"Zapomniane legendy uniwersum DC"

"Flash": "Born to Run"

 

Waidowski Flash to z pewnością ta wersja tej postaci, która posiada największą ilość fanów. Nie da się ukryć - to właśnie Waid jest autorem masy klasyków; twórcą, który powołał do życia całe mnóstwo elementów mitologii Flasha, które dzisiaj wydają się być naturalnym elementem wszystkich komiksów o szkarłatnym biegaczu. Żeby jednak nie było za słodko, Waid równocześnie jest twórcą, a przynajmniej w tamtym okresie był, nieco nazbyt statycznym. Jego opowieści są często melancholijne, nieco rozciągłe i, niestety, często mało emocjonujące. Stąd też osobiście za jego wersją Flasha nie przepadam. Czytałem większość jego komiksów (mimo wszystko to ważny element historii jednej z moich ulubionych postaci DC) i naprawdę wyjątkowymi mogę nazwać tylko dwie - "Return of Barry Allen", która mimo swojej zbytnio momentami naciąganej fabuły jest przykładem majstersztyku komiksowej opowieści i "Born to Run", originowej historii Wally'ego Westa, która jest zresztą kwintesencją wszystkiego tego, czego nie lubię w Waidzie, a co w połączeniu z rolą, jaką miała spełniać ta opowieść, dało znakomity efekt.

Nasz sposób patrzenia na American Dream jest z pewnością bardzo mocno ukształtowany przez telewizję. Nie bójcie się, nie chce tutaj prowadzić dysputy na temat szkodliwości telewizji czy też wypaczania wizerunku świata przez media, jakich naprawdę wiele można usłyszeć z ust wiecznych malkontentów. Moim celem jest właściwie wskazanie, jak czułem się, czytając waidowską opowieść. Otóż jako żywy stanął mi przed oczami obraz amerykańskiego "lata pełnego przygód", jakiego schemat znamy z filmów familijnych puszczanych na srebrnym ekranie w niedzielne popołudnia. Muszę przyznać, że ogarnęła mnie potężna nostalgia i wspomnienia z czasów dzieciństwa wróciły, kiedy tylko dałem się porwać narracji "Narodzonego, by biegać". Każdemu, kto z rozrzewnieniem próbuje z życia wyłuskać choćby namiastkę tamtego kina, radzę w tym momencie przerwać czytanie tej recenzji i jak najszybsze zamówienie tego komiksu. Jeśli jednak kogoś jeszcze moje słowa nie przekonały, zapraszam do dalszej części tego artykułu, gdzie mam nadzieje pozbędzie się wątpliwości.

Lata sześćdziesiąte w komiksie to okres bardzo mocno wyśmiewany, jednak w tym komiksie to, co najlepsze, to właśnie klimat tamtego okresu. Nie chodzi tutaj o samą fabułę nawiązującą stylem pisania albo "złożonością" do tamtych opowieści. Ma ona jednak w sobie cechy niewinności, które były nieodłączną (tutaj podziękowania za stworzenie Comics Code) częścią tamtych czasów. Komiks jest niezwykle ciepły, nieco melancholijny. Poznajemy w nim losy Wally'ego Westa ( który zresztą jest narratorem całej opowieści), młodego chłopaka, który w żaden sposób nie potrafi dogadać się ze swoimi rodzicami, a który dostał zaproszenie od swojej ukochanej ciotki, Iris West, na spędzenie lata wraz z nią w Keyston City. Tutaj poznaje również jej ciapowatego chłopaka, Barry'ego Westa, i jego nawyk wiecznego spóźniania się. Nie musze chyba wspominać, że nie wzbudza on zbytniej aprobaty dzieciaka, który zafascynowany jest postacią niezwykłego, szkarłatnego obrońcy miasta, Flasha (jak widzicie, moje nawiązanie do lat sześćdziesiątych nie jest tak bezpodstawne, jakby się to mogło wydawać). Oczywiście Barry "angażuje" mu spotkanie z idolem, podczas którego następuje prezentacja genezy mocy Flasha. Wypadek się powtarza (60's, lovely 60's) i tak mamy okazję zaobserwować narodziny Kid Flasha. Jednak to jedynie to, co oferuje pierwszy numer.

Ostatnimi czasy Flash przeszedł prawdziwy renesans za sprawą Geoffa Johnsa, który to przy zastosowaniu swojej autorskiej formuły przywrócił nieco podupadającej serii jej dawną świetność. Postanowił on, zamiast na tytułowym bohaterze, skupić się na jego przeciwnikach i wygrał - jego seria była prawdziwym hitem, a on sam zdobył serca fanów Speederów. Ten koncept to jednak zupełna odwrotność tego, co mamy okazję przeczytać w "Born to run" - Waid praktycznie nie używa super-łotrów, jedynym mającym większą rolę w opowieści jest Mirror Master. Powodów ku temu może być wiele, ale pewien jestem, że najważniejszym z nich jest to, iż oni po prostu do waidowskieo świata nie pasują. Po prostu to nie jest opowieść o Wallym-bohaterze, a o Wallym-dzieciaku, który spędza najlepsze lato swego życia, przywdziewając czerwony (tak, nie mamy tutaj do czynienia z klasyczną inwersją kolorów) kostium i starający się zdobyć akceptacje swojego idola. Jednocześnie jednak mamy okazję zaobserwować jego przemianę, przyjrzeć się, jak bardzo dorośleje on w przeciągu tych dwóch miesięcy, i jaki wielki wpływ miały na niego te wakacje. Tak naprawdę dopiero w ostatnim numerze mamy okazję zobaczyć Wally'ego niczym herosa. To właśnie tam uczy się on odpowiedzialności i odwagi. Jego zachowanie w sytuacji zagrożenia ze strony naturalnego kataklizmu i zmierzenie się z bólem, jakiego doświadczył po wypadkach z udziałem Mirror Mastera udowadniają nam, że nauki Barry'ego nie poszły na marne. Końcówka jest mocno przesłodzona, jednak myślę, że biorąc pod uwagę koncepcję całości, można to Waidowi wybaczyć.

W historii dzieje się zarówno wiele, jak i niewiele. Nie brakuje w niej z pewnością ważnych wydarzeń - dostajemy praktycznie kompletną biografię Kid Flasha (a właściwie jego popis "debiutancekiego sezonu"), z zawiązaniem większości ważnych wątków, takich jak problemy z nowouzyskaną mocą, które długim echem przewijały się w początkowych stadiach kariery chłopaka. Równolegle całość ma jakby charakter osobisty - wszystkie wydarzenia opisywane są z perspektywy jednej osoby, co sprawia, iż komiks przybiera formę swoistego pamiętnika. To też można uznać za jego zaletę - dzięki temu komiks posiada bardzo intensywny klimat, którego nie zabiły ani zabiegi artystyczne, mające na celu uatrakcyjnienie (często z miernym skutkiem) całości, ani komplikacje wynikające z wielowątkowości historii. Co więcej, takie potraktowanie tematu niejako wymusza na czytelniku większe zżycie z opowieścią i postaciami w niej występującymi, co w wypadku originu jest bardzo istotne.

Ponarzekam sobie teraz na rysunki. Prace Peyera może i trafiają w klimat opowieści, jednak raczej nie w moje gusta. Są one do bólu schematyczne, mało oryginalne i do tego nawet nieszczególnie staranne. W żaden sposób nie przystają one do poziomu fabuły, a same prezentują co najwyżej poziom zwykłego komiksowego wyrobnictwa. Trochę szkoda zmarnowanego potencjału, gdyż kiepskie potraktowanie sfery graficznej prawdopodobnie niejednego odrzuci nieco od lektury.

Cóż można powiedzieć na zakończenie. Jeśli ktoś nie zna, a chciałby poznać origin Wally'ego, myślę, że nie ma obecnie lepszej alternatywy. Osobom niepowiązanych ze światem Flasha, a znającym mniej więcej historię Wally'ego, nie polecam - zbytnio melancholijna atmosfera może zniechęcić i odrzucić od tego komiksu, który z pewnością kiedyś dla fanów tej postaci był bardzo istotną opowieścią. Niestety, to jedno z tych dzieł, z które lepiej nie brać się bez wcześniejszych przygotowań i swoistej "zaprawy".

Artur "Articles" Skowroński

"Flash": "Born to run"
Scenariusz: Mark Waid
Rysunki: Greg Larocque, Jim Paro, Pop Mhan, i inni
Wydawca: DC Comics
Stron: 125
Data publikacji: 1999
Okładka: miękka
Druk: kolorowy
Cena: $12,95 US