50-ty numer "KZ" to niewątpliwie numer jubileuszowy. Myślę, że także i trochę wspominkowy. Na tą okoliczność nastąpiła także, jak widać, moja tymczasowa, jubileuszowa reaktywacja, jako redaktora, a w dzisiejszym odcinku swoich komiksowych wynurzeń chciałbym się z Wami podzielić szczególnie miłymi wspominkami z przeszłości - dotyczącymi wydawnictwa, co do którego mam sentyment z czasów dzieciństwa...

Jest coś takiego jak "wspomnień czar", a "Orbita", bo rzecz jasna o niej tu mowa, kojarzy mi się z komiksami czytanymi w czasach podstawówki, często na lekcjach pod ławką, komiksami niezapomnianymi, takimi, do których nadal zdarza mi się wracać. Wydawnictwo to nie może się co prawda poszczycić zbyt wieloma tytułami wydanymi na naszym rynku, jednak to, co wyszło z "Orbity" uważam za naprawdę ciekawy i wartościowy kawałek historii polskiego rynku komiksowego. Co ciekawe, wbrew pozorom, w sieci nie ma zbyt wielu informacji odnośnie naszego dzisiejszego "pacjenta". Właściwie jedynie na WAK'u udało mi się wygrzebać jakieś sensowne strzępy informacji na ten temat, nawet pomocna zazwyczaj Wikipedia milczy jak zaklęta w tymże temacie. Bardzo też zaskoczyła mnie Gildia, która niby ma podstronę dotyczącą "Orbity", jednak jest to tak naprawdę pusta poducha (jest strona, na której coś powinno być, jednak faktycznie nic nie zawiera) - takie małe faux pas...

Wydawnictwo "Orbita" funkcjonowało w latach 1988-1992. W pierwszym roku działalności wydało "tylko" "Szninkla", w ostatnim zaś słabe, przynajmniej w mojej opinii, przygody ekipy Coustou i Bruce'a J. Hawkera. W tak zwanym zaś "międzyczasie" wydało trochę ciekawych albumów, o których za chwilę (najlepszym dla tego wydawnictwa rokiem był chyba rok 1990). Odnośnie "Szninkla", to było to oczywiście to słynne "oryginalne", czyli czarno-białe wydanie, z czerwoną okładką, rozsypujące się przy pierwszym czytaniu (bo grzbiet komiksu był poklejony czymś co przypominało wosk). Nie mniej jednak, była to jedyna przez wiele lat wersja tego dzieła, spółki autorskiej Rosiński/van Hamme, dostępna w naszym kraju, w późniejszym okresie osiągająca niezłe sumki za egzemplarz na wszystkich giełdach komiksowych.

Rok później (1989) "Orbita" zaczęła też publikować przygody Wikinga z Gwiazd, Thorgala Aegirssona. Trochę co prawda nie po kolei (bo jakoś tak od środka cyklu), ale jednak. W tymże roku ukazały się z "Orbity": "Gwiezdne dziecko", "Alinoe", "Łucznicy", "Kraina Qa" oraz "Oczy Tanatloca". Można więc powiedzieć, że firma "poszła za ciosem", wydając to, co było pewne, że jest dobre i się sprzeda! Trudno się zresztą temu dziwić. Te kilka albumów "Thogala", które się ukazały w 1989, to co prawda wszystko, co udało się wydawnictwu wypuścić na rynek do końca lat 80, jednak dobra passa trwała...

I tak oto nadszedł rok 1990 - jak już wspominałem, w mojej opinii najlepszy, jeśli chodzi o naszego wydawcę. Nadal nadrabialiśmy (my, czyli polscy czytelnicy) zaległości w znajomości przygód Thorgala - ukazały się "zaległe" albumy tej serii: "Czarna galera" oraz "Ponad krainą cieni", a także kontynuowany był "cykl Qa" - "Miasto zaginionego Boga" oraz "Między Ziemią a światłem". Do tego dołączyły jeszcze, po kilku miesięcznej przerwie: "Aaricia", "Władca gór" i "Wilczyca". Ale to jeszcze nie koniec, bo także w tym samym roku, na półkach księgarskich (a także kioskowych, bo pamiętam jak dziś, że co niektóre komiksy kupowałem w kiosku "RUCH'u") pojawiły się także: album przygód Cubitusa - "Pieszcząc Kubusia", autorstwa Luc'a Dupanloup (18. w serii i jednocześnie jedyny, jaki ukazał się z "Orbity"), czy pięciotomowy cykl o przygodach rudego trubadura - Hugo, autorstwa Bedu. Opis tej serii możecie znaleźć w KZ. Także w tym samym roku została opublikowana opowieść o "Tymoteuszu Titanie", autorstwa Francois Corteggianiego - scenariusz i Giorgiego Cavazzano - rysunki. Także tylko jeden album ("Spotkanie na Proktorze V"). Przyznam szczerze, że pewnym zaskoczeniem było dla mnie, że "Orbita" wydawała też serię o przygodach dzielnego słowiańskiego woja Domana (który jakoś tak dziwnie przywodził na myśl howard'owskiego Conana z Cymerii). Akurat tego faktu pamiętałem. W każdym razie, chociaż Doman był już wcześniej wydawany przez Interpress, to "Orbita" wypuściła wszystkie albumy od początku, a także ukazało się kilka następnych (w sumie siedem): "Pogromca smoka", "Księżniczka Wanda", "Władca myszy", "Chram na Lednicy", "Krzyk orła", "Rogi Odyna" oraz "W cieniu Światowida". Autorami "Domana" byli (głównie, bo sporadycznie pojawiały się też i inne nazwiska) Andrzej O. Nowakowski i Janusz Florkiewicz. Wszystkie albumy z przygodami Domana zostały wydane przez "Orbitę" w roku 1990. Podsumowując ten akapit - całkiem nieźle jak na jeden rok, prawda?

Niestety dalej było już znacznie gorzej... Myślę, że częściowo ten "spadek formy", należy wiązać z przemianami społeczno-gospodarczymi, jakim w owym czasie zaczął gwałtownie podlegać nasz kraj. W każdym razie rok 1991 to już zaledwie kilka albumów i niestety początek równi pochyłej. Ukazał się wtedy "Thorgal": "Upadek Brek Zaritha", a także wznowienia (bodajże 2-ie wydanie) albumów "Zdradzona Czarodziejka" i "Wyspa lodowych mórz". I to było tyle - niezła różnica w porównaniu do poprzedniego roku, prawda? Kolejny rok (1992), to już niestety dla "Orbity" koniec działalności. Ukazało się co prawda jeszcze wznowienie kolejnego "Thorgala": "Trzech starców z krainy Aran", a światło dzienne ujrzały też przygody Bruce'a J. Hawkera (albumy "Kurs na Gibraltar" oraz "Potępieńcy"). Ostatnią pozycją sygnowanym charakterystycznym znaczkiem wydawnictwa były jeszcze kiepskie "Przygody ekipy Cousteau, badaczy oceanów" (autorstwa Pecaleta i Serafiniego) pt. "Wyspa rekinów"...

I to by było na tyle, można by rzec: "That's all folks"... Wydawnictwo na stałe znikło z mapy księgarsko-kioskarskiej naszego kraju. Wydaje mi się, że w pewnym momencie "Orbita" miała problemy ze sprzedażą swoich tytułów, bo po kilku latach wciąż trafiały się na jakichś dolnych półeczkach w księgarniach egzemplarze "Hugo", czy "Thorgala" - sam kupowałem "Wilczycę" przecenioną na 50 groszy! A może była to kwestia nakładu 100 000 egzemplarzy (dziś po prostu nie do pomyślenia)?

Chciałbym też przytoczyć jeszcze kilka słów odnośnie historii samej "Orbity" i kilku szczegółów z "tamtych czasów", bo sądzę, że nie wszyscy tamte realia pamiętają. Jedną z najważniejszych w moim mniemaniu informacji jest fakt, że z wydawnictwem współpracował Jacek Rodek - był on redaktorem serii komiksowej i chyba głównie z jego nazwiskiem kojarzone są dziś komiksy z "Orbity". Jeśli ktoś nie rozpoznaje tego nazwiska, a myślę, że wielu z młodszych czytelników może nie znać faktów z przeszłości, wspomnę tylko, że Rodek jest postacią od lat znaną w świadku polskiej fantastyki, odpowiedzialną między innymi za powstanie "Funky Kovala", czy magazynu "Fantastyka Komiks". Myślę, że była to osoba, która decydowała, przynajmniej w początkach działalności wydawnictwa "Orbita", o drukowanych tam tytułach. Podobno później Rodek sam założył wydawnictwo "Korona", jednak nie udało mi się potwierdzić, że jest to informacja stuprocentowo wiarygodna. Na jednej ze stron, z pewnym zdziwieniem, wyczytałem też, że "Orbita" była spółką międzynarodową - polsko-radziecką! Kto by pomyślał... Pewne jest też, że wydawnictwo to było powiązane z koncernem "RSW" - kiedy on upadł, przestała istnieć także i komiksowa "Orbita"... Warto też wspomnieć, chociażby urywkowo, że "Orbita", oprócz komiksów, zajmowała się też wydawaniem książek z dziedziny fantastyki (jednak konkretnych tytułów nie potrafię tutaj przytoczyć).

W tym miejscu chciałbym dodać jeszcze jedną kwestię odnośnie "tamtych czasów" i zakupu samych komiksów. Nie wiem, jak było w większych miastach, ale tam, gdzie mieszkałem z rodzicami (miasto około 25-tysięczne), to naprawdę był problem, żeby zakupić to, co się chciało. Biegało się co kilka dni do kiosku, żeby nie przegapić, żeby zobaczyć czy już jest, żeby ktoś inny nie kupił. Znajoma Pani z kiosku, albo w księgarni, która odłożyła coś pod ladę, to był prawdziwy skarb! Chociaż czasem cuda się zdarzały. Pamiętam, jak w pewnej pipidówie, gdy pojechaliśmy nad wodę z rodziną, z zapartym tchem ujrzałem za szybą kiosku "Gwiezdne dziecko". Męczyłem mamę pół dnia, żeby dała mi pieniądze na komiks, a gdy w końcu go kupiłem, cieszyłem się, że nikt się tym na wsi nie interesował i tak smaczny kąsek trafił się właśnie mnie (w kiosku był tylko jeden egzemplarz)! Pamiętam, że czytałem ten album "Thorgala" kilkanaście razy pod rząd, wgapiając się uważnie w każdy rysunek. Nadal mam go w swoich zbiorach. To były inne czasy...

Tomasz "aegirr" Brzozowski