"TM-Semic: Historia w dziewięciuset komiksach zawarta"

 

Jedno z najbardziej wyświechtanych powiedzonek ludowych poucza nas, że "każdy początek jest trudny". W przypadku TM-Semic, chyba nie było tak źle, choć pierwsze komiksy tego bezapelacyjnie zasłużonego edytora noszą wyraźne znamiona improwizacji. I nic dziwnego, bowiem jak wspominał redaktor naczelny wydawnictwa, Marcin Rustecki, przygotowywano je niemal "na kolanie". Zacznijmy jednak prawie "od Adama i Ewy", czyli od okoliczności zaistnienia na naszym rynku komiksów superbohaterskich. Na przełomie zimy i wiosny 1989 roku dobiegła finału ewidentnie zbyt długa "Noc Generała"1 zafundowana nam pod pozorem powstrzymania domniemanej sowieckiej interwencji. Junta Jaruzelskiego okazała się zbyt dalece kostyczna by podjąć chociażby śladowe wysiłki na rzecz zmodernizowania zrujnowanej komunistycznym zarządzaniem gospodarki. Stąd wynikła konieczność dogadania się ze skłonną do kompromisu częścią "Solidarności", co dało początek tzw. "reglamentowanej rewolucji"2 oraz zaistnieniu względnie wolnego rynku. Ów model gospodarczy, pomimo licznych manipulacji ze strony PZPR i jej epigonów, niemal z dnia na dzień odmienił sytuacje naszego kraju. O Polsce po raz kolejny głośno było w niemal całym świecie, a tzw. "Jesień Ludów" z rozmachem rozprzestrzeniała się na pozostałe kraje Europy Środkowej i Wschodniej, dotąd pozostające w niemal feudalnej zależności od decydentów z Kremla. Nic zatem dziwnego, że również w nie tak znowuż odległej Szwecji czujnie obserwowano zachodzące przemiany, tym bardziej, iż ludna jak na europejskie standardy Polska jawiła się jako znakomite miejsce zbytu dla skandynawskich produktów. I to właśnie w tym kraju zrodził się zamysł publikowania u nas przedruków amerykańskich komiksów.

"Genesis"


Reklama w "Świecie Młodych"

Rzecz miała ponoć dość trywialny początek, bo według wzmiankowanego już Marcina Rusteckiego w chwili, gdy dwóch polskich emigrantów - Stanisław Dudzik i Waldemar Posmyk-Tevnell - poszukując pomysłu na dochodowy interes podpatrzyło dzieciaki jednego z nich poczytujące "Fantoma" i "Spider-Mana". Rychło skontaktowali się oni z przedstawicielami wydającej te tytuły lokalnej odnogi Semica i po krótkich negocjacjach zdecydowali się podjąć ryzyko inwestycji. Wybór padł na dwie serie - "Spider-Mana", flagowego herosa Marvel Comics oraz utrzymanego w nieco bardziej realistycznej konwencji "Punishera". Jak podają wiarygodne "źródła historyczne" (amfory z papirusami odnalezione w katakumbach pod dawną redakcją TM-Semic) wspomniany Stanisław Dudzik zaangażował do realizacji tego zamierzenia znanego mu wcześniej tłumacza i liternika pomieszkujących na stałe w Krakowie i to właśnie tam rozpoczęło swą kilkunastoletnią odyseję wydawnictwo, o którym mowa w niniejszym tekście. Zarejestrowana wówczas pod nieco karkołomną nazwą TM-System Supergruppen Codem spółka oficjalnie dała o sobie znać w maju 1990 roku, kiedy to w harcerskiej gazecie "Świat Młodych" pojawiła się reklama o wiele mówiącej treści: "Amerykańskie komiksy po polsku! Już od czerwca!". I rzeczywiście; pierwsze zeszyty "Spider-Mana" i "Punishera" trafiły wówczas do obiegu (w niektórych miejscowościach z lekkim poślizgiem) stając się zaczątkiem istnej rewolucji, jaka w niedalekiej przyszłości miała czekać nasz komiksowy krajobraz.


Pierwszy zeszyt "The Amazing Spider-Man" - czerwiec 1990 r.

Pomimo zaskakująco wysokiej ceny (9,5 tysiąca ówczesnych złotych) recepcja obu tytułów przerosła wszelkie oczekiwania inwestorów. Pierwszy zeszyt "Spider-Mana" sprzedał się tak dobrze (ponoć w około stu tysiącach egzemplarzy), że zaistniała wręcz konieczność dodruku. Zapewne do sukcesu przyczyniła się także udana promocja w niedzielnym programie "Teleranek", w którym przynajmniej dwukrotnie sporą część audycji poświecono właśnie Spider-Manowi emitując przy okazji kilka odcinków animowanego serialu z bohaterami Marvela. Nie da się ukryć, że tym samym w spektakularny sposób przejawił się głód (w niemal dosłownym rozumieniu tegoż słowa) historyjek obrazkowych z odzianymi w trykoty superbohaterami, o których polscy czytelnicy słyszeli (jak chociażby za sprawą kolejnych ekranizacji "Supermana" czy ukazujących się z rzadka artykułów - np. w "Komiks-Fantastyka" nr 2/1989), ale niestety ze względów ideologicznych bliżej poznać nie mogli. Amerykańscy Superheroes zwyczajnie byli zbyt... amerykańscy. A to rzecz jasna nie odpowiadało decydentom PRLu, także tym sprawującym czujną pieczę nad przydziałami papieru. Porzućmy jednak niesławnych towarzyszy powracając śmiało do zaczątków TM-Semic. A trzeba przyznać, że pomimo "zmiany" ustroju problemów nie brakło. Przejawiło się to już na etapie organizowania dystrybucji drukowanych w Finlandii (konkretnie w Hivingen) komiksów, bowiem ówcześni pracownicy urzędów celnych, wyszkoleni jeszcze według wzorców "zza Buga", nie potrafili zaklasyfikować przesyłanych materiałów, na bazie których opracowywano produkcje TM-Semic. Jak czas pokazał redakcja miała zmagać się z tym problemem jeszcze przez długie lata. Niemniej towar okazał się na tyle chodliwy, że już niebawem sięgnięto po kolejne tytuły. Część z nich z definicji przeznaczono dla młodszych czytelników ("Goliat", "Różowa Pantera"); inne zaś, "Superman" i "Batman" (na licencji DC Comics), stanowiły udaną próbę poszerzenia "superbohaterskiej" oferty i prędko zadomowiły się na naszym rynku. Nic w tym dziwnego, bowiem Człowiek ze Stali to (proszę wybaczyć truizm) jedna z bardziej znanych ikon amerykańskiej pop kultury, a emisja drugiej części ekranizacji jego przygód (z pamiętną kreacją Christophera Reeve'a) w pierwszym programie TVP na początku wakacji 1990 roku walnie przyczyniła się do wzmożenia jego popularności. Z kolei na korzyść "Batmana" przemawiał gigantyczny sukces filmu zrealizowanego zaledwie rok wcześniej przez Tima Burtona (o czym mogliśmy się dowiedzieć z bardzo wówczas popularnego programu "Bliżej Świata"). Nic zatem dziwnego, że pierwszy epizod poświeconego mu miesięcznika stanowił przedruk adaptacji komiksowej tego hitu. Można zatem rzecz, że zanim sylwestrowe dzwony obwieściły początek lat dziewięćdziesiątych, zasadniczy kierunek dalszej działalności TM-Semic był już wytyczony.

Na rozbiegu

W obliczu wyraźnie widocznej ekspansji zaoceanicznych przedruków krajowi wydawcy zareagowali nadzwyczaj spokojnie. Być może taka postawa wynikała z braku poczucia zagrożenia konkurencją, bowiem komiks wydawał się towarem atrakcyjnym samym w sobie, rynek zaskakująco chłonny (średnie nakłady sięgały wówczas niewyobrażalnych dzisiaj stu tysięcy egzemplarzy), a i naszych ówczesnych edytorów raczej trudno było posądzić o profesjonalizm i umiejętność perspektywicznego modelowania swej oferty. Jedyny głos krytyki, podszyty przy tym wyraźnie dostrzegalną arogancją oraz, co tu kryć, pewna obawą, zaistniał w artykule Macieja Parowskiego relacjonującym spotkanie w warszawskim hotelu "Victoria", podczas którego zainicjowano działalność przyszłego TM-Semic ("Komiks" nr 5/1990). Ów zapewne wszystkim znany prozaik, a przede wszystkim znakomity redaktor "Nowej Fantastyki" i "Czasu Fantastyki", delikatnie rzecz ujmując, sceptycznie ustosunkował się do zapowiedzi Stanisława Dudzika o rychłym zdominowaniu rynku przez produkcje Marvela. Trudno się zresztą dziwić panu Maciejowi, bo kierowany przezeń magazyn komiksowy bazował na ofercie frankofońskiej oraz krajowej. Stąd siłą rzeczy preferował on innego rodzaju typ opowieści obrazkowych. Problem w tym, że w tekście swego autorstwa użył on mało wyszukanych i chyba nie do końca przemyślanych sformułowań, które bliska przyszłość miała srodze dlań skonfrontować.


Ulica Rzymska 18 A - siedziba redakcji TM-Semic pomiedzy czerwcem 1991 roku a styczniem 1995

Nie minęło zbyt wiele czasu, a wzmiankowane wypowiedzi Stanisława Dudzika stały się rzeczywistością. Edytorzy, który z jeszcze do niedawna radzili sobie więcej niż przyzwoicie ("Orbita", efemeryczny "Pegassus", KAW) nadspodziewanie prędko zniknęli z rynku. "Komiks" zaś, sukcesywnie zmniejszając nakłady, z trudem walczył o przetrwanie. I choć sukces pierwszego "Spider-Mana" miał się już więcej nie powtórzyć, to jednak już na etapie drugiej połowy 1991 roku dominacja TM-Semic (wówczas już zarejestrowanej polskiej spółki) nie podlegała dyskusji. Widać obaj prezesi bardzo polubili hotel "Victoria", bowiem prawdopodobnie w marcu wspomnianego roku odbyło się tam kolejne spotkanie, tym razem mające na celu wyłonić skład redakcji wydawnictwa. Spośród przeszło dziewięćdziesięciu osób zaangażowano cztery, w tym grafika Marcina Rusteckiego jako redaktora naczelnego, oraz pracownika "lotnego" - Arka Wróblewskiego, pochodzącego ze Szczecina wielbiciela superbohaterskich produkcji. I to właśnie Arek miał stać się przez następne lata swoistą "wizytówką" wydawnictwa, bowiem to jemu przypadło prowadzenie stron klubowych, bezcennego źródła informacji dla czytelników w epoce przed-internetowej. Z czasem podjął się także tłumaczeń, często niełatwych pod tym względem tytułów (jak chociażby "Ostatnie Łowy Kravena" na łamach trzech pierwszych numerów "Spider-Mana" z 1994 roku) i do dziś dnia uchodzi, zresztą całkowicie zasłużenie, za ikonę TM-Semic. Rok 1991 to także moment przeniesienia siedziby redakcji z Krakowa do stolicy oraz początek pracy edytorskiej w willi na Sakiej Kępie przy ulicy Rzymskiej 18 A. To prawdopodobnie wówczas wydawnictwo przyjęło status pełnoprawnej odnogi Semica, co przejawiło się m.in. poprzez wizytę redakcji na targach we Frankfurcie.


Pierwotny wygląd stron klubowych

Pomimo początkowych braków w wyposażeniu zachowano regularny tryb wydawniczy i nie dość na tym planowano już kolejne tytuły. Pod tym względem kolejny rok - 1992 - miał okazać się wyjątkowo owocny. Już w lutym do sprzedaży trafił pierwszy zeszyt dwumiesięcznika "G.I.Joe" ukazującego się na przemian z publikowanym od pół roku innym magazynem promującym zabawki - "Transformers". Nowy magazyn traktował o żołnierzach amerykańskiej jednostki specjalnej, jednakże w sposób całkowicie przyswajalny dla młodszego wiekiem czytelnika. Niebawem okazało się, ku zaskoczeniu zresztą samej redakcji, że tytuł ten urósł do rangi najchętniej kupowanego z całej oferty TM-Semic. Pobił pod tym względem bardzo popularny "X-Men" (premiera w maju 1992 roku), który pomimo zapowiedzi nie zmienił częstotliwości publikacji pozostając dwumiesięcznikiem przez cały rok 1993. Przyczyn sukcesu "G.I.Joe" należało zapewne upatrywać w dostępnych na VHS filmach animowanych traktujących o tej grupie oraz ówczesnej popularności zabawek (zwłaszcza figurek) produkowanych przez firmę Hasbro. Prezesi postanowili "popłynąć na fali" tej popularności, przez co to właśnie wspomniany magazyn przyjął status miesięcznika. Zjawisko swoistej chęci wykorzystania chwilowego trendu w branży rozrywkowej, stało się jedną z najbardziej charakterystycznych cech wydawnictwa, zresztą z rynkowego punktu widzenia całkowicie uzasadnioną. Stąd też sięgniecie, zarówno wcześniej, jak i w późniejszych latach, po tytuły takie jak "Alf", "Teenage Mutant Ninja Turtles", "Ulica Sezamkowa", "Barbie", "Przygody Młodego Indiany Jonesa" czy też adaptacje filmowych hitów publikowane zazwyczaj pod szyldem "Wydań Specjalnych" ("Terminator 2: Dzień Sądu Ostatecznego", "Batman Powraca"). Stosunkowo dobrze przyjęto także nowy tytuł "ze stajni DC" - "Green Lanterna", którego premierowy odcinek ukazał się tuż przed Bożym Narodzeniem 1992 roku.

Nie obyło się jednak bez widocznych kolapsów, bowiem fani "Punishera", zdawałoby się jednego ze sztandarowych tytułów TM-Semic, ku swemu zaskoczeniu w lipcu nie doczekali się kolejnego odcinka swej ulubionej serii. Z niełatwych do wyjaśnienia przyczyn sprzedaż tytułu lawinowo spadała, co być może wynikło z wprowadzenia na rynek coraz to nowych propozycji takich jak "X-Men" czy właśnie "G.I.Joe". Tymczasem nie tak znowuż majętnych nastolatków, główny "target" wydawnictwa, nie było stać na zakup całości oferty (Marcin Rustecki określił ten stan rzeczy wiele mówiącym sformułowaniem "zjadania własnego ogona"). Stąd wynikła konieczność dokonywania niełatwych wyborów przy dokonywanych zakupach. Można zatem pokusić się o przypuszczenie, że nowe magazyny zyskały czytelników właśnie kosztem "Punishera", który nie tylko stał się dwumiesięcznikiem; wiele bowiem wskazywało, że tytuł ten zakończy swój żywot wraz z końcem roku. Nie była to jednak jedyna wpadka zaliczona w 1992 roku przez TM-Semic. Inne propozycje oferowane polskim czytelnikom - "Fantom", "Binky", "Pony" i "Tarzan" spotkała druzgocąca wręcz porażka, stąd prędko zniknęły z polskich kiosków. Świadczy to jednak o chęci wydawcy do rozszerzenia swej oferty oraz swoistego testowania czytelniczych gustów. Zaistniałe okoliczności wskazywały jasno, że osiągnięto granicę chłonności ówczesnego rynku, co było tym bardziej widoczne, że właśnie w tym czasie, pomijając wąsko ukierunkowany Egmont ("Asterix", "Kaczor Donald") czy też efemeryczne inicjatywy rodzimych twórców ("Super-Boom" ś.p. Sławomira Wróblewskiego, dogorywający "Komiks") wydawnictwo z Rzymskiej 18 A zyskało status niczym niezagrożonego monopolisty. Nikt wówczas nie mógł zaprzeczyć, że to właśnie TM-Semic "rozdaje wszystkie karty".

"Golden Age"

Ten stan rzeczy utrzymał się przez kolejny rok, według statystyk najbardziej owocny dla tego edytora. To właśnie wówczas opublikowano największą liczbę tytułów (w sumie 139 komiksów oraz innych magazynów) opanowując rynek w stopniu, o jakim nie mógł śnić żaden z późniejszych wydawców. Wbrew przygnębiającym zapowiedziom, "Punisher" utrzymał się na rynku, a jeden z odcinków, czarno-biały "War Zone" o bezprecedensowej objętości 132 stron, zyskał w pełni zasłużony status hitu. W październiku czytelników czekała kolejna niespodzianka w postaci premierowej odsłony kwartalnika "Mega Marvel" (również 132 strony), w którym zagościł Spider-Man według bardzo u nas popularnego Todda McFarlane'a ("Torment"). Tym samym, miast rozważanego na łamach "Punishera" (nr 7/1992) kolejnego magazynu typu "Hulk" czy "Daredevil", redakcja zdecydowała się ponownie wykorzystać doświadczenie skandynawskiego edytora tworząc obszerny magazyn, na łamach którego mogliśmy zapoznać się z różnorodną formułą produkcji Marvela. Z czasem do naszych rąk trafiły zarówno wyszukane opowieści pokroju "Weapon X" (4/1994), czy "The Man Without Fear" (2/1995), jak też czysto rozrywkowe np. spod szyldu "Heroes Reborn" ("Fantastic Four" oraz "Iron Man" - 1-2/1998). Równolegle kontynuowano "Wydania Specjalne" z założenia szykowane na dwumiesięcznik. Zamysł tej częstotliwości niestety nie powiódł się, niemniej w toku 1993, jak też kolejnego roku, zaprezentowano nam takie perełki jak "Batman vs Predator" (nr 2/1993), "Sąd nad Gotham" (4/1993), "Miecz Azraela" (1/1994), "Lobo: Ostatni Czarnian" (2/1994) czy totalną nowość na naszym rynku - komiks z wydawnictwa Dark Horse - "Aliens vs Predator" (3/1993), który prędko okazał się komercyjnym hitem. W kolejnych miesiącach oferta "Wydań Specjalnych" z reguły nie straciła na jakości (przejmujący "Batman: Venom" - nr 4/1994, "Opowieść Gantheta" - 1/1995), niemniej zdarzały się również ewidentne wpadki (masakryczne w negatywnym rozumieniu tegoż słowa "Akty Zemsty" - nr 4/1995). Generalnie "Wydania..." stanowiły znakomite urozmaicenie dla comiesięcznych magazynów, pośród których "brylował" niezmiennie "Spider-Man" oraz "X-Men" (od stycznia 1994 roku miesięcznik) na którego łamach zaprezentowano prace tak efektywnych twórców jak Marc Silvestri, Whilce Portacio oraz wypatrywany z niecierpliwością Jim Lee. Popularność serii o mutantach skłoniła redakcje do publikacji zbioru plakatów z bohaterami tego komiksu (wrzesień 1993), co miało już swój precedens w przypadku "Człowieka-Pająka" ("Poster Book" z listopada 1991 roku). Sporym zainteresowaniem cieszyły się także serie DC - "Superman", w którym zaprezentowano sagi "Time and Time Again" (nr 5-8/1993), "The Last Son of Krypton" (10/1993-1/1994) i "Panic in The Sky" (7-10/1994) oraz "Batman" ("Saga o Idiocie" - nr 7-8/1993, opowieść "Destroyer" inspirowana szkicami Tima Burtona - nr 9-10/1993, czy znakomity "Ostatni Arkham" - nr 1-2/1994). Niestety polscy czytelnicy tylko początkowo okazali się łaskawi wobec "Green Lanterna", który to tytuł, pomimo interesujących opowieści ("Powrotna Droga" - nr 3-6/1993) i szeroko zakrojonych planów (m.in. zapowiadany na lato 1995 roku mini-crossover "Trinity") zniknął z oferty wydawnictwa w czerwcu 1994 roku.


Jeden z "kuponowych" konkursów

W międzyczasie "siły zwierzchnie" wydawnictwa usiłowały zwiększyć zainteresowanie swymi tytułami poprzez reklamy w telewizji (na przełomie 1991 i 1992 roku), inicjując różnego rodzaju konkursy (tzw. "kuponówki"), spośród których najciekawszy dotyczył komiksu na polskiego superbohatera. Ogłoszenie konkursu, poprzedzone zamieszczonym na stronach klubowych kursem Małgorzaty Witkowskiej, nastąpiło w maju 1992 roku. Na wyniki przyszło nam czekać przeszło pół roku ("Superman" nr 1/1993), reakcja zaś skłonnych podjąć ów temat czytelników dalece przerosła organizatorów. Mimo, że zaprezentowano jedynie fragmenty nadesłanych prac, często całkowicie profesjonalnych w swej formie (jak np. komiks Jacka Michalskiego), to jednak sam pomysł należy uznać za jeden z najbardziej znaczących w dziejach tego wydawnictwa, choć z definicji TM-Semic koncentrowało się na publikacji amerykańskich przedruków i de facto nie miało obowiązku podejmować takich inicjatyw.


Wielki finał konkursu

U progu zmierzchu

Rok 1995 i 1996 upłynął pod znakiem znaczących wydarzeń na łamach komiksów DC. Superman legł w starciu z enigmatyczną istotą znaną jako Doomsday (nr 5-8/1995), Batmanowi zdruzgotano kręgosłup (nr 1/1996), a jego miejsce zajął znany z "Miecza Azraela" Jean Paul Valley. Przeciągające się niemal w nieskończoność "piętrowe" sagi, mimo często niezłych scenariuszy i przyzwoitej oprawy graficznej stopniowo wyczerpywały odporność polskich czytelników. Podobnie rzecz się miała w "Spider-Manie" gdzie zaprezentowano sagę "Maximum Carnage", po dziś dzień wyklinaną na tematycznych forach. Chyba nie do końca spełnił pokładane w nim nadzieje zaprezentowany na łamach zarówno "X-Men" (nr 1-3/1996) jak też "Mega Marvel" (nr 1/1996) crossover "Ex-Cuttioners Song". Zresztą dało się wówczas dostrzec pewien kryzys w doborze tytułów do wspomnianego kwartalnika, jak też i "Wydań Specjalnych". "Avengers: Ex Post Facto" w dwóch kolejnych numerach "Mega Marvel" (2-3/1996) dopełniły przesytu tzw. "przełomowymi wydarzeniami". Nie była to zresztą reakcja charakterystyczna jedynie dla naszego poletka. Także w ojczyźnie superbohaterów dało się odczuć pogłębiający spadek zainteresowania ich perypetiami. Charakterystyczna dla nich formuła fabularna nie tyle wyczerpywała się, co raczej ulegała wynaturzeniu w skutek ciągnących się w nieskończoność opowieści oraz wątków wiodących do nikąd, co uniemożliwiało odnalezienie się w całym tym zgiełku zarówno nowych, jak i też dawnych czytelników. U nas tymczasem kolejne "Mega Marvele", począwszy od numeru 4/1996 ("Ghost Rider 2099"), traciły na objętości co w finale doprowadziło do zaistnienia kuriozalnego w swej formule zeszyciku z Blade'm w roli głównej ("MM" nr 1/1999). Zapewne ta widoczna gołym okiem obstrukcja wynikła też z braku hitu porównywalnego z "Tormentem" czy "Weapon X", bo niestety takowymi na pewno nie stały się zjawiskowe w swej warstwie ilustracyjnej "Sabretoth" Marka Texairy oraz "Wolverine/Gambit" Tima Sale'a ("MM" - 1-2/1997). Z drugiej strony ten stan rzeczy wynikał także z ogólnego kryzysu superbohaterskiej konwencji, a jak wiadomo TM-Semic nie dysponowało własną produkcją, stąd skazane było na zaoceaniczne przedruki. Przy okazji już wcześniej podjęto próbę zainplantowania na rynku innych niż komiksowe propozycji i tym sposobem na Rzymskiej 18 A przygotowywano publikacje już nie tylko "X-Menów" czy "Supermana", ale też magazynów tego pokroju, co "ProBasket" dla fanów koszykówki i "Czwarty Wymiar" o szeroko pojmowanej tematyce ezoterycznej. Przez pewien czas całkiem przyzwoicie funkcjonowała także sekcja dziecięca spolszczająca m.in. "Caspra" znanego z animowanych filmów oraz ugrzecznioną wersje "Turtlesów" (jej żywot trwał dłużej niż oryginalnej serii autorstwa Kevina Eastmana).

Kryzys

Parafrazując klasyka polskiej prozy "rok 1997 był to dziwny rok". I rzeczywiście, bo liczba tytułów publikowanych przez omawiane wydawnictwo uległa znacznemu zwiększeniu. Pojawił się od dawna wyczekiwany "Spawn" Todda McFarlane'a (w marcu) oraz drugi tytuł spod szyldu Image, "Wild C.A.T.S." (sierpień) wydany na bardzo dobrej jakości papierze. Zaistniały także "Archiwum X" oraz dwie miniserie nawiązujące do wątków znanych z "Gwiezdnych Wojen" - "Dark Empire I" i "II" mistrzowsko rozrysowane przez Cama Kennedy'ego. Trzeba przyznać, że w obu przypadkach redakcja wykazała się sporą intuicją (podobnie jak z niewymienionym "Power Rangers"), bowiem serial "The X-Files" cieszył się wówczas ogromnym powodzeniem, a George Lucas zdecydował się po raz drugi sprzedać ten sam produkt w postaci nieco podrasowanej trylogii "Star Wars". Wszystkie te inicjatywy, ku osłupieniu członków redakcji, "przebił" album kolekcjonerski z naklejkami właśnie do "Gwiezdnych Wojen". Jak się jednak niebawem okazało pozorny "ruch w interesie" stanowił jedynie "łabędzi śpiew" wydawnictwa. Ku zaskoczeniu, tym razem czytelników, zaprzestano publikacji "X-Men" (oficjalnie w lipcu, a de facto w sierpniu), swego czasu jednego z głównych hitów TM-Semic. "Mega Marvel" notował niespotykane dotąd opóźnienia (nie wspominając już o stałej tendencji do utraty objętości oraz towarzyszącej jej fatalnej jakości druku), a w "Wydaniach Specjalnych" zaprezentowano ciekawą inicjatywę w postaci "Batman: Black And White", która niestety nie znalazła uznania w oczach szerszej publiki, gdyż komiks ten był... czarno-biały(!!!). W październiku, bez słowa zapowiedzi skumulowano oba miesięczniki DC do jednego magazynu "Batmana & Superman". Z kolei nowe serie nie znalazły wystarczającej grupy stałych czytelników, stąd nie zdołały zagościć u nas na dłużej. Ogólny rzut oka na kondycje TM-Semic u schyłku 1997 roku w żadnym wypadku nie napawał entuzjazmem. I rzeczywiście, bo kolejny okazał się zarówno dla tego wydawnictwa, jak też i dla czytelników wręcz masakryczny. Zamknięto "Mega Marvel", "Batman & Superman" (o dziwo, bowiem spora część zaprezentowanych wówczas opowieści plasuje się w kategorii "batmanicznych" klasyków) oraz niegdysiejszą "lokomotywę" całego przedsięwzięcia - "Spider-Mana" (po 102 zeszytach). W tym przypadku zaskoczenie było tym większe, że w ostatnim odcinku znalazła się zapowiedź kolejnego, któremu nie dane już było trafić na kioskowe półki.

Wypatrując odnowy

Znaczny spadek zainteresowania superbohaterskimi produkcjami wymusił poszukiwania nowych formuł działalności. Skupiono się zatem na ocalonym z pogromu "Spawnie", "Mega Komiksie" kultywującym najlepsze tradycje "Mega Marvel", "Top Manga" w którym to magazynie zaprezentowano m.in. "Appleseed", oraz "Wydaniach Specjalnych". W efekcie bankructwa Marvela określanego mianem "Chapter Eleven" redakcja postanowiła w znacznie większym stopniu skorzystać z zasobów Dark Horse, co przejawiło się w licznych publikacjach z Obcymi i Predatorami (m.in. kontynuacji bestselerowego "Aliens vs. Predator"). Ponadto eksploatowano postać Lobo - niestety ze znacznie gorszym skutkiem niż w przypadku trzech pierwszych opowieści z udziałem tego zaiste nietypowego bohatera. Pomimo zadawalających wyników sprzedaży jakość komiksów z udziałem Ostatniego Czarniana ulegała stopniowej deprecjacji. Po zabiciu św. Mikołaja czy też masowym niszczeniu całych systemów planetarnych (do spółki z Maską) Lobo raczej niczym już nie mógł zaskoczyć. Sięgnięto także po komiksy z inprintu Image - Top Cow - m.in. "Tomb Rider". Niestety lata 1999-2001 jasno pokazały, że TM-Semic jest już jedynie cieniem swej dawnej inkarnacji. W międzyczasie, nie wiadomo do końca kiedy, wydawnictwo przestało być jednym z ogniw Semica podejmując działalność na własny rachunek. Niestety ta okoliczność dalece utrudniła dalsze funkcjonowanie m.in. ze względu na wzrost kosztów materiałów koniecznych do druku (wcześniej zamawiano je wspólnie z innymi oddziałami koncernu, bądź też je od nich wypożyczano). Ponadto redakcji (która tymczasem zmieniła siedzibę z Rzymskiej na tańszy lokal przy ulicy Żółkiewskiego) stopniowo przybywała groźna konkurencja. We wrześniu 1999 roku w księgarniach pojawiły się pierwsze tytuły Klubu Świata Komiksu publikowane przez polską filię Egmontu. Ich początkowo nieśmiała oferta składająca się z serii frankofońskich (na czele z niezmiennie popularnym "Thorgalem") sukcesywnie ulegała poszerzeniu. Niebawem na podział komiksowego "tortu" połasili się także inni: "Siedmioróg" we wrześniu 2000, "Motopol - Twój Komiks" w czerwcu 2001 oraz "Mandragora" w grudniu wspomnianego roku. Tym samym niedawny monopolista, jakim był TM-Semic sprowadzony został do rangi walczącego o byt niewielkiego wydawnictwa. Smutne, ale prawdziwe...


Nowa siedziba - lokal przy ulicy Żółkiewskiego

Finał

W niełatwej sytuacji rynkowej usiłowano zmodernizować wizerunek firmy poprzez zmianę nazwy na Fun Media (wraz z 2002 rokiem). Dostrzeżono przy tym konieczność poprawy jakości edytorskiej, co przejawiło się już w pierwszych publikacjach odnowionego wydawnictwa. "Ultimate Spider-Man", czy adaptacja filmu z Tobeyem Maguierem w roli Petera Parkera prezentowały się bardzo dobrze i śmiało mogły konkurować pod tym względem z produkcjami innych wydawnictw. To samo można powiedzieć także o nieco późniejszych tytułach: "JLA: Ziemia 2", "Ninja Boy" oraz "Amazing Spider-Man" Michaela Straczynskiego. Opublikowane w trzecim numerze czasopisma "SFera" plany wydawnicze wskazywały na chęć ponownego odegrania znaczącej roli na komiksowym rynku. Tytuły takie jak "Planetary", "Daredevil vol. 2" "Ultimate X-Men", czy "New-X-Men" (w większości podjęte zresztą przez innych wydawców) brzmiały więcej niż zachęcająco. Niestety zapowiadana na marzec 2003 roku adaptacja filmu "Daredevil" oraz pierwszy tom "The Authority" nie doczekały się publikacji. Po kilku miesiącach przedłużającej się ciszy, w lipcu, na łamach dziewiętnastego numeru "KaZet", Arek Wróblewski zamieścił tekst pt. "Bez pożegnania" wskazujący przyczyny zaprzestania działalności wydawniczej. Tym samym trzynastoletnia odyseja Codem/Tm-Semic/Fun Media dobiegła swego finału.

Pomimo mniej lub bardziej merytorycznych głosów krytyki, co do mizernej jakości edytorskiej, w mniemaniu wielu niewłaściwego doboru tytułów oraz przypisywanego TM-Semic destruktywnego wpływu na polski rynek opowieści obrazkowych warto pamiętać, że dziedzictwo tego zasłużonego edytora to przeszło dziewięćset(!!!) komiksów, nie licząc okazjonalnych wydań i magazynów pokroju "Czwartego Wymiaru", a przy okazji całe pokolenie fanów gatunku, którzy częstokroć "pierwsze szlify" komiksowej edukacji zdobywali właśnie za pośrednictwem wspomnianego wydawcy. Tak rozległej spuścizny wypadałoby życzyć każdemu edytorowi w tej, co tu kryć, niełatwej branży. Salve TM-Semic!

Przemysław Mazur

1Termin zaczerpnięty z tytułu książki – właśnie Gabriela Meretika „Noc Generała” (Warszawa 1989).
2Kolejne zapożyczone sformułowanie; tym razem z tytułu pracy Antoniego Dudka opublikowanej w 2004 roku.