Jarek Obważanek

Komiksowa kawa
Czasami rzeczy takie są!!!

 

Czytam ostatnio na masę egmontowego "Calvina i Hobbesa". Nieustannie zachwycony tym komiksem zwróciłem niedawno uwagę na to, że dziecięca stylizacja Wattersona ma pewne luki. Z jednej strony Calvin nie ma najmniejszego pojęcia o dodawaniu (nawet 3 + 6), z drugiej potrafi wygłaszać całe traktaty dotyczące chociażby sztuki współczesnej. Ktoś mógłby powiedzieć: rażąca niekonsekwencja. Jednak mi to nie przeszkadza, mimo tego, że nie zostawiłem suchej nitki na nieporadnej stylizacji w "Marzi".

Watterson nieustannie puszcza do czytelnika oko. Chociaż Calvin potrafi zaskakiwać elokwencją, to autor (nie zawsze dyskretnie) obnaża powierzchowność jego wypowiedzi. Po poważnych przemyśleniach filozoficznych, dotyczących na przykład natury bytu czy sensu istnienia, następuje jakaś zupełnie kuriozalna pointa. I wtedy już nie mamy wątpliwości, że Calvin, chociaż nosi takie a nie inne imię, nie jest jakimś mędrcem. Jest po prostu dzieciakiem nafaszerowanym telewizyjną papką w niewyobrażalnym wręcz stopniu. Poza tym nie zapominajmy, że to jednak komiks, a świętym prawem komiksu jest przerysowanie.

To przerysowanie jest jednak zdecydowanie bardziej czytelne (a może też bardziej zaakcentowane) w obrazie. Calvin większość swojego życia spędza poza światem realnym. Wymyśla sobie najróżniejsze sytuacje i jest święcie przekonany o tym, że jego wyobrażenia są prawdziwe. Chociaż czytelnik jest do tego od samego początku przygotowany (wszak jedynym przyjacielem chłopca jest pluszowy tygrys), to projekcje Calvina potrafią przybierać tak niepospolite rozmiary, że trudno za nimi nadążyć. Największe wrażenie zrobiły na mnie (jak na razie): duplikator, który stworzył całą armię Calvinów, oraz inwazja "obłąkanych, zmutowanych śnieżnych potworów zabójców". Chłopiec angażuje się całym sobą w alternatywne światy, które tworzy, ale zdradza też (niekiedy), że pozostaje świadomy ich umowności - na przykład opisując wnętrze swojego myśliwca, którym leci, jako ubrudzone klejem.

I pomijam już to, że paski są totalnie nie po kolei, że liternictwo jest z czapy, że książeczki też się ukazują nie po kolei, że niektóre paski są słabo wydrukowane, pomijam nawet to, że temu tekstowi zdecydowanie bliżej do recenzji, niż do felietonu i że tak naprawdę miał być zupełnie o czymś innym. To wszystko nieważne. Ważne, że są takie komiksy, jak "Calvin i Hobbes", które bawiąc uczą, ucząc bawią, a poza tym wzruszają, zmuszają do refleksji, piętnują wojny, promują ekologię i gloryfikują przyjaźń - a w dodatku robią to wszystko jednocześnie!

Jarek Obważanek, 10.11.2008 r.