o przeniesieniu w czasie. Czy ta powieść graficzna była dla ciebie formą rozliczenia się z przeszłością?

A.R.: Tak, z pewnością w ten sposób się zaczęła. Myślę, że byłem zainteresowany moim licealnym życiem w niezwykłym, może nawet niezdrowym stopniu, ponieważ ono nadaje barw sposobowi, w jaki postrzegam świat. Uważam, że zawsze będę myślał o sobie tak, jakbym był tą samą osobą, nie ważne, co się stanie w moim dorosłym życiu. Więc pomyślałem, że poprzez zrobienie opowieści o tym okresie czasu mógłbym to zbadać i zobaczyć, czemu tak jest i co, jeśli cokolwiek, mogę z tym zrobić. W ten sposób była to trudna książka do napisania, ponieważ była oparta na dosyć nieszczęśliwym okresie mojego życia. To było wyzwanie, iść naprzód i umieścić się w tej mentalnej przestrzeni przez dwa lata czy jakkolwiek długo zabrało mi, by ją zrobić.

Myślałem, że kiedy książka się ukaże, odezwą się byli koledzy z klasy, ale nie otrzymałem od nich żadnej odpowiedzi, więc wygląda na to, że będę musiał pokonać ich w jakiś inny sposób!

KZ: Właśnie ogłoszono, że "Too Cool to be Forgotten" zostanie sfilmowane. Czy możesz coś na ten temat powiedzieć - oficjalnie lub w ramach spekulacji? A skoro już jesteśmy w temacie filmu, to miałeś propozycje zekranizowania "Tricked" bądź "Box Office Poison" - to praktycznie gotowy materiał na film?

A.R.: Zwracano się do nas w związku ze wszystkimi książkami, które miałyby zostać sfilmowane, czy w przypadku "Box Office Poison" zekranizowane w formie serialu telewizyjnego, lecz nic nigdy nie wypaliło. Hollywood to taka żarłoczna maszyna, że każda książka z pewnym stopniem sukcesu pojawi się na ich radarze i wzbudzi jakieś zainteresowanie. Także w przypadku "Too Cool..." jestem bardzo podekscytowany, że dotarła do tego punktu. Chciałbym móc zdradzić więcej szczegółów, lecz na ten moment wiele rzeczy jest jeszcze ulotnych. Mam nadzieję, że dopasują mnie gdzieś do małej rólki. Najśmieszniejszą rzeczą jest to, że to moja jedyna książka, w której chyba nie umieściłem się jako postać z rolą mówioną.

KZ: Trzymamy kciuki za ten projekt. "Box Poison Office" aż prosi się o filmową adaptację i byłoby wspaniale, gdyby "Too Cool to be Forgotten" było tylko początkiem.

A.R.: Bardzo bym tego chciał. Ciśnienie tworzenia komiksów to za mało, więc myślałem o dodaniu Hollywood do listy rzeczy, które nie dają mi w nocy spać.

KZ: Co sądzisz o obecnie ukazujących się komiksach spoza głównego nurtu w USA? Z kim wiążesz nadzieje na przyszłość tego gatunku?

A.R.: W przypadku prawdziwie niezależnych komiksów - to znaczy takich wydawanych przez małych wydawców, w przeciwieństwie to tych wydawanych przez bardziej korporacyjne firmy głównego nurtu - myślę, że to ciężki okres, ze względu na załamanie ekonomiczne oraz ogólny spadek sprzedaży książek. To, że w ostatnich kilku latach duże firmy zainteresowały się powieściami graficznymi ma dobre i złe strony. Z pewnością pomogło to w rozprzestrzenianiu informacji o tym, co się tworzy, ale jest wielu twórców zaczynających pracę dla nich zamiast dla małych wydawców, którzy wcześniej zajmowaliby się ich pracami. Przypuszczam, że to problem stary jak świat. Jeśli chodzi o prace, jakie powstają, nie widzę kogokolwiek, kto mógłby zaprzeczyć, że to nie jest prawdziwa "złota era" dla powieści graficznych. Nadzieja wzniecona przez sukces "Mausa" i kilku innych komiksów dwadzieścia lat temu jest wreszcie realizowana i fakt, że istnieje duża doza szacunku i, co może ważniejsze, pieniędzy idących na komiks, jest w rzeczy samej bardzo mile widziane.

KZ: Co poleciłbyś czytelnikom z komiksów indie?

A.R.: To pytanie zawsze wychodzi przy wywiadach i w jakiś sposób zawsze jestem sparaliżowany, kiedy przychodzi mi na nie odpowiedzieć! Poza ugruntowanym panteonem takich postaci, jak Robert Crumb, Chester Brown, Peter Bagge, etc., istnieje grupa młodszych rysowników, których prace lubię: Mike Dawson, John Kerschbaum, Guy Delisle, Alec Longstreh, Kaz Strzepek, Dustin Harbin; jest ich wielu. Myślę, że powodem, dla którego zawsze czuję się przejęty tego typu pytaniem jest fakt, że nienawidzę kogoś pomijać.

Pytania zadał Damian "Damex" Maksymowicz;
tłumaczył Jakub Syty