"Z bagna ku sławie: początki Swamp Thinga"

 

Rok 1971. Takiego wysypu komiksowych horrorów nie widziano już od dawna. Usiłując wykorzystać ówczesną koniunkturę, DC Comics publikowało co najmniej cztery magazyny prezentujące opowieści grozy. Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje "House of Secrets", a to z tej przyczyny, że w lipcu wspomnianego roku zadebiutował na jego łamach zaiste nietypowy bohater. Jak czas pokazał, postać Swamp Thinga, bo o nim właśnie mowa, miała znacząco przyczynić się do rozwoju rynku komiksów skierowanych do dorosłego czytelnika.

Moda na horrory miała już swój precedens w dobie lat pięćdziesiątych za sprawą takich edytorów, jak m.in. pamiętny Entertaining Comics (EC). Prędko jednak tego typu produkcje znalazły się na celowniku nadgorliwców pokroju Fredricka Werthama, czego finałem było zaistnienie Kodu Komiksowego - swoistych "cugli" krępujących działalność twórców pragnących realizować opowieści nie tylko z myślą o dzieciach czy młodszych nastolatkach.

Nadeszły jednak lata sześćdziesiąte, a u ich schyłku pamiętna rewolucja obyczajowa. Oprócz publicznego palenia amerykańskich flag, upowszechnienia używek o hinduskiej proweniencji oraz muzyki w stylistyce "The Mamas & the Papas" czy Scotta McKenzie, doszło wówczas także do swoistego "odrodzenia duchowego". Ten stan rzeczy przejawił się z kolei różnorodnych, częstokroć zaskakujących formach. Beatlesi (zwłaszcza George Harrison) popadli w zauroczenie Medytacją Transcendentną guru Maharishi'ego. W kinach istną furorę wywołał musical "Hear", którego realizatorzy nie kryli swych sympatii wobec formującego się wówczas ruchu "New Age". Niebawem sklepiki zarówno w Stanach jak i Wielkiej Brytanii zapełniły się stoiskami, gdzie za nie tak znowuż małe sumy można było nabyć krzyżyki ankh, nasycone "kosmiczną energią" kryształy (przynajmniej tak zapewniał sprzedawca...), wisiorki w kształcie pentagramów i inne podobnego rodzaju akcesoria. To zainteresowanie swoistą odmianą "duchowości" nie mogło rzecz jasna ominąć również branży rozrywkowej, czego przykładem jest wspominany chwile temu musical, a także komiksy z pogranicza horroru i tzw. "weird-fiction". Tym samym pojawiły się przesłanki do pełnego odrodzenia tego typu opowieści w znacznie bardziej dosłownej formule niż miało to miejsce m.in. na kartach antologii grozy wydawnictwa Atlas (obecny Marvel Comics).

Nieśmiałe początki w postaci pojedynczych, krótkich historyjek przybrały formę magazynów, takich jak "The Witching Hour", "House of Mystery" oraz wzmiankowany "House of Secrets". Zamieszczona w 92 numerze tegoż dwumiesięcznika opowieść traktująca o przeistoczonym w bagienne monstrum Alexie Olsenie liczyła sobie zaledwie osiem stron. A jednak twórcy tej nowelki, Len Wein i Berni Wrightson, doszli do wniosku, że ów pomysł zasługuje na rozwinięcie, co legło u podstaw pełno wymiarowego tytułu poświęconego "Potworowi z Bagien". Zarząd DC Comics zaakceptował ich propozycje i nieco ponad rok później, w październiku 1972 roku do dystrybucji trafił pierwszy epizod serii "Swamp Thing vol. 1".

Jako, że Alex Olsen (czy może raczej roślinna istota, w jaką się przepoczwarzył) zaistniał w realiach wczesnego XX wieku, twórczy duet zmuszony był wykreować zupełnie nową osobowość, bliższą współczesnym im czasom. Tym razem rolę "Potwora z Bagien" przyszło odegrać Alecowi Hollandowi. Ów błyskotliwy biolog wyspecjalizowany w botanice zobowiązał się wobec rządu USA do zsyntetyzowania regenerującego serum opartego na strukturze tkanek roślinnych. Wraz z wspomagającą go małżonką kontynuował swe badania w zakonspirowanym laboratorium pośród bagnisk Luizjany i niebawem osiągnął pożądane rezultaty. Nie umknęło to uwadze sekretnej organizacji Conclave oraz jej emisariusza Mister E (postać różna od osobnika znanego z wydanych u nas "Ksiąg Magii") zdeterminowanych do przejęcia arcyważnego z militarnego punktu widzenia specyfiku. Pomimo gróźb, Holland pozostał nieugięty i tym samym podpisał na siebie wyrok śmierci. Ładunek wybuchowy podłożony przez nasłanych zbirów unicestwił laboratorium, a sam biolog zginął w płomieniach.

Zdawałoby się, że na tym koniec dziejów Hollanda. Oczywiście nic bardziej mylnego; tuż przed śmiercią Alec rzucił się bowiem do pobliskiego bagna. I to właśnie tam narodził się Swamp Thing, hybrydoidalna, roślinna istota posiadająca osobowość i wspomnienia rzeczonego. Ów proces był możliwy za sprawą opracowanego przezeń serum, a jak okazało się wraz z rozwojem mitologii "Potwora z Bagien" - także innych czynników. Póki co, trawiony bólem przeistoczenia, obawą o los małżonki i pragnieniem zemsty, Alec rozprawił się z bezpośrednimi sprawcami jego "zejścia". A to dopiero początek długich i fascynujących perypetii nietypowego bohatera. Niebawem przyszło mu bowiem stawić czoła bałkańskiemu czarownikowi Antonowi Arcane (nr 2), który to osobnik stał się dlań głównym, wciąż powracającym oponentem. Galeria przeciwników Swamp Thinga regularnie ulegała wzbogaceniu i stąd na jego drodze pojawili się "The Patchwork-Man" (brat Arcane'a o wizerunku przywodzącym na myśl "Frankensteina" - nr 3), wilkołak-albinos (nr 4) złowrogie androidy (nr 6), amorficzna istota rodem z opowiadań Howarda Philipsa Lovecrafta (nr 8), czy uwięziony na naszej planecie kosmita (nr 9). Wizyta w Gotham City oraz spotkanie z Batmanem miało rzecz jasna wkomponować Swamp Thinga w ramy uniwersum DC. Odmienność tego bohatera, zwłaszcza w kontekście jego nietypowego jak na standardy ówczesnych komiksów wizerunku, nie w pełni umożliwiła ów integracyjny zamysł. I jak czas pokazał było to swoistym dlań błogosławieństwem, bo dzięki temu na marginesie wspomnianego uniwersum wytworzyła się nisza, w której z czasem znalazło się miejsce już nie tylko dla Swamp Thinga, ale też dla mnóstwa nieszablonowych postaci, takich jak członkowie Doom Patrol, Shade i Animal Man. Nikomu nie trzeba chyba wyjaśniać czym to zaowocowało w styczniu 1993 roku...

Wein nie zapomniał także o pełnokrwistych bohaterach drugoplanowych. Agent rządowy Matt Cable i Abigail Arcane (bratanica Antona) na stałe wpisali się w ów cykl i wielokrotnie dali o sobie znać także na kartach innych komiksów Vertigo. Kto nie wierzy, niech sam sprawdzi w opublikowanym przez Egmont zbiorczym wydaniu "Śnienia" ("The Dreaming"; polskie wydanie - wrzesień 2008 roku). Nieco mniej szczęścia miał przybłąkany w pierwszym odcinku pies, zaistniały zapewne dla rozładowania nieco napiętej horrorystyczną stylistyką atmosfery.

Początkowy sukces serii nie byłby jednak możliwy bez udziału rewelacyjnego wręcz plastyka. Berni Wrigtson, bo o nim właśnie mowa, jak nikt inny nadawał się do tej roli. Wprawiony przy realizacji horrorów dla złagodzonej wersji Entertaining Comics wytworzył niemal natychmiast rozpoznawalną stylistykę stanowiącą wzór dla licznych, w tym nie tylko amerykańskich, grafików. Zamierzone deformacje, kadrowanie niczym szerokokątną kamerą, ponura scenografia bagnisk Luizjany, zamczyska Acane'a, czy izolowanych górskich wiosek - wszystko to sprawia, że mamy do czynienia z przekonującą artystycznie wizją. Budowanie formy drobną, wyrazistą kreską częstokroć daje efekt niemal miedziorytniczy (np. morskie fale w początkowych partiach piątego odcinka). Stąd zawartymi tu ilustracjami można sycić się po wielokroć za każdym razem odkrywając coś nowego w zastosowanych tu rozwiązaniach. Kolorystyka Tatjany Wood bez najmniejszych zgrzytów komponuje się z dokonaniami rzeczonego twórcy idealnie podkreślając pesymistyczny wydźwięk fabuły.

Nietypowy klimat omawianej serii prędko przysporzył jej liczne grono zwolenników. Len Wein, pomysłodawca całego projektu, osiągnął ów efekt pozornie prostymi metodami. Zaadaptował bowiem metodykę znaną już z kart horrorów Entertaining Comics. Mroczny klimat opowieści utrzymany w konwencji opowiadań Edgara Alana Poe z sążnistymi, a przy tym odpowiednio pompatycznymi opisami narratora, nietypowa postać bohatera inspirowana horrorami klasy B, czy panteon złoczyńców (zresztą nie zawsze jednoznacznie negatywnych) wywodzących się z podobnego rodzaju produkcji, a do tego delikatny "pokost" superbohaterstwa. Dla wielu taka mieszanka byłaby nie do przyjęcia; niemniej Wein z charakterystyczna dlań wprawą odpowiednio stonował każdy z tych elementów kładąc nacisk na cierpienie Aleca Hollanda, który postrzegany przez pryzmat jego odpychającego wyglądu nawet nie ma co liczyć na społeczną akceptację. Paradoksalnie, to właśnie on okazuje się najbardziej predestynowaną osobą do udźwignięcia brzemienia jakim obarczył go los, bo z czasem okaże się, że Swamp Thing to istota o potencjale dalece przerastającym początkowe wyobrażenia na jego temat. I chociaż w pierwszych epizodach tej serii nie mogło być jeszcze mowy o "Parlamencie Drzew" czy "Światów" to jednak już wówczas dało się odczuć wyjątkowość tej postaci.

Mniej więcej w początkach drugiej połowy lat siedemdziesiątych zainteresowanie horrorami wyraźnie przygasło. Także scenariusze kolejnych epizodów "Swamp Thinga" zdradzały słabszą formę twórców. Widać Gerry Conway i David Michelinie (u nas znany z kart "Spider-Mana") nie w pełni potrafili odnaleźć się na miejscu błyskotliwego Lena Weina. Wraz ze słabnącymi wynikami sprzedaży zniknął też zapał zarządu DC i seria dobiegła swego finału wraz z odcinkiem dwudziestym czwartym (sierpień 1976 roku).

I kto wie, gdyby nie przypadek, być może Swamp Thing tkwiłby w komiksowym limbo po dzień dzisiejszy, lub co najwyżej z rzadka pojawiał się w magazynach typu "The Brave and The Bold". Stało się jednak inaczej, bowiem w 1982 roku Wes Craven zrealizował film oparty na motywach znanych z komiksowego pierwowzoru (luźna kontynuacja zaistniała siedem lat później). Stylistyka niewiele wyrastająca ponad standard produkcyjniaków klasy B nie przeszkodziła temuż obrazowi w osiągnięciu umiarkowanego sukcesu; stąd DC Comics zdecydowało o reaktywowaniu, tym razem w postaci miesięcznika, tytułu poświęconego "Potworowi z Bagien". "Saga of The Swamp Thing" początkowo zapowiadał się w podobnej jak przed laty tonacji - ot, typowy przykład superbohaterskiego komiksu grozy. Mało któremu wielbicielowi gatunku trzeba przypominać jakie znacznie miał 21 odcinek tej serii z zawartą w nim opowieścią "Anatomy Lesson" odkrywczo rozpisaną przez Alana Moore'a. I chociaż przez kolejne lata cykl ten oscylował na pograniczu głównego nurtu uniwersum DC (przejawiało się to licznymi występami postaci takich, jak Firestorm, Superman czy Phantom Stranger), to jednak odmienny klimat zamieszczanych tu opowieści był dostrzegalny już po samej szacie graficznej (Stephen Bisette, Tom Mandrake). To właśnie na łamach "Saga..." debiutował znany miłośnik nikotyny i czarnoksięskich manuskryptów, John Constantine, a formuła graficzna pierwszych epizodów "Sandmana" wskazuje na inspiracje stylistyką "Swamp Thinga". W tym kontekście ów tytuł jawi się jako prekursorski dla całego imprintu Vertigo, którego znaczenia dla amerykańskiego komiksu nie sposób przecenić.

Za "kanoniczne" w serii "Swamp Thing vol. 1" uważa się zazwyczaj pierwszych dziesięć epizodów ze względu na ilustracje jak zawsze znakomitego Berni'ego Wrightsona. Stąd też tylko te (ewentualnie "debiut" z kart "House of the Secret") doczekały się reedycji m.in. w postaci albumu "Roots of the Swamp Thing". Niczego nie ujmując wspomnianemu artyście wypada wyrazić zdziwienie tym stanem rzeczy, a to z tego względu, że kolejne odcinki zilustrowali również wytrawni twórcy. Filipińczyk Nestor P. Redondo, Ernie Chan (u nas znany z wydanego wieki temu "Pełzającego bóstwa" w ramach "pirackiej" edycji "Conana") i Stephen Bisette, którego talent miał w pełni zabłysnąć w dobie lat osiemdziesiątych. Dlatego też szkoda, że decydenci DC Comics jak do tej pory nie zdecydowali się na publikacje epizodów 11-24... Rzecz zresztą nie ogranicza jedynie do "Vol. 1", bowiem również pierwszych dwadzieścia odcinków "Saga of the Swamp Thing" (w tym także nr 11, w którym zawarto legendarne starcie z Golemem) wciąż oczekuje wznowienia.

Jednym słowem, klasyk, który pomimo upływu lat ani trochę nie stracił na swej jakości.

Przemysław Mazur

"Swamp Thing vol. 1"
Scenariusz: Len Wein, David Michelinie i Gerry Conway
Ilustracje: Berni Wrigrtson, Nestor P. Redondo, Ernie Chan, Michael Bisette
Kolor: Tatjana Wood
Litenictwo: Ben Oda i Gaspar Saladino
Publikowany pomiędzy październikiem 1972, a sierpniem 1976 roku.

Reedycja pierwszych dziesięciu epizodów serii m.in. w postaci kieszonkowego wydania "Secret of the Swamp Thing" (wrzesień 2005 roku).