"Ale to tylko ty możesz narysować tą Marylin"
- rozmowa ze Zbigniewem Kasprzakiem, w obecności Grażyny Fołtyn-Kasprzak, przeprowadzona podczas XX MFKiG

 

KZ: Jakie to uczucie malować Marylin Monroe?


fot. Mikołaj Ratka

Kas: Orgastyczne. To jest mit i ja dorastałem w klimacie tego mitu. Chociaż myśmy w Polsce nie mieli dostępu, mieli niewielki dostęp do tego mitu właśnie, hollywoodzkiego, ale filmy były przecież znane. Ja byłem dzieciakiem zupełnym, jak widziałem po raz pierwszy Marylin Monroe. Niewątpliwie gdzieś tam to zapadło w moją wyobraźnię, więc kiedy pojawiła się propozycja, to rzeczywiście dla niej zrobiłem ten one-shot. To jest praca taka zupełnie dziwna, wyskakująca zupełnie z kontekstu, troszeczkę odchylona od całej mojej drogi, ale dałem się ponieść i zaakceptowałem propozycję. To wydawca do mnie przyszedł z prośbą, po lekturze "Halloween Blues" powiedział, No nie widzę, nie widzę lepszego kandydata".

KZ: No tak, bo cykl "Halloween Blues" jest osadzony w tych samych realiach.

Kas: Dokładanie. Ja uznałem to za łatwiznę i mówię, No ale czy jesteś pewien, to szef Castermana, bo ja nie bardzo to widzę czasowo i tak dalej. Ale to tylko ty możesz narysować tą Marylin. I w końcu uległem tym namowom. Z tego powodu również, że to było jakieś wyzwanie dla mnie i, jak słusznie zauważyłeś, jest to ta sama epoka. Marylin Monroe. Jakby jeszcze raz ją sobie odgrzebałem, obejrzałem mnóstwo filmów i wróciłem do tematu. Kreując Danę do "Halloween...", to nie jest odkształcona wersja Marylin Monroe, ale ma coś z niej. Ma te formy... Takie bardzo... Plastyczne. Marylin była tym seks symbolem lat pięćdziesiątych. Tylko, że wyzwanie dla mnie polegało na tym, żeby znaleźć formułę graficzną, inną formułę graficzną, stąd te plansze w tak zwanym color direct.

Graza: Rozwiódł się ze mną.

KZ: To stało się mniej więcej w tym samym momencie, kiedy w tę technikę wszedł Grzegorz Rosiński.

Kas: Może, może. Jeśli to jest jakaś zbieżność czasu. Tendencja na rynku franko-belgijskim jest zarysowana tego typu. Znaczy jest sporo autorów, którzy ewoluowali w tę stronę, żeby robić plansze w kolorze i ta tendencja jak gdyby rośnie, czyli będzie tego typu przykładów coraz więcej. Ale myślę, że nie to nie jest kwestia efektu mody. Ja wiedziałem, że mam do czynienia z jednym albumem tylko, mogłem sobie pozwolić na inną interpretację i zależało mi na jednym, żebym nie robił konkurencji sam dla swojej, dobrze raczej działającej, serii, dla "Halloween Blues", żeby to nie było przedłużenie, bo to jest idiotyzm. Poczytano by to za chęć, ja sam bym to poczytał, za chęć wykorzystania jakby własnego doświadczenia i tego impaktu na publiczność, przedłużając to w dziwną stronę biografii. Pomyślałem, że trzeba się odciąć i nie wiem, spodziewam się, że ten efekt udało mi się osiągnąć, że jest to jednak rzecz inna, zupełnie na boku. Sprawiło mi to ogromną przyjemność.

KZ: Pomysł na poliptyk - z góry ograniczoną pod względem ilości albumów serię, uważa pan za trafiony?

Kas: To jest dobry pomysł, pod jednym warunkiem. I ten warunek jest bardzo trudny do spełnienia w tamtym kontekście, w kontekście tamtego rynku. To jest dobry pomysł, jeżeli możemy rzucić na rynek w odstępie dwóch, trzech miesięcy kolejne albumy. Gdyby można było to zrobić w ten sposób, że ja siadam, zamykam się u siebie w pracowni na siedem lat, rysuję, ja bym zwariował oczywiście w międzyczasie, więc to jest teoretyczna wersja, i później wydajemy co miesiąc jeden album, to tak. Te same problemy w całej tej kolekcji, mentalne problemy, jakieś takie emocjonalne również, mieli autorzy, którzy robili serie na cztery, pięć, sześć albumów, była tam seria na siedem również w tej kolekcji, że rytm ukazywania się jest za wolny po prostu. Ponieważ jeśli coś zakładamy, jest jakaś historia w iluś odcinkach, to nie można sprawiać, że czytelnik czeka rok na dany album. To jest ten problem. Koncept sam w sobie jest bardzo dobry, uważam, bardzo dobry, tylko rzeczywiście ludzie mieli niedosyt, że muszą czekać. Stąd my z Mythiciem postanowiliśmy, że każda historia będzie osobnym albumem, one są związane wspólnym zagadnieniem, wspólną kwestią, ale że każdy album będzie mógł być przeczytany osobno, że można go odłożyć na półkę i w międzyczasie czytać sobie inne rzeczy, czekać na następny. Inaczej taka rzecz nie działa. Może zadziałać tylko w systemie japońskim, czy amerykańskim, gdzie są studia całe. Ale studio, jeżeli robi, staje się z tego produkt bezosobowy, oczywiście z jakimś stylem graficznym narzuconym przez tak zwanego mistrza, a podwykonawcy realizują szybko i rzucamy na rynek całą serię szybko, żeby rzeczywiście zaspokoić to oczekiwanie. Więc tu jedna rzecz nie zadziałała. Był niedosyt dla publiczności, jeśli chodzi o rytm. Może nie odnośnie mojej serii, ale tych innych, wylansowanych w tej kolekcji. No, ale też wolałbym, żeby ten impaktu był jakby częstszy, gęstszy.

KZ: Na rynku frankofońskim pojawiają się jednak takie serie, które ukazują się szybko - na przykład pięć albumów tytułu "U.S.A." (sc. Corbreyan, rys. różni) wydano na przełomie trzech miesięcy.

Graza: Ale wcale nie potwierdziło to tego, o czym mąż mówił.

Kas: Nie do końca.

Graza: Także bardzo dziwnie działa ten rynek, bo na przykład są ludzie, którzy mówią, poczekamy i półtora roku na album.

KZ: Ta tendencja jest tak naprawdę zabójcza dla czegoś, co charakteryzuje rynek frankofoński, czyli prowadzenie serii przez jednego scenarzystę i jednego rysownika, który album może malować rok czasu.

Kas: No właśnie dlatego nie zadziałało to do końca, ponieważ wspólne postacie, zaprojektowane przez jednego, maksymalnie dwóch rysowników, narzucone innym, w cudzym słowie, oni przyjęli te role przecież, nikt ich nie zmuszał, prawda, karą śmierci, tylko dali się na to namówić, i nawet jeśli jest tam jakaś koherencja, bo wszyscy starali się rysować w jakimś stylu uniwersalnym dosyć, to jednak nie jest to samo, co ta sama łapa, która prowadzi całość.

Graza: Na przykład "Dekalog" był taką serią, w której miało to sens.

KZ: Jako, że państwo chętnie uzupełniacie się w rozmowie, na koniec rzucę takie pytanie: Które z was miało większy wpływ na urządzenie domu: pan - architekt wnętrz, czy pańska żona - scenograf?

Graza: No zdecydowanie, ja. (śmiech)

Kas: To na pewno.

Graza: To już nie ma dyskusji.

Kas: Nawet nie warto się wychylać, tak?

KZ: Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Rozmawiał Jakub Syty