Żona wyhaftowała nam sweterki z Thorgalem.

Można powiedzieć, że coś się skończyło, bo ktoś inny tworzy przygody Thorgala Aegirssona i jego rodziny. Jednak wciąż ta sama osoba odpowiada za oprawę plastyczną tej niesamowitej serii. Z Grzegorzem Rosińskim udało mi się porozmawiać nie tylko o wspomnieniach dotyczących początków zakończonej współpracy z Jeanem van Hamme'em, lecz również o jego wizji komiksu w przyszłości.

Miało to miejsce podczas 19. Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Łodzi. W niedzielę. Piątego października. Gdzieś koło południa.

 

KZ: Jak inny jest świat Thorgala bez Jeana van Hamme'a?

G.R.: Nie jest inny. Jest taki sam. Yves Sente znakomicie wszedł w ten klimat i stało się to jego klimatem. Czyli kontynuuje jak gdyby. Nie widać różnicy specjalnie tutaj. Znaczy jest to bogatsze na pewno, jest to młodsze, jest to świeższe, jest więcej pomysłów. No, Jean jednak mógł się wystrzelać trochę, prawda? Jest to zrozumiałe, biorąc po uwagę zmęczenie materiału.

KZ: A czego Panu najbardziej brakuje z tej wieloletniej współpracy?

G.R.: Kontaktów osobistych, bardziej. Przyjaźni, bo nie mamy na to czasu. On zrezygnował z dwóch serii, po to żeby mieć trochę więcej czasu. Okazało się, że wziął trzy następne - rozdmuchał. I jeszcze filmy jakieś, seriale jakieś, sztukę chyba teatralną jakąś tam też. Oczywiście pisząc książki stale.

KZ: Gdyby tak sięgnąć pamięcią wstecz, jest jakiś taki szczególny moment wspólnego sukcesu, który przychodzi od razu na myśl?

G.R.: Nie wiem. To tak narastało. Te nasze akcje, że tak powiem, pięły się w sposób wolny, ale regularny. Ja pamiętam na przykład naszą pierwszą emisję w telewizji, chyba Luksemburg czy. Nie wiem, dla mnie te wszystkie studia się mieszają, są takie same. I właśnie był tam Milo Manara (obecny również na XIX MFK - dop. red.), młody człowiek, jakiś Włoch mówiący ledwo po francusku. To nie była ta sama emisja, a jedna po drugiej. Znaczy myśmy byli najpierw, potem on był. Pamiętam to był pierwszy raz, wielki ewenement. Znajomi w Brukseli nagrywali to na jakiś tam pierwszych odtwarzaczach wideo, jakie się pokazały i to był taki moment sławy. Żona wyhaftowała nam sweterki z Thorgalem. Każdy miał inny, z głową Thorgala. I to był taki trochę początek, kiedy ta kariera zaczęła następować.

KZ: A czego nie udało się zrobić?

G.R.: Niczego. Zawsze człowiek marzy. Najlepsze, co się zrobiło to jest to, czego się jeszcze nie zrobiło. Dlatego można powiedzieć, że udało się to, co się udało - nie nam oceniać właściwie. Nie udała się cała reszta. Jeszcze. Ale może się uda. Może coś z tego wyjdzie.

KZ: Patrząc w przyszłość, co, Pana zdaniem, nowego wnosi do serii Yves Sente?

G.R.: Jak mówiłem, świeżość pewną. I Pomysły. Tą śmiałość. On jest młody, jest to nowa generacja, następna generacja. Ma talent, chłopak, literacki. Skarbek to była pierwsza nasza próba, więc to nie nastąpiło tak... Zresztą Jean go jakby wybrał w tym otoczeniu na swojego ucznia i ja go zaakceptowałem.

KZ: No właśnie, była okazja do pewnego rodzaju próby.

G.R.: Ale to nie tak od razu, bo ja na początku nie wiedziałem, że ten scenariusz to Yves. Moja córka, mieszkająca u niego tam w Brukseli, i moja żona, to one tak namotały mu, że on napisał to po cichu. Ja nawet nie wiedziałem, że on to pisze. I potem on mi przesyła cały scenariusz, ja to zaczynam czytać i. "Boże", mówię, "przecież to jest Alexander Dumas, Balzac, Viktor Hugo"; wspaniały styl, świetna literatura pewnej epoki. I potem się okazało. I od razu mówię mu "tak", tak powiedziałem. A jak zacząłem się przymierzać do rysowania się okazało, że on mi nie zostawił miejsca na rysunki, tak piękne były te teksty (śmiech). A ja się nie mogłem wycofać.

KZ: A czy zna Pan zarys fabuły planowanej przez niego na cztery albumy zamkniętej historii z "Thorgala"?

G.R.: Ja nie chcę znać, bo mi to zabiera przyjemność odkrywania. Ja jestem pierwszym czytelnikiem. Nie chcę wiedzieć, kto kogo zabił.

KZ: Mówi się, że uniwersum "Thorgala" będzie rozbudowywane. Jak Pan na to patrzy?

G.R.: Na to się zanosi i to jest warunek, żeby w ogóle "Thorgal" był kontynuowany.

KZ: Czyli jeśli to nie nastąpi.

G.R.: Wszystko może się jeszcze zawalić. Ja mówię o projektach. Nie mówi się o takich projektach, gdzie ryzykuje się, że ktoś podłapie pomysł. Tutaj nie ma żadnego ryzyka, dlatego ja mogę otwarcie o tym mówić. No co ja ryzykuję, prawda? Najwyżej nic z tych projektów się nie zdarzy.

KZ: Jak Pan patrzy na alternatywne wydania tych samych albumów? Na przykład album "Tarcza Thora" również ma pojawić się w dwóch wersjach - normalnej i rozszerzonej.

G.R.: Są to próby różnego typu. Ja ciągle szukam jakiś formuł. Mówię ja, bo mi ciągle coś chodzi. żeby znaleźć nową formułę komiksu. Ale nie polegającą na tym, żeby epatować jakimś dynamizmem przewagi formy nad treścią. To nie na tym polega nowoczesność. Ja szukam nowego środka, jak gdyby nowego medium, jakiegoś połączenia. Na przykład myśmy pierwsi zrobili wideo-strip, kiedy jeszcze nikt nie myślał o czymś takim. Czyli słuchowisko jak gdyby, już nie radiowe, tylko telewizyjne. Z obrazem, autentyczną kreską, dynamiką. To nie był żaden film rysunkowy, robiony przez jakiś tam animatorów. To jest po prostu taka forma. Myśmy wyprzedzili trochę epokę... Ponieważ jeszcze wtedy na początkach kaset VHS to nie było żadnej interaktywności, komputerów, a to zaistniało.

Seven Sept (www.sevensept.net - dop. red.) zrobiło potem taką próbę tego w postaci BD-DVD i to funkcjonuje. Mnie się to nawet podoba, żeby to było w lepszej jakości technicznej. Oni to zrobili w formie takiego bonusa. No ale nie ma rynku na to jeszcze. Rynek jest nieufny, jest zatłoczony, zakorkowany tym wszystkim. Ale moim zdaniem nie ma innego wyjścia, trzeba szukać powiązania ekranu z...

KZ: Ze słowem pisanym?

G.R.: Tak, ale nie zastąpić, bo książka zawsze będzie istniała. Tylko mnie chodzą takie formy różne, żeby na przykład przedstawić scenariusz tak, jak zapisaną sztukę teatralną - moja córka na przykład to uwielbiała, przynosiła do domu różne sztuki teatralne i się zaczytywała - i obok przedstawić to w formie sceny, z aktorami, jako komiks, bez tych dymków. Bo jak ktoś czyta, to automatycznie sobie kojarzy, także nie potrzeba, żeby te wymiociny wychodziły z ust, bo mnie to zawsze drażni.

KZ: Czemu?

G.R.: To trywializuje, ośmiesza jak gdyby, jak mówię o poważnych rzeczach. Chyba, że Myszka Miki czy jakieś Smerfy to mogą to sobie mieć. Ale jeśli chodzi o realistyczny komiks, czy tam psychologiczny, to mnie to odbiera działanie, to niszczy jak gdyby atmosferę. Ja mam sporo pomysłów tego typu, które zamierzam realizować od czasu do czasu - przy okazji jakiegoś albumu, żeby zrobić jakąś inną wersję. Ja nie rysuje dymków bezpośrednio na planszach. Ja mogę je wyrzucić i pozostanie tylko układ ilustracji na stronie, bardzo klasyczny układ ilustracji. Te wszystkie rzeczy pod dymkami to one są zamalowane, więc mogę robić wersje bez dymków i to czytać.

No na przykład jakieś inne pomysły mieliśmy też. Mówię "mieliśmy", chociaż to ja byłem takim. No bo ja ciągle wpadam na takie pomysły, które się spotykają z dużą niechęcią wydawców. Bo on bardzo nie lubi czegoś takiego nowego próbować. Robienie na przykład książeczek takich: tekst i ilustracja jedna na stronie, grube w objętości. Przecież można przeformatować to wszystko. Jest masa rzeczy, które są do zrobienia.

KZ: Zatem co znajdzie się w reedycji "Westernu", która liczy sobie aż 132 strony? Pierwotnie to było 64 strony.

G.R.: Nie wiem nic na ten temat. Wiem, że się szykuje. Może szkice jakieś będą dodatkowe, jakieś różne takie historyjki, dokumentacje. Nie wiem. Na pewno nie będzie tego dysku, który był zrobiony z bonusami, tego making-of, ponieważ było to za zamówienie, chyba Fnacu (www.fnac.com - dop. red.) tylko. I tylko we Fnacu sprzedawane. Nakład był ograniczony z tego powodu.

KZ: Dziękuję bardzo za rozmowę.

G.R.: Dziękuję.

Rozmawiał Jakub Syty.