"Green Lantern/Green Arrow: Hard Travelling Heroes"

 

Kwiecień 1970:

- Superman zostaje postarzony do wieku jednego miliona lat w "Action Comics" #387,

- Flash uderza swojego przeciwnika tak mocno, ze ten ląduje w trzecim tysiącleciu we "Flash #196",

- Iron Man walczy z Minotaurem na kartach "Invicible Iron Man" #24,

- wydany zostaje pierwszy numer "Green Lantern/Green Arrow ", miesięcznika, który na zawsze zmieni obu występujących w nim bohaterów, a także odciśnie piętno na całym przemyśle komiksowym.

To porównanie wydanych w tym samym okresie komiksów miało na celu ukazanie sytuacji, w jakiej rodziła się seria "Green Lantern/Green Arrow". Marazm rynku był widoczny na pierwszy rzut oka - wewnętrzna cenzura (chodzi tutaj o Comics Code, narzucony sobie przez samych wydawców) sprawiła, że poziom historii był niezwykle niski. W tym czasie amerykański komiks superbohaterski miał już na karku ponad trzydzieści lat, z czego wynikał brak pomysłów na nowe fabuły mieszczące się w tych sztywnych ramach. Szczególnie widoczne było to właśnie u DC Comics - wydawnictwie, którego bohaterowie należeli zarówno do najstarszych, jak i do najpopularniejszych. Przygody takich herosów jak Flash, Batman czy Superman przeżyły swoistą degenerację, która to nastąpiła w latach sześćdziesiątych. Szczególnie widoczne było to właśnie u Człowieka Nietoperza - bohater ten stopniowo wyzbywał się wszystkiego, co czyniło go takim wyjątkowym w początkowych latach "Detective Comics", stając się po prostu jeszcze jednym "trykociarzem". Nasuwa się tu pytanie, skąd takie nagłe cofniecie się w rozwoju serii. Wyjaśnienie jest wbrew pozorom trywialnie proste.

Od 1954 Kodeks Komiksowy wprowadził do tego niedocenianego medium sporą gamę ograniczeń. Komiks w tym okresie był uważany za przedmiot zainteresowania jedynie najmłodszych, co wiązało się z wieloma cięciami cenzorskimi. Nie będę się tutaj rozwijał nad szczegółowymi postulatami Kodeksu i jego historią (zainteresowanych odsyłam tutaj, a odpowiednie zapisy będę przywoływał w ramach potrzeb), jednak znacznie zminimalizował on zakres tematów społecznych, jakie były dozwolone do użycia w opowieściach obrazkowych. Mimo, że nie wszyscy twórcy zgodzili się z narzuconymi regułami, to zmuszeni zostali do tworzenia w podziemiu. Wielkie wydawnictwa, w obawie o zyski ze sprzedaży, bały się wydawać opowieści nieposiadające charakterystycznego białego znaczka. Sytuacja taka utrzymywała się do roku 1971, kiedy to Stan Lee w swoim "Amazing Spider-Man" przedstawił wątek związany z uzależnieniem od narkotyków. Czy jednak ten legendarny już twórca był jedynym, który poruszył taką tematykę? Tutaj na scenie pojawia się Dennis O'Neil, jedna z legend światka komiksowego.

Dennis (często nazywany po prostu Denny) O'Neil urodził się w 1939 roku w Missouri. Jego kariera rozpoczęła się od napisania dialogów do kilku stron komiksu z serii "Fantastyczna Czwórka". Wkrótce rozpoczął pracę nad serią "Doctor Strange", pełnił rolę zastępcy samego Stana Lee. W międzyczasie zaliczył krótki romans z wydawnictwem "Charlton Comics" (twórcami przejętych później przez DC Comics Blue Beetla, Questiona czy tez Capitana Atoma). Jednak początek jego prawdziwej kariery można datować na rok 1968, kiedy przeszedł do DC. Tam szybko poznano się na jego talencie i zatrudniono do pracy nad "Wonder Woman" i "Justice League of America". Sławę przyniosła mu zwłaszcza ta druga seria, w której to po raz pierwszy zaczął wprowadzać tło polityczne, a także zaprezentował nową, odmienioną wersję postaci Green Arrowa. Doceniony został również jego run w serii "Barman". Denny, mając oparcie dzięki wcześniejszym sukcesom, mógł sobie pozwolić na naprawdę wiele. Tak też powstała seria, która zapisze się złotymi głoskami w kanonie komiksowych dzieł - "Green Lantern/Green Arrow".

Jeśli zapytać fana Green Arrowa o serię, która najbardziej zmieniła kreację tego bohatera, większość wskaże z pewnością wolumin drugi, run Mike'a Grella. Nie można temu odmówić racji - Grell stworzył zaiste przełomową serię, w której odciął swojego bohatera od jego superbohaterskich korzeni, przenosząc do brutalnego, bezwzględnego Seattle. Jednak żeby stworzenie wizji Mike'a było możliwe, potrzebne było najpierw odejście od korzeni - od milionera strzelającego z łuku i walczącego ze zbrodnią. Istna kopia Batmana, czyż nie? O'Neil postanowił w znaczny sposób przemodelować tą postać, czyniąc z niej bohatera, jakiego jeszcze nie było - pyskatego, z anarchistycznym nastawieniem, istnego rewolucjonistę. Zresztą Grell także dołożył do tego swoje trzy grosze, tworząc wizerunek tego bohatera, ale o tym jeszcze wspomnę. Dość powiedzieć, że Oliver Queen rodem z "GL/GA" to protoplasta postaci, którą możemy oglądać w bardzo zmienionym stopniu do dziś.

Należy zauważyć, ze równie Hal Jordan przed pierwszym numerem tej serii nie miał lekko. Każdy, kto próbował czytać pierwsze komiksy o tym bohaterze z pewnością zauważy straszliwa bolączkę serii - jej główny, tytułowy bohater był praktycznie wyzbytym z charakteru służbistą, który raczej nie miał w zwyczaju podważać rozkazów przełożonych. Green Lantern przypominał kogoś w rodzaju policjanta kosmicznej drogówki niż bohatera w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Opowieści, mimo kilku ciekawych koncepcji z tego okresu, były trywialne i proste, a eksperymenty, które miały podtrzymać zainteresowanie serią, spaliły na panewce. "Green Lanternowi" groziło natychmiastowe zamknięcie i wydawało się, że tylko cud może ja uratować. I tak się stało - O'Neil jeszcze raz podźwignął upadającą serię na nogi. Co prawda sztuka ta udała mu się tylko na dwa lata, lecz ten okres z pewnością należy do jednego z najważniejszych w historii obydwu bohaterów w zieleni.

Już sam wstęp do pierwszego numeru "Green Lantern/Green Arrow" (będącego tak naprawdę "GL" v.2 #76) jest iście jak na tamte czasy rewolucyjny. " I był pewien, ze żadne zło nie umknie jego wzrokowi ("No Evil Shall Escape My Sight" rodem z przysięgi Zielonych Latarni). Nawet nie spodziewał się, jak bardzo się myli". Takowy mógł z pewnością prorokować naprawdę oryginalną historię. I tak się też dzieje, choć początek wydaje się być bardzo trywialny - Green Lantern pomaga bitemu przez czarnych bandytów biznesmenowi. Wygląda na standard, czyż nie? Ofiara zostaje uratowana, zbrodniarz trafia do więzienia... Idylla. Jednak takie historie zwykle są proste właśnie tylko w komiksie. W miejscu, gdzie inni twórcy pozostawiali wielką niewiadomą, O'Neil stworzył zalążek fabuły. Zapytał: "Dlaczego ten człowiek uciekła się do przemocy? Czy naprawdę był zły? Czy przemoc nigdy nie jest uzasadniona?". Hal początkowo upiera się, że żaden cel nie uświęca użycia brutalnej siły. Dopiero w momencie, gdy na scenie pojawia się Ollie, cały ciężar narracji spada na niego, a sytuacja zostaje przedstawiona w nieco innym, odmiennym świetle. Denny pokazuje świat, w którym tak naprawdę nic nie jest proste, a zasady moralne, którymi Hal Jordan rządził się przez lata, okazują się być niewystarczające. Bohater zaczyna rozumieć, że prawo nie zawsze spełnia swoją role - często obija się o mur zbudowany z ludzkiej chciwości i braku współczucia dla drugiego człowieka. Scenarzysta porusza niezwykle ciężkie tematy, jakimi z pewnością są rasizm, niesprawiedliwość społeczna, dzielnice nędzy wielkich miast. Bardzo przemawiającą do wyobraźni jest scena, w której strażnicy zabraniają Halowi ingerować w całą sprawę - wszak człowiek, który pragnie wyrzucić biedną rodzinę na bruk nie łamie żadnego prawa. Od razu nasuwa się pytanie: zasady zasadami, ale gdzie tu miejsce na ludzki odruch, nieco współczucia, życzliwości? I chociaż biznesmen zostaje w końcu przechytrzony przez parę bohaterów, to jednak złapanie jednej szumowiny nie rozwiązuje problemu. Wydźwięk komiksu jest mocno pesymistyczny, jednak to dopiero początek subtelnej krytyki amerykańskiej społeczności lat 70-tych.

Od najdawniejszych czasów podróż była czymś definiującym istotę bohatera. Mitologiczni herosi wyruszali w tułaczkę po chwałę, sławę, doświadczenie. W ludzkiej świadomości istnieje motyw drogi równoznaczny z pewną przemianą, jaka zachodzi w człowieku podczas takiej wyprawy. Droga nas zmienia. Z tego konceptu skorzystał też Dennis wysyłając swoich bohaterów w odyseję po całej Ameryce. Nie bez kozery jego run jest powszechnie znany pod tytułem "Hard-Traveling Heroes". Zarówno Ollie, jak i Hal musza opuścić swoje domeny, aby zmierzyć się ze światem, którego nie znali - jakże innym od ich rodzinnych miast. W ten sposób twórca złamał pewną swoistą zasadę rządzącą uniwersum DC. Dotychczas każdy heros miał swoja własną "strefę wpływów": Batman rzadko kiedy opuszczał Gotham, Superman większość czasu spędzał w Metropolis, Elongated Man był znakiem rozpoznawczym Opal City... Przed "Green Lantern/Green Arrow #76", Jordan nie miał w zwyczaju opuszczać Coast City (chyba, ze wyruszał na jakąś kosmiczną misję), Queen zaś czuł się najlepiej w Star City. Wszystko to zostało wywrócone do góry nogami, kiedy przyjaciele ruszają, by odnaleźć "jasną stronę Ameryki". Oczywiście, w tej tułaczce nie byli sami. Razem z nimi rusza jeden ze Strażników, Ali-Apsa, lepiej znany czytelnikom polskich wydań "Green Lanterna" pod przydomkiem Old-timer, którego to używał podczas pamiętnej "Powrotnej Drogi". Zabieg ten pozwolił O'Neilowi jeszcze wzmocnić przekaz komiksu, dodając do niego trzecią stronę, będącą początkową beznamiętnym narratorem, który wkrótce zrozumie prawdziwą istotę bohaterstwa i zauważy braki kurczowego trzymania się prawa i wszelakich zasad.

Po pokazaniu zimnokrwistości ówczesnych biznesmenów, O'Neil wysłał swoich bohaterów do miasteczka o bardzo wymownej nazwie Desolation (z ang. przygnębienie, ból, smutek). Ta oto krótka historia w znakomity sposób ukazuje małe, zapadłe miejscowości, w których rządzi twardą ręką potentat gospodarczy, w tym wypadku zbrodniarz wojenny z czasów drugiej wojny światowej. Cała fabuła komiksu opiera się na zamknięciu przez niego miejscowego śpiewaka, który swoimi pieśniami podburza ludzi. Zwykle jest to wystarczający powód dla "tego złego", żeby chcieć go zabić. Tutaj jednak jest inaczej. "Fuhrer", jak "pieszczotliwie" nazywają go podwładni, boi się nie tyle jego tekstów co... tego, że chłopak może stać się sławny. Sławni ludzie przyciągają pismaków. A Samons (bo tak się zowie ów szef miejscowej kopalni) nie lubi pismaków. Pismacy węszą i mogą czasem za dużo zobaczyć, a to by się mogło nie okazać dla niego zdrowe. Genialne w swojej prostocie. Właśnie na przełamywaniu takich schematów fabularnych bazuje O'Neil i to one uczyniły ten komiks pozycją, która przeszła do legendy.

Właśnie ten odcinek wprowadza także nowe podejście do postaci Jordana, lansowane przez scenarzystę. Został on w znaczny sposób osłabiony - przestał być istota pokroju Supermana. Bohater, który kiedyś potrafił przyjąć na siebie rakiety i wyjść z tego starcia bez szwanku, obecnie ulega zwykłej desce czy równie groźnemu łomowi. Jest to bardzo dobre posuniecie - inaczej ciężko było by sobie istnienie Green Lanterna w realiach serii, a tak mamy okazję bawić się przy czytaniu przygód Hala Jordana, który po raz pierwszy musi się wykazać odwagą - bo co to za heroizm rzucać się na ludzi z pistoletami, kiedy kule się ciebie imają?

Trzeci numer wnosi do serii kolejna dużą zmianę - zostaje wprowadzony nie kto inny, jak Dinah "Black Canary" Lance - postać rodem z Ziemi-2 (jak starzy wyjadacze pamiętają, było to poduniwersum, w którym została zachowana chronologia rodem ze Złotej Ery komiksu), którą O'Neil już wcześniej zapoznał z dwójką zielonych bohaterów w czasie swojego stażu przy pisaniu "JLA"; stała się ona także obiektem westchnień Olliego Queena, dzięki czemu połączył ich dość udany związek, którego koleje zostały niestety przerwane przez nękające dziewczynę wspomnienia śmierci męża. Denny powraca do ich wspólnego wątku na łamach pisanej przez siebie serii.

Debiutancki numer Czarnego Kanarka - podobnie jak poprzednie, porusza niezwykle istotną społeczną tematykę dręczącą ludzi tamtego okresu. Lata siedemdziesiąte to czas rozpowszechniającego się strachu przed wszelakimi sektami, który miał ogromny wpływ na wyobraźnie mieszkańców Ameryki. Co więcej, w komiksie wprowadzony zostaje również wątek nacjonalistyczny. Sekta, do której przypadkowo wpada Black Canary okazuje się być nastawiona na eksterminację czerwono i czarnoskórych. Widać, ze inspiracją był, już wtedy mocno osłabiony i mało znaczący, Ku Klux Clan, który jeszcze przed dziesięcioleciami był prawdziwym zagrożeniem dla imigrantów.

Prawie każdy numer serii posiada jakąś scenę, która jest godna do zapisania w komiksowych annałach. Tak jest i tutaj - pojawia się scena, w której przywódca rozkazuje zabić Dinah bezbronnego Olliego. Hal może ja powstrzymać, ale nie robi nic a nic. Stawia na jednej szli życie przyjaciela, a na drugim dusze jego ukochanej. Gdyby powstrzymał Kanarzyce, do końca życia wierzyłaby, że była by w stanie zabić ukochanego. Oczywiście Ollie wychodzi z tej próby żywy. Joshua w wyniku znokautowania przez Hala zabija sam siebie, a Kanarek przeprasza Zieloną Strzałę, broniąc się tym, że była zahipnotyzowana. I teraz pojawia się dialog, który udowadnia mi, że seria była początkiem przełomu w komiksie (zwłaszcza DC Srebrnej Ery). Ollie rozumie Dinah, jednak tłumaczy jej, że wszystkiego nie można zrzucić na "złego Joshuę". On tylko wyciągnął na wierzch to, co drzemie w jej sercu. W ten sposób O'Neil rozlicza się ze szlachetnymi, bezwzględnie dobrymi herosami srebrnej ery. Ich bohaterstwo nie polega na wewnętrznym dobrze, ale pokonywaniu podszeptów zła.

Tematyka indiańska była kontynuowana również w odcinku następnym. Tam wyciągnięta zostaje na jaw kwestia wycinki lasów i wysiedlania kolejnych plemion do rezerwatów. Dochodzi też do pierwszej większej kłótni miedzy Halem a Olivierem - sporu, przez który obaj prawie przegrywają sprawę, o którą walczą. Sam odcinek uważam jednak za jeden ze słabszych w całej serii - narracja jest w nim bardzo ślamazarna, a całość nie ma jadu, jaki cechował poprzednie numery. Sprawia to, że całość traci na wyrazie i zniechęca nieco do lektury całości (taka była przynajmniej moja reakcja).

Na szczęście kolejna odsłona serii to ciąg dalszy popisów pomysłowości scenarzysty - tym razem postanawia on zająć się postacią Oldtimera. Strażnik ten, pełniący do tej pory rolę obserwatora i swoistego komentatora, staje się pełnoprawnym bohaterem całej opowieści. Wyraźnie zostaje pokazane, jak wielki wpływ miała na niego wspólna wyprawa w towarzystwie Szmaragdowych Rycerzy. Zatraca on po drodze cechy typowe dla Maltusian, przejmując powoli czynnik ludzki - zaczyna on przedkładać los przyjaciół nad większe dobro. Zamiast ocalić ziemski ekosystem, postanawia ruszyć na ratunek człowiekowi, który stał się dla niego przyjacielem - Halowi Jordanowi. Reperkusje tej decyzji staną się kanwą opowieści na dwa kolejne numery.

O'Neil wreszcie uczynił głównym tematem swoje komiksu motyw, który przewijał się przez całą jego twórczość - relatywizm sprawiedliwości i ludzką stronę prawa. Strażnicy nie przyjmują jako racjonalnego argumentu słowa przyjaźń czy uczucie. Dla niech kierowanie się emocjami w swoich działaniach to zbrodnia godna najwyższego wymiaru kary. I taki właśnie spotyka Aliego-Apsę - zostaje on odarty ze swojej nieśmiertelności i pozostawiony na rodzimej planecie Maltus, gdzie panuje straszliwe przeludnienie i bieda.

Zanim jednak do tego dochodzi, bohaterowie muszą zmierzyć się z fałszywym sędzią na planecie Gallo. Dennis O'Neil w piękny sposób sparodiował ówczesny sposób działania sądów, nieprzyjmujących żadnych wytłumaczeń, gdzie wyroki wydawane są przez skorumpowanych (czyt. ubezwłasnowolnionych) ludzi. Aluzja jest bardzo czytelna. Dostajemy znakomita apoteozę działania systemu władzy, w którym ściśle ustalone prawa przesłoniły całkowicie dobro ludzi i sprawiedliwość. Szalony sędzia nienawidzi rodzaju ludzkiego, ponieważ ten jest nieprzewidywalny, co sprawia, że gotowy do popełnienia przestępstw. Co innego jego ukochane roboty, z nimi nigdy nie ma problemu. Wizja totalitaryzmu wprowadzonego przez wykolejoną jednostkę przeraża zwłaszcza w świetle papierkowych procesów, jakie w ówczesnych czasach trawiły Amerykę i których wynik z góry był przesądzony. Wyroki śmierci były szafowane wedle wolnej woli organów władzy na bazie sfabrykowanych oświadczeń, dodatkowo podpartych fałszywym autorytetem najwyższych władz (w tym wypadku Strażników). Przerażające, ale czy Gallo to tak naprawdę jeszcze inna galaktyka? Czy można jej cząstkę znaleźć w każdym jednym kraju świata? Nawiązania do Kafki wydają się być aż zbyt wyraźne...

Kolejne odcinki to rodzaj eksperymentów scenarzysty. Nie udało mu się niestety w ciekawy sposób ukazać postaci Sinestra - jednego z głównych przeciwników Hala Jordana. Jak się okazało, władający żółtym pierścieniem Korugraczyk nijak nie pasuje do stworzonego w serii klimatu. Fabuła, będąca naśladownictwem przygód Green Lanterna z początków jego własnego tytułu niestety wypada bladziuteńko w stosunku do poprzednich, stosunkowo rewolucyjnych opowieści. I mimo, że wśród komiksów swojego typu nie byłaby aż taka zła, to jednak stanowi spory dysonans w stosunku do innych odcinków serii, co bardzo kłuje czytelnika w oczy. Kolejny dowód na to, że czasem nie warto wprowadzać zbyt wielu elementów, które tylko mają ujemny wpływ na przyjemność lektury.

Drugi eksperyment to historia "...and a child shell destroy them" z "Green Lantern/Green Arrow" #83. Opowieść jest swoistą wariacją na temat klasycznych opowieści z dreszczykiem, horrorów, a zwłaszcza hithcokowego "kina suspensu". Historia zawarta w tym odcinku klimatem przypomina "Ptaki" czy "Psychozę", zwłaszcza jeśli chodzi o powolne, stopniowe narastające napięcie. Są tu obecne wszystkie rekwizyty, które towarzyszyły największym hitom gatunku - zwykła szkoła, która okazuje się kryć mroczną tajemnicę, tajemniczy kucharz, który wydaje się trzymać cały budynek w szachu, alienacja głównej bohaterki (tą tutaj wydaje się być Black Canary). Co prawda, efekt psuje dość słabe zakończenie, jednak przy lekturze można się naprawdę nieźle bawić wyłapując aluzje i podteksty. Co więcej, w komiksie dochodzi do niezwykle ważnego wydarzenia - Hal zdradza Carol Ferris (jego ukochana od początków voluminu drugiego), że jest Green Lanternem! Aż dziwne, że tak słabo zapamiętana została ta w końcu tak ważna scena...

Powrót do głównego motywu serii - prezentowania problemów społecznych trawiących Amerykę, obserwujemy w kolejnej historii. Całość ponownie dzieje się w wydawałoby się zwykłym miasteczku. Piper's Dell to pozornie utopia, w której ludziom żyje się w niczym raju. Jest to najnowocześniejsza miejscowość promująca sobą "amerykański styl życia", o który to od początku swej kariery walczył Superman. "American Way" została tutaj pokazany w niezwykle krzywym zwierciadle. Miasteczko, mimo swej pozornej idylliczności, jest miejscem, w którym "w imię postępu" zrezygnowano z wielu przyjemności życia codziennego, jak choćby czyste powietrze czy spokojna okolica. Główną chlubą miasta są jego fabryki, zajmujące się niezwykle ważną gałęzią przemysłu, jaką są... gadżety służące do wydzielania perfum. Myślę, że każdy czytelnik od razu zauważa pretekstowość życia mieszkańców Piper's Dull, czyli po polsku "Rurowej przeciętności". Zajmują się niczym, a komfort codziennego bytu zastąpił u nich poczucie obowiązku i chęć osiągnięcia w życiu czegokolwiek. Masa takich samych ludzi niczym zombie ubiera się w takie same uniformy, chodzi do tego samego miejsca pracy, posiada takie samem możliwości rozrywki. Zanikają kontakty międzyludzkie, a mieszkańcy nie znają nawet najbliższych sąsiadów. Czy tak właśnie wyglądały małe miasteczka Ameryki A.D. 1970? Motyw wielkiego brata zostaje tutaj użyty w bardzo bezpośredni i działający na wyobraźnie sposób. Opowieść pokazuje, jak łatwo można dać się indoktrynować i jaka jest tak naprawdę cena ludzkiej niezależności. Uzmysławia nam też, jak niewielu tak naprawdę zależy na jej utrzymaniu...

Jednak z pewnością największą legendą obrosła następna, jedyna w historii tego runu dwu-numerowa opowieść, która wkroczyła na ścieżki, które w ówczesnym komiksie były tematem tabu, definitywnie zbaranianej przez wspomniany wcześniej Comics Code - narkotyki. Co więcej, DC od razu postanowiła wystrzelić z grubej rury, czyniąc ze Speedy'ego, młodego pomocnika Green Arrowa, jednego z narkomanów, których ponoć miał infiltrować. Musiał być to z pewnością duży szok dla ówczesnego czytelnika - z pewnością było to jedno z bardziej zaskakujących zagrań ze strony scenarzysty w całym jego dorobku.

Co równie ważne, O‘Neil podszedł do tematu bez skrótów myślowych czy też niedopowiedzeń - wszystko zostało opracowane w sposób niezwykle realistyczny i rzeczywisty. Zachowania bohaterów na pewno nie można zaliczyć do szablonowych i konwencjonalnych. Niektóre postacie pokazują swoje drugie oblicze, wewnętrzną naturę, o jaką wcale byśmy ich nie podejrzewali. Nie brakuje również bardzo ciekawych rozwiązań fabularnych, jak na przykład Hal Jordan używający pierścienia pod wpływem "prochów", co z pewnością należy do jednego z najoryginalniejszych przeżyć w dziejach tej postaci. Należy docenić również to, że w historii brak tak naprawdę happy endu, a jeśli nawet, to jest on bardzo dyskusyjny. Złapanie jednego pojedynczego dostawcy niewiele może zmienić i tutaj nawet pierścień mocy niewiele wskóra.

Mimo, ze "Snowbirds don't fly" to z pewnością najsłynniejsza historia całej serii, to najważniejszą dla przyszłego kontinuum i samego świata DCU jest z pewnością następna, zatytułowana "Earthquacke, Beware my Power". Wprowadza ona do komiksu kolejnego ziemskiego Green Lanterna - tym razem zostaje nim John Stewart, Afroamerykanin i anarchista. Jest to oczywiście zabieg celowy, stanowiący swoista korelacje do pierwszego numeru runu O'Neila. Pokazany zostaje też swoisty rasizm Hala Jordana, który nie jest w stanie przekonać się do nowego rekruta ze względu na jego kolor skóry. Będzie to co prawda ostatni występ Johna na długi czas, jednak twórcy przypomną sobie o nim w odpowiedniej chwili i już na stałe zagości on w kanonie bohaterów serii Green Lantern.

Druga opowieść tego odcinka prowadzi do bardzo ciekawego, acz nigdy niestety niewykorzystanego wątku startowania Olivera Queena na burmistrza Star City. Nigdy? Nie, ostatnimi czasy Judd Winnick przypomniał sobie o tej starej idei i oparł na nim przygody tego bohatera dziejące się w rok po kryzysie nieskończoności. Szkoda jedynie, że O'Neil nigdy nie dostał szansy na dokończenie swojej opowieści. Ciekaw jestem, jak zostałaby ona rozwinięta.

Ostatni numer serii "GL/GA" jest z pewnością również tym najbardziej kontrowersyjnym. W przewspaniałym "...and throught Him save a Word" użył on w swoim komiksie postaci... Jezusa. Wprawdzie imię Nazarejczyka nie pada nigdzie w komiksie, jednak jeden z głównych bohaterów, Joshua, jest jego żyjącą apoteozą - człowiekiem ogarniętym ideą zbawiania świata, a chce to czynić przez ochronę środowiska. Jednakże jego metody są często wątpliwe moralnie...

Komiks pełen jest alegorii do Pisma Świętego, nieraz cytowane są biblijne postacie, a ostatnia scena naprawdę zakraja na bluźnierstwo. Joshua zostaje rozpięty na śmigle samolotu, a obok niego na skrzydłach Green Arrow i Green Lantern, który gra tutaj role... dobrego łotra. Scena jest szalenie wymowna tak jak śmierć ekologa wraz ze wschodem słońca.

Pomimo tego, że wraz z tym numerem seria skończyła swój żywot, to jednak nie została ona jeszcze zapomniana. Do sagi "Hard-Travelling Heroes" wliczana jest jeszcze historia, która ukazała się w serii "Flash", a konkretnie w numerach 217-219 jako backup do przygód Szkarłatnego Biegacza. W niej to dochodzi do wydarzenia, które w znacznym stopniu zdeterminuje późniejsze losy Olivera Queena. Otóż, źle celując, zabija on snajpera, który strzelał do niego z pobliskiego balkonu. Każdy powie, że była to samoobrona, jednak Green Arrow ogromnie to przeżywa i udaje się do klasztoru w Ashramie. Mimo, iż ostatecznie rezygnuje z życia mnicha, będzie tam powracał wielokrotnie, tam tez spotka po raz pierwszy swojego syna, Connora Hawke'a. Śmiertelna strzała będzie zaś dręczyła go już do końca życia i potrzebna będzie dopiero śmierć i powrót, aby przywrócić starego dobrego Olliego.

Mimo niezwykle wysokiego poziomu scenariusza, seria z pewnością nie stała by się tak wielką legendą gdyby nie znakomita jak na tamte czasy oprawa graficzna, stworzona przez słynnego Neala Adamsa - człowieka, który nie raz współpracował z Dannym O'Neilem i w znakomity sposób potrafi wpasować się w stworzony przez niego styl prowadzenia opowieści. Kreska jest prosta, a tła mało szczegółowe, jednak autor nadrabia to wprost rewelacyjnym sposobem oddawania emocji bohaterów. Zwłaszcza twarze w jego wykonaniu pełne są ekspresji i żywiołowości. Jako przykład podam choćby znakomicie przedstawioną Black Canary w numerze trzecim.

Odbiór serii był bardzo zróżnicowany. Komiks został wprost znakomicie przyjęty przez krytyków - od samego początku zdobywał świetne recenzje, a także bardzo ważne nagrody branżowe - w tym najważniejsze ówcześnie Shazam Awards w różnorakich kategoriach. Niestety, te sukcesy nie zostały podparte odpowiednia sprzedażą - czytelnicy dość mało entuzjastycznie podeszli do serii, mimo wszystko O'Neilowi udało się przetrzymać jej zamknięcia.

 

Dziedzictwo

Do pomysłu serii opowiadającej o wspólnych przygodach szmaragdowego duetu powrócono po relatywnie krótkim czasie czterech lat. Wtedy to O'Neil ponownie objął ster nad ich przygodami. Niestety, seria była bardzo słaba w porównaniu do swojej poprzedniczki. Z powodu nieudanego eksperymentu z nieco poważniejszą fabułą, scenarzysta został zmuszony do całkowitej zmiany profilu serii. Zaczęła ona nieco przypominać przygody Hala z przed czasu "Hard-Travelling Heroes". W kontraście z poprzednim runem ten nie wyróżniał się praktycznie niczym - fabuły były schematyczne i mało odkrywcze. Pozwoliła ona jednak utrzymać się O'Neilowi na stanowisku jego scenarzysty aż do numeru 129. Jedynym prawdziwym plusem serii jest z pewnością to, ze to właśnie podczas pracy nad nim Mike Grell po raz pierwszy mógł tworzyć swoją własną wersję postaci Olivera Queena. Jak wiedzą fani - to nie będzie jego ostatni projekt związany z tym bohaterem. Komiksy te nie są na szczęście wliczane do serii "Hard Traveling Heroes" i zostały w odróżnieniu od niej szybko zapomniane, choć nie pozostają bez znaczenia dla dalszych losów obu postaci.

Jak łatwo się domyśleć, losy Hala i Oliviera zostały już na stałe splątane - przyjaciele wiele razy później spotykali się, stając parą prawie że równą co do znaczenia do Supermana i Batmana. Echa tego przewijają się do tej pory i jest bardzo wyraźne we wszystkich opowieściach w których występują wspólnie. Za przykład można tu podać choćby "Zero Hour" czy też ostatnie "Perfect Life" z "Green Lantern" v.4 #7-8.

Co ciekawe, ten związek zostaje przeniesiony również na wszelkie inne kombinacje różnych wersji Zielonej Strzały i Zielonej Latarni. Jest to chyba ewenement w historii komiksu. Oto najciekawsze moim zdaniem kombinacje i wspólne wstępy:
- Oliver Queen/John Stewart (częste wspólne występy w okresie, kiedy John był Ziemską Latarnią)

- Connor Hawke/Kyle Rayner ("Hard Traveling Heroes" - "Next Generation" , w którym to pojawia się również miasteczko Desolation, "Hate Crimes", "Three of the Kind")

- Connor Hawke/Hal Jordan ("Emerald Knights")

- Connor Hawke/Jade ("Green Lantern" vol.3 #110)

- Oliver Queen/Kyle Rayner ("Urban Knights: Black Circle")

Co więcej, obecnie w planach jest seria, która sprawia, że serce fanów starego dobrego "Hard-Travelling Heroes" przyspiesza - James Robinson (twórca kultowego już, choć dość młodego "Starmana") zapowiedział, że obecnie pracuje nad kolejną inkarnacją Justice League, tym razem dowodzonej przez Hala i Olliego! Fani prześcigają się w domysłach, czyja śmierć będzie motorem ich działania (bo tak wynika z zapowiedzi), a tymczasem ja wierzą, że mamy szansę na naprawdę niesamowitą komiksową ucztę.

Pomimo upływu lat, komiksy z pod znaku "Hard Traveling Heroes" nie tracą na przekazie i aktualności. Wiele z poruszanych w nich tematów była w owych czasach iście rewolucyjna, a większość w ogóle się nie zmieniła ani nie rozwiązała - przywołuję tu choćby historie "Peril of Plastic". Czyżby to na tym polegał fenomen tej serii i jej całkowite przedruki historii z niej pochodzących w różnych kolekcjach czy kompilacjach? Jedno jest pewne - to właśnie Dennis O'Neil przetarł szlaki Frankowi Millerowi czy Alanowi Moorowi - pokazał, ze można pisać o superbohaterach w inny, odbiegający od tradycji sposób. Po części można więc uważać go za ojca rewolucji, jaka nastąpiła w latach osiemdziesiątych w tej gałęzi przemysłu rozrywkowego.

Artur Skowroński

 

"Green Lantern/Green Arrow: Hard Travelling Heroes" Vol. 1
Scenariusz: Dennis O'Neil
Grafika: Neal Adams, Dan Adkins, Bernie Wrightson, Frank Giacoia, Dick Giordano
Wydawca: DC Comics
Stron: 176
Druk: kolorowy
Okładka: miękka
Cena: $12.95 US

 

 

"Green Lantern/Green Arrow: Hard Travelling Heroes" Vol. 2
Scenariusz: Dennis O'Neil
Grafika: Neal Adams, Dick Giordano, Bernie Wrightson
Wydawca: DC Comis
Stron: 192
Druk: kolorowy
Okładka: miękka
Cena: $12.95 US