"John Constantine. Hellblazer": "Płomień potępienia"

 

Czego możemy się spodziewać po komiksie, którego scenarzysta od lat raczy nas powtarzalnymi do znudzenia schematami? A jednak, w "Płomieniach potępienia" Garth "Dyżurny Obrazoburca" Ennis wykrzesał z siebie odrobinę oryginalności. Niestety, chyba wciąż za mało...

Ledwo co John Constantine stanął na nogi, a już pakuje się w kolejne problemy. Chciałoby się rzec - standard w wykonaniu tegoż osobnika... Tym razem na jego drodze pojawia się "stary dobry znajomy", znany jako Papa Midnite. Ten praktykujący Voodoo jegomość dał już o sobie znać w niepublikowanych dotychczas w Polsce wydaniach zbiorczych "Hellblazera" według Jamie'go Delano oraz mini-serii Mata Johnsona. Również tutaj, rzeczony nigromanta pastwi się nad domorosłym magikiem sprowadzając jego świadomość do poziomu rzeczywistości przypominającej piekło. W obliczu niespodziewanej agresji, Constantine sprawia wrażenie kompletnie bezsilnego i zagubionego, o co raczej trudno byłoby go podejrzewać...

Całość sprawia wrażenie odgrzewanego na siłę kotleta i to któryś raz z rzędu. Ennis nie wnosi tu nic nowego bazując na motywach wytworzonych przez wcześniejszych autorów. Całkiem sprawnie wychodzi mu "pławienie się w irlandzkim sosie", tyle że to już znamy, zarówno z serii o Constantinie, jak i "Kaznodziei". I jakoś trudno wyzbyć się odczucia, że ów swoisty przejaw patriotyzmu na dłuższą metę "zamula" tok fabuły miast go uatrakcyjniać. Na podobnej zasadzie Zbigniew Kasprzak czy Piotr Kowalski mogliby zamęczać frankofońskich czytelników scenkami rodzajowymi z życia wsi gdzieś na północnym Mazowszu... Być może w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych takie zabiegi nosiły znamiona odkrywczości - zwłaszcza na tle głównonurtowych produkcyjniaków. Obecnie nie mają już tej "siły rażenia", choć z pewnością udatnie wpływają na pogłębienie realizmu fabuły. A z tego, co wspominał sam scenarzysta, właśnie taki cel zamierzał osiągnąć. Problem w tym, że aż nazbyt często posiłkuje się on tym motywem.

Paradoksalnie za najmocniejszy "punkt" "Płomienia potępienia" wypada uznać właśnie te sekwencje, w których Ennis pozwolił sobie na mały "odlot". Zdradzając nieco fabułę, rzeczony twórca usiłuje odnieść się do dziejów Stanów Zjednoczonych używając przy tym specyficznie alegorycznego języka nacechowanego równocześnie wizyjnością. Choć nie brak tu pretensjonalności i typowego dla Ennisa obrazoburstwa "pod publikę", to jednak ów fragment zawiera jednak kilka "trafionych" pomysłów (m.in. autorefleksja ducha Johna F. Kennedy'ego). I to właśnie chociażby dla nich warto zapoznać się z niniejszym komiksem.

Podobnie jak w poprzednim tomie, Steve Dillon oferuje nam niezmienny jakościowo realistyczny styl "brudnobarowy", koncentrując się na postaciach z równoczesnym pobieżnym potraktowaniem tła. Jak zawsze poprawnie radzi sobie z zakomponowaniem wnętrza kadru umiejętnie unikając syndromu "gadających głów". A przy momentami przegadanych scenariuszach Ennisa, jest to niełatwe do uniknięcia. Sęk w tym, że fizjonomie rozrysowywanych przezeń postaci są do znudzenia powtarzalne, niczym pomysły twórcy "Kaznodziei"... Odpowiedzialny za zilustrowanie retrospektywnego epizodu William Simpson również radzi sobie z komponowaniem zarówno kadrów jak i całości planszy. Mimo to efekt pracy tegoż twórcy nosi zbyt widoczne znamiona realizacyjnego pośpiechu. Chociaż taktyka ukazywania minionych wydarzeń w odmiennej stylistyce niż główny tok fabuły zdaje się w pełni uzasadniona.

Zbiorcze wydanie tradycyjnie zawiera reprodukcje oryginalnych okładek wydania zeszytowego. Na szczęście ani śladu pompatycznej przedmowy któregoś z tuzów komiksowego rzemiosła.

Reasumując - zbliża się moment, w którym Egmontowi zabraknie wydań zbiorczych "Hellblazera" sygnowanych nazwiskiem Ennisa. A że seria przyjęła się na naszym gruncie (przynajmniej piszący te słowa żywi taką nadzieję) toteż ów wydawca raczej na tym nie poprzestanie i być może już w 2010 roku doczekamy się interpretacji postaci Johna Constantine'a w wykonaniu innego autora.

Przemysław Mazur

 

Wyjątkowo słaby komiks o tym, jak to Papa Midnite uwięził Constantine'a w dziwnym wymiarze, kiedy ten odwiedził Nowy Jork. Nie polecam, pomimo imponujących rzemieślniczo prac Dillona i całkiem znośnego zakończenia.

Michał Chudoliński

 

Znakomita satyra na amerykański imperializm, w której Constantine odgrywa rolę nieświadomego narratora. Ciężki cios Ennisa w amerykańską duszę i ciężka przeprawa dla tradycyjnych fanów "Hellblazera", którzy oczekują kolejnych nawalanek z diabłami.

Arek Królak


"Hellblazer: Płomień potępienia"
Tytuł oryginału: "John Constantine, Hellblazer: Damnation's Flame"
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Steve Dillon, William Simpson, Peter Snejbjerg
Kolor: Tom Ziuko, Stuart Chaifetz
Okładka: Glenn Fabry
Wydawca oryginału: DC Comics
Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
Czas publikacji oryginału: maj 1999 roku
Czas publikacji wersji polskiej: październik 2009 roku
Okładka: miękka, lakierowana
Druk: kolor
Papier: offset
Format: 17 x 26
Liczba stron:
Cena: 59 zł

Pierwotnie opublikowano na łamach miesięcznika "Hellblazer" nr 72-77 (grudzień 1993 - maj 1994).